facebook

czwartek, 21 sierpnia 2014

Pogrom stulecia po holendersku

   

24. październik 2010. Niby zwykła data, zwyczajny dzień, w którym kluby piłkarskie na całym świecie rozgrywają swoje mecze. Szczególnie ciekawie miało być w holenderskiej Eredivisie. Tam doszło do starcia dwóch czołowych drużyn, choć akurat w tamtym sezonie Feyenoord bardziej myślał o utrzymaniu niż walce o wyższe cele. Marka robi jednak swoje. Nikt się nie spodziewał, że tego dnia marka klubu Feyenoord zostanie zhańbiona.


Początek meczu nie zwiastował późniejszego horroru. Pierwszy gol padł w 24. minucie po strzale z dystansu Jonathana Reisa. Jeszcze przed przerwą PSV podwyższył wynik spotkania na 2:0, choć tym razem na listę strzelców wpisał się piłkarz Feyenoordu, Bruno Martins Indi. Młody Holender usiłować wybić piłkę zmierzającą w kierunku bramki, lecz zamiast uratować sytuacje tylko pogrążył swoją drużynę strzelając bramkę samobójczą. Warto odnotować, że przy drugim golu podopieczni Mario Beena grali już w dziesiątkę po drugiej żółtej i w efekcie czerwonej kartce dla Kevina Leerdama. Być może właśnie to wykluczenie było katalizatorem późniejszych wydarzeń. 

Nic nie wskazywało jednak na tak wielki kataklizm.Wynik 0:2 do przerwy ujmy na honorze nie przynosił, jednak w drugiej połowie sytuacja rozwinęła się w sposób, jakiego w najczarniejszych snach nie przewidywali kibice gości. Zaczęło się dwie minuty po wznowieniu gry. Najpierw główką z bliskiej odległości do siatki trafił Jonathan Reis – bum! 3:0. Chwilę później bliźniaczy strzał Toivonena – bum! 4:0. Gospodarze złapali wiatr w żagle i nie mieli litości dla przeciwnika. Na kolejne bramki nie trzeba było długo czekać. Jeremain Lens w 55. minucie podwyższa wynik meczu na 5:0, to już była katastrofa. Ale Feyenoord po prostu nie mógł przestać strzelać, piłkarze wpadli w jakiś dziwny trans i niedługo później Reis trafił na 6:0. Potem jeszcze trafiał Dzudzsak – bum! 7:0. Engelar – bum! 8:0. Ponownie Dzudzsak, tym razem z rzutu karnego – bum! 9:0. I na koniec Jeremain Lens – bum! 10:0. Takim wynikiem zakończyło się to spotkanie.

Angielski portal goal.com za najsłabszego piłkarza uznał golkipera Feyenoordu, Roba van Dijka, ale ten też w kilku sytuacjach uratował zespół przed utratą bramki. Prawda jest taka, że ten wynik nie był jakimś wypadkiem przy pracy, rotterdamczycy zagrali tak słabo, że dwucyfrówka była naturalnym odzwierciedleniem sytuacji na boisku. Bramkarz bronił co powinien i nic ponadto, defensywa zostawiała zbyt dużo miejsca, zupełnie nie mieli poczucia przestrzeni. 

Pomoc również rozpierzchła się na wszystkie strony boiska i zupełnie nie wspierała formacji defensywnej. Atak? Może i był, przy porażce 0:10 nie ma to większego znaczenia. Podsumowując, żadna formacja ze sobą nie współpracowała, nie współpracowali też członkowie poszczególnych bloków, a w takim przypadku nie są potrzebne błędy indywidualne, bramki przychodzą same. Nawet dziesięciu Messich nie wygra meczu jeśli nie będą wzajemnie asekurować, podpowiadać i poświęcać dla dobra ogółu.

Do tej pory najwyższą porażką Feyenoordu była przegrana z Ajaksem Amsterdam 2:8 w 1983 roku. Teraz PSV zrównał ekipę Mario Beena z ziemią. Szkoleniowiec natychmiast oddał się do dyspozycji zarządu, ale co ciekawe, zarząd wciąż mu ufał. – Wstydzę się naszego występu w meczu z PSV. Oddałem się po tym spotkaniu do dyspozycji zarządu. Piłkarze są totalnie rozgoryczeni i jeszcze nie zdołali zareagować na to co się stało. Spodziewam się, że wypowiedzą się dopiero w poniedziałek. Jeśli znajdzie się choć jeden zawodnik, który nie wierzy w powodzenie mojej misji – rzucam ręcznik... To czarna strona w historii Feyenoordu. To co się tu stało nie tylko rani mnie jako szkoleniowca ale także jako fana Feyenoordu. – mówił na pomeczowej konferencji trener rotterdamczyków, Mario Been.

Trener PSV był oczywiście w siódmym niebie. – Jestem dumny, szczególnie ze stylu jaki zaprezentowaliśmy w drugiej połowie. Graliśmy jedenastu na dziesięciu, ale mimo tego zachowaliśmy dyscyplinę i utrzymaliśmy wysokie tempo. Kiedy tak długo utrzymujesz się przy piłce miejsce do rozgrywania akcji znajduje się automatycznie. W poprzednich spotkaniach, kiedy przewodziliśmy w tabeli Eredivisie, trochę się rozluźniliśmy, ale teraz mieliśmy w sobie niesamowity pęd do osiągnięcia wysokiego zwycięstwa. – tłumaczył Fred Rutten, trener PSV Eindhoven.

Co na to Leo Beenhakker, w tamtym czasie dyrektor sportowy Feyenoordu? Leo uspokajał. – Chcemy zatrzymać naszego trenera, Mario Beena, wciąż go popieramy i wierzymy w jego umiejętności trenerskie – mówił były selekcjoner reprezentacji Polski. Czy słusznie? Been dokończył sezon, ale później dostał wilczy bilet. Od tego czasu nikt nie pokładał większej wiary w jego umiejętności i ten ceniony wcześniej szkoleniowiec pozostaje bezrobotny. Trenerem Feyenoordu został Ronald Koeman i powoli podnosi ten klub z kolan. Dziś rotterdamczycy są w górnej połowie tabeli, a młodzież, którą zresztą wprowadzał Been odgrywa coraz ważniejszą rolę. Plama na honorze jednak pozostała i każdym kolejnym meczom pomiędzy Feyenoordem a PSV będzie towarzyszyła historia meczu, który zakończył się wynikiem 10:0.


Grzegorz Ignatowski 



3 komentarze:

  1. Najczarniejszy dzień w historii Feyenoordu. Skończyły się sukcesy, trofea i potęga. To była też końcówka wielkości Leo Beenhakkera

    OdpowiedzUsuń
  2. DObry tekst z historycznego meczu

    OdpowiedzUsuń