facebook

sobota, 26 maja 2012

Istne szaleństwo


Prawdziwe wariactwo

Tak najłatwiej nazwać to co się dzieje w naszej Reprezentacji. Po meczu z Łotwą nie wygląda to dobrze.  Najpierw narzekania piłkarzy, że treningi są niesamowicie ciężkie. Mówili to zgodnie wszyscy kadrowicze, o zmęczeniu, o trudach sezonu i braku wypoczynku. Te głosy nie były na pewno zadawalające, ale wiemy, że Polacy lubią narzekać. Traktowałem te informacje z przymrużeniem oka, w końcu inne Reprezentacje tego problemu nie mają, a nie jest przecież tak, że odpoczywają. Jednak później zaczęły się trudne chwile. O tym, czy Perquis zdąży na Euro nie wiedzieliśmy i dalej nie wiemy. Jego ręka nie jest w pełni sprawna. Formę Boenischa widzieliśmy w meczu z Łotwą. Najgorsze miało dopiero przyjść. Kontuzja Warzyniaka, drżenie i oczekiwanie na wiadomości z kadry. Po początkowych złych nowinach, okazało się, że zawodnik Legii nie doznał poważnej kontuzji i na Euro zagra. Odetchnęliśmy z ulgą. 



Niestety na krótko. Urazy Tytonia i Fabiańskiego zszkowały kibiców. Na szczęście bramkarz PSV jest tylko przemęczony,a goalkeeper Arsenalu przejdzie dodatkowe badania. To jedno szaleństwo- kontuzje. Drugie to to, co stało się w ich wyniku. Na zgrupowanie przyjechał sensacyjnie Jerzy Dudek. Mało tego trenował z kadrą ! Później dopiero dowiedzieliśmy się, że 59-krotny Reprezentant Polski wcześniej dostał zaproszenie na zgrupowanie. Miał pomagać naszym w sprawach mentalnych. Przypadkiem i przy okazji  wyszło, że trenował z drużyną Franciszka Smudy. Ciągle nie wiemy, kto opuści zespół i na Euro nie zagra. Myślę, że te 3 pechowe nazwiska to : Jodłowiec, Matuszczyk, Kucharczyk. Dlaczego nie Brożek czy przymierzany Wolski?
 Bo ten pierwszy to ulubieniec trenera, a piłkarz Legii zagrał bardzo dobrze z Łotwą. Takie jest moje zdanie. Emocje rosną. Wszystkiego dowiemy się już jutro, w niedzielne popołudnie.

Kto na Słowację?



Niemal równo dwa tygodnie przed pierwszym gwizdkiem na Euro Polska zagra mecz ze Słowacją. Może to być lustrzane odbicie meczu otwarcia z Grecją. Podobny poziom, klasa rywala, pora spotkania oraz skład Biało Czerwonych. Oddajmy głos naszemu selekcjonerowi: „ Do mistrzostw zostały jeszcze dwa tygodnie i wcale nie jest przesądzone, że ci, którzy zagrają ze Słowacją będą pewniakami do jedenastki na Euro”. Na lewej pomocy zobaczymy Macieja Rybusa. Ta pozycja może wzbudzać emocje. Drugim zawodnikiem walczącym o pierwszy skład jest bowiem szybki, dynamiczny, w wysokiej formie Kamil Grosicki. Zagramy w najsilniejszym zestawieniu. Z gwiazdami Borussi Dortmund, naszej kadry. Mecz ze Słowakami będzie ostatnią szansą dla niektórych piłkarzy na przekonanie do siebie selekcjonera. Dla takich zawodników jak Perquis, Boenisch może to być ostatnia szansa.Smuda zapowiedział, że dokona maksymalnej ilości zmian (sześciu), aby mieć jak najlepszy ogląd sytuacji. Najprawdopodobniej zagramy w składzie : Wojciech Szczęsny - Łukasz Piszczek, Marcin Wasilewski, Damien Perquis, Sebastian Boenisch - Jakub Błaszczykowski, Eugen Polanski, Rafał Murawski, Ludovic Obraniak, Maciej Rybus - Robert Lewandowski. Sparing ze Słowacją będzie ostatnim meczem rozegranym przez kadrę przed Euro 2012 na terenie Austrii.  Piłkarze Słowacji grali z Polską sześć razy – wygrali trzy razy, raz w meczu padł remis i dwa razy schodzili z boiska pokonani (bramki 10:12):

§  07.06.1995, Zabrze: POLSKA-SŁOWACJA 5:0 (Juskowiak 2, Wieszczycki, Kosecki, P.Nowak) - el.ME
§  11.10.1995, Bratysława: SŁOWACJA-POLSKA 4:1 (Dubovský k., Jančula, Ujlaky, Šimon – Juskowiak) - el.ME
§  10.11.1998, Bratysława: SŁOWACJA-POLSKA 1:3 (Jančula – W.Kowalczyk 2, Reiss)
§  07.02.2007, Jerez de la Frontera (Hiszpania): POLSKA-SŁOWACJA 2:2 (Michał Żewłakow k., Matusiak – Jakubko, Škrtel)
§  15.10.2008, Bratysława: SŁOWACJA-POLSKA 2:1 (Šesták 2 - Smolarek) - el. MŚ
§  14.10.2009, Chorzów: POLSKA-SŁOWACJA 0:1 (S.Gancarczyk sam.) - el.MŚ


Kto powinien grać na lewej obronie w Reprezentacji?

środa, 23 maja 2012

Udręka w Klagenfurcie



Udręka w Klagenfurcie

Reprezentacja Polski pokonała Łotwę 1:0 w towarzyskim meczu 17 dni przed Euro. Bramkę dla „Biało-Czerwonych” zdobył Artur Sobiech w 81 minucie po cudownym dośrodkowaniu Kamila Grosickiego. Pierwszy z nich zrobił swoje, wszedł z ławki i strzelił zwycięskiego gola. „Grosik” imponował szybkością, dynamiką, ruchliwością i walecznością. Zagrał naprawdę dobry mecz. Należy również wyróżnić Łukasza Fabiańskiego, który popisywał się wyjątkowo udanymi interwencjami. Mało tego był naszym najlepszm zawodnikiem. Przyzwoicie spisali się Wasilewski i Murawski. Ważne jest zwycięstwo, pomimo beznadziejnego stylu. Niestety to koniec pozytywów.



Co zapamiętam z tego meczu? To, że się nudziłem. Potwornie się nudziłem. Jako oddany kibic Reprezentacji bardzo się męczyłem oglądając to spotkanie. Najciekawszym momentem pierwszej godziny transmisji było studio w przerwie. Zacząłem się zastanawiać kto przechodzi większa gehennę, kibice widząc grę swoich rodaków czy piłkarze, którzy muszą biegać. Zawsze staram się szukać atutów, dokładnie analizować mecze naszych. Jednak w takich meczach jak wczoraj jest niezwykle ciężko. Gra Polaków była niezwykle senna, monotonna, powolna, bez pomysłu. Brakowało pełnego zaangażowania, widać że zespół jest w trakcie zgrupowania. Nasza drużyna jest widocznie przemęczona ciężkimi treningami. Nie ma świeżości. To,że nasi grali w rezerwowym składzie niczego nie tłumaczy. Mamy o klasę lepszych piłkarzy od Łotwy nawet zmienników. Tego widać nie było, a gdyby nie zaskakująco dobrze broniący „Fabian” przegrywalibyśmy po 1 połowie. Od wejścia na boisko na ostatnie 25minut Artura Sobiecha Polacy zaczęli grać lepiej, szybciej. Po pięknej akcji Grosickiego i idealnym dośrodkowaniu piłkarz Hannoveru umieścił ładnym strzałem głową piłkę w łotewskiej bramce. Akcja cud, miód. Obaj potwierdzili, że muszą znaleźć się w 23 osobowej kadrze na Euro. Podobnie jak goalkeeper Arsenalu. Kto jest po drugiej stronie barykady? Na pewno zawiedli na calej linii Boenisch, Matuszczyk, Brożek i Kucharczyk.

Pierwszy z nich nie doszedł do optymalnej formie po bardzo groźnej kontuzji. W przypadku Matuszczyka widać brak ogrania, bo tak to trzeba nazwać. Grał ostatnio niewiele i w 2.Bundeslidze. Dokładnie szczebel wyżej występuje regularnie Ariel Borysiuk, którego nie ma na liście rezerwowej. To dla mnie pomyłka trenera Smudy. Brożek był niewidoczny, ospały. Podobnie Kucharczyk. Dopasowali się do poziomu drużyny, który tego dnia był naprawdę niski. Może to mieć dla nich ogromne skutki, ponieważ w sobotę w kolejnym meczu towarzyskim mają zagrać podstawowi zawodnicy. Oznacza to, że Ci piłkarze mogą już szansy nie dostać, a swój egzamin ta czwórka oblała. Myślę, że w tej grupie jest trójka pechowców, którzy na Euro nie zagrają. Miejmy nadzieję, że z dnia na dzień nasi reprezentanci będą czuć się świeżsi, energiczni, głodni piłki. Zaufajmy trenerom. W końcu w kadrze pracują fachowcy. Wiedzą co robią. Coach od przygotowania fizycznego po coś w sztabie szkoleniowym przecież jest.  Wierzmy, że od 8 czerwca Polacy będą w świetnej formie i zaimponują nam swoją grą.


Kto był najlepszym zawodnikiem Reprezentacji w meczu z Łotwą?

wtorek, 22 maja 2012

Ostatnia prosta




Ostatnia prosta

Oby tak dalej

Od 16 maja Reprezentacja Polski przebywa w Linz w celu jak najlepszego przygotowania się do Euro. Do największej imprezy w dziejach naszego kraju. Każdy z zawodników podkreśla wyjątkową pracę jaką trzeba wykonywać na zgrupowaniu kadry. Zawodnicy mówią o zmianie podejścia w stosunku do choćby trenera Beenhakkera. Zatrudniony jest trener od przygotowania fizycznego oraz psycholog co może naszym piłkarzom tylko pomóc.



Po zwycięskim meczu z czwartoligowym Rapidem Lienz aż 8-0, w zespole panuje dobra atmosfera i zrozumiały optymizm. Co prawda, nie ma co wyciągać daleko idących wniosków, aczkolwiek gra kilku Polaków mogła się podobać. Cieszy, że trener Smuda stawia na młodych, a oni odwdzięczają się bardzo dobrą grą. Udowadniają, iż warto, by w tej drużynie byli. Rafał Wolski- cudowne dziecko Legii Warszawa- 19-latek strzelił bramkę, radził sobie całkiem nieźle. Zdecydowanie najbardziej wyróżnił się Kamil Grosicki. Szybki jak błyskawica, do tego skuteczny i pewny siebie skrzydłowy. Trafił dwukrotnie do siatki, podobnie jak Michał Kucharczyk. Legionista ustawiony został na prawej obronie! Zagrał bardzo poprawnie. Gole i akcje ofensywne wyglądały pozytywnie. Do siatki trafił również Paweł Brożek, który tak o to podziękował za kontrowersyjne powołanie.  Pogrom tym bardziej cieszy,że nasi rodacy grali w rezerwowym składzie. Brakowało naszego kapitana- Kuby Błaszczykowskiego, super strzelca- Roberta Lewandowskiego, jednego z najlepszych bocznych obrońców Europy- Łukasza Piszczka czy świetnie radzącego sobie w barwach Bordeaux- Ludovica Obraniaka.  Oprócz tego warto przypomnieć nieobecność Wojciecha Szczęsnego. Naszego bramkarza numer 1. Przynajmniej na razie.  Przemysław Tytoń nie zamierza odpuszczać. Zbiera świetne recenzje w klubie, kadrze, a jeśli kontuzja wychowanka Agrykoli Warszawa okaże się poważniejsza będzie tym najlepszym. Choć trenerzy zgodnie przyznają, że walka o bluzę bramkarza z cyfrą 1 trwa. Gdybyśmy mieli owe ogniwa wynik tego spotkania pewnie byłby dwucyfrowy. A tak to wyglądało :


                                              http://www.youtube.com/watch?v=OJmVk8RcFyg

Kolejny sprawdzian  „Biało-Czerwonych”

Trener naszej Reprezentacji Franciszek Smuda: „ Każdy mecz jest dla nas bardzo ważny - również ten niedzielny, w którym zagraliśmy z czwartoligowym Rapidem Lienz (8:0). Spotkanie z Łotwą to taki sam mecz, jak te, które rozgrywaliśmy w poprzednim roku. Spodziewam się, że zawodnicy zagrają na pełnych obrotach. To będzie również forma treningu.

Jednak nie wyobrażam sobie, aby ktoś w nim chciał się przepłynąć od brzegu do brzegu. Rozumiem zmęczenie, ale gdyby go nie było, to by oznaczało, że zbyt lekko tutaj pracujemy.
Po chwili dodał:  „Młodzi piłkarze przyjechali do Lienz, aby dostać szansę i dostaną ją we wtorek. Najprawdopodobniej cały mecz zagra jeden z bramkarzy, a po połowie Paweł Brożek i Artur Sobiech”. Sądząc po wypowiedziach selekcjonera i treningach można pokusić się o wytypowanie pierwszej 11 na mecz z Łotwą. Wszystko wskazuje na to, że zagramy w składzie: Przemysław Tytoń , Grzegorz Wojtkowiak, Marcin Wasilewski, Tomasz Jodłowiec, Jakub Wawrzyniak , Kamil Grosicki, Eugen Polanski, Rafał Murawski, Rafał Wolski, Adrian Mierzejewski, Paweł Brożek. We wtorek zagramy z przeciętną drużyną, bez gwiazd, średniakiem europejskim. Kto udowodni swoją wartość? Kto zostanie skreślony?  W jakiej formie jest nasza drużyna? Odpowiedzi na te pytania już od 19 maja od 20.45 od początku spotkania z zespołem z północy Europy. 

Do tej pory statystyki wyglądają następująco : Piłkarze Łotwy grali z Polską dwanaście razy – dwa razy wygrali, dwa razy w meczu padł remis i osiem razy schodzili z boiska pokonani (bramki 15:34):

26.10.1930, Warszawa: POLSKA-ŁOTWA 6:0 (Nawrot 4, Malik, Balcer)
05.07.1931, Ryga: ŁOTWA-POLSKA 0:5 (Kossok 2, W.Kisieliński 2, Reyman)
02.10.1932, Warszawa: POLSKA-ŁOTWA 2:1 (Kossok, Radojewski – Taurins)
14.10.1934, Ryga: ŁOTWA-POLSKA 2:6 (Priede, Janihs – Pazurek, Wodarz 3, Łysakowski, Peterek)
15.09.1935, Łódź: POLSKA-ŁOTWA 3:3 (Smoczek, Malczyk, Borowski – Skinc, Petersons, Verners)
06.09.1936, Ryga: ŁOTWA-POLSKA 3:3 (Petersons, Rozitis 2 – Wostal, Matyas, Szwarc)
10.10.1937, Katowice: POLSKA-ŁOTWA 2:1 (Pytel, Piec – Rozitis)
25.09.1938, Ryga: ŁOTWA-POLSKA 2:1 (Vanags, Seibelis – Habowski)
18.11.1992, Iława: POLSKA-ŁOTWA 1:0 (Mielcarski)
17.02.1997, Derynia: POLSKA-ŁOTWA 3:2 (Kałużny, Jegor, Kryger – Blagonadeżdins, Pahars)
12.10.2002, Warszawa: POLSKA-ŁOTWA 0:1 (Laizans) -el.ME
06.09.2003, Ryga: ŁOTWA-POLSKA 0:2 (Szymkowiak, Kłos) - el.ME

Miejmy nadzieję,  że po kolejnych meczach „Biało-Czerwonych” będzie rozpierać nas duma, a nasi piłkarze będą przysparzać nam samych radości jak w meczu z amatorskim austriackim klubem. 

Czy Polska wygra z Łotwą?







poniedziałek, 21 maja 2012

(Nie)Wymarzony Finał

(Nie)Wymarzony Finał


W sobotę 19 maja na Allianz Arena w Monachium, odbyło się najważniejsze spotkanie tego roku dla europejskich klubów. Ten upragniony przez wszystkie osoby związane z futbolem spektakl, tworzyły zespoły: grający w roli gospodarza Bayern Monachium oraz londyńska Chelsea. Obaj finaliści pokonali dwie europejskie i hiszpańskie potęgi, czyli Real i Barcelonę. 




Dla postronnych kibiców to właśnie "Gran Derbi" byłoby wymarzonym, a jednocześnie bardzo realnym (bo typowanym przez bukmacherów), spotkaniem na miarę finału Ligi Mistrzów. Dwa kluby nie mające sobie równych i bijące wszelkie rekordy we własnej lidze, miały spotkać się w Niemczech, na udeptanej i neutralnej ziemi, aby stoczyć ostateczny pojedynek o prymat najlepszej drużyny w Europie. Tak się jednak nie stało. Bayern i Chelsea wbrew wszystkim zapowiedziom, statystykom, oraz -  w przypadku Chelsea - nieciekawej dla oka gry, znalazły sposoby na pokonanie odpowiednio: "Galacticos" i legendarnej Barcelony. Ale czy jeśli toczy się walka o taki prestiż i wielkie pieniądze to czy cel nie uświęca środków? Każdy na swój sposób dąży do spełnienia marzeń - sposoby z Londynu i Monachium przyniosły pożądany efekt. Ale dlaczego sposób Chelsea na Ligę Mistrzów był lepszy?


Sposób Chelsea: kontry i skuteczność

Droga Chelsea do Monachium była kręta i zaskakująca, ale z pewnością dała kibicom mnóstwo emocji. Zdecydowanie nie można powiedzieć, że "The Blues" trafili do grupy śmierci - w grupie E spotkali bowiem Valencię, Genk oraz Bayer Leverkusen. Zespół z Londynu grał w kratkę - po łomocie sprawionym Genk u siebie 5-0 potrafił kolejno: zremisować z Belgami na wyjeździe, przegrać z Bayerem w Leverkusen, żeby następnie wygrać u siebie z Valencią 3-0. Pomimo wahań formy całego zespołu, prowadzonego jeszcze wtedy przez Andre Villasa-Boasa, Chelsea zajęła pierwsze miejsce w grupie i trafiła w fazie play-off na Napoli.

Jeśli można byłoby porównać rozgrywki grupowe Chelsea do huśtawki, to już faza play-off to istny rollercoaster. Przegrana w 1/8 finału na wyjeździe z Napoli  3:1 nie dawała większych szans na awans do dalszej fazy rozgrywek. Ponadto zespół sypał się od środka - posiadał katastrofalną serię 12. spotkań bez zwycięstwa , a 35-letni szkoleniowiec z Portugalii nie umiał wykrzesać w zawodnikach woli zwycięstwa. Roman Abramowicz musiał zareagować i zwolnił Portugalczyka, a na jego miejsce raczej jedynie w ramach dokończenia sezonu, a nie walki o wyższe cele, zatrudnił dotychczasowego asystenta Roberto Di Matteo. 

Od tej pory Chelsea dostała wiatru w żagle, zwłaszcza w europejskich rozgrywkach. Efekt "nowej miotły" podziałał na piłkarzy mobilizująco i w niezłym stylu pokonali silne Napoli, awansując do ćwierćfinału dzięki bramce w 105. minucie Bronislava Ivanovicia - moim zdaniem najlepszego obrońcę Chelsea w tym sezonie. Następnym przystankiem w drodze do finału, była Benfica. Drużyna z Lizbony postawiła trudne warunki i na własnym stadionie pokazywała zdecydowanie efektowniejszą piłkę od Chelsea - ładna i składna gra, dużo zawodników podłączających się do akcji ofensywnych. Jednak to Londyńczycy strzelili jedyną bramkę meczu. Podobnie wyglądała sytuacja w rewanżowym spotkaniu - Lampard strzelił bramkę z karnego, ale to Benfica prowadziła grę. Od 40 minuty musiała radzić sobie w dziesiątkę, a mimo to zdołała strzelił wyrównującego gola i walczyła do 90minuty. Jednak kolejny raz Chelsea dobiło przeciwną drużynę kontrą, a katem okazał się znienawidzony przez kibiców Benfiki Raul Meireles. Przez szarpaną i defensywną grę, większość uważała, że Chelsea najzwyczajniej nie zasłużyła na awans od półfinału, a Barcelona pokaże im jak się powinno grać w piłkę...

Roberto Di Matteo nie zamierzał się przejmować klasą zespołu - nakazał swoim podopiecznym grać podobną piłkę w starciu z Barceloną. Jak się okazało - to była najlepsza taktyka na "Dumę Katalonii". "The Blues" pozwolili rozgrywać piłkę zawodnikom z Hiszpanii, ale tylko do swojego pola karnego - zarówno w pierwszym jak i drugim meczu - w obrońcę zamieniał się nawet Didier Drogba. Cztery strzały na bramkę, jeden celny i zwycięstwo u siebie 1-0, dały poważną zaliczkę zawodnikom Roberto Di Mateo przed rewanżem. Pomimo korzystnego wyniku Guardiola był pewien, że jego zespół zagra w finale, a początek meczu tylko na to wskazywał  - zawzięte ataki Barcy przyniosły dwie bramki i gdy wydawało się, że już nie ma nadziei dla Anglików, (zwłaszcza po beznadziejnym i głupim zachowaniu legendy "The Blues" Johna Terry'ego, po którym kapitan dostał czerwoną kartkę), niezawodny Ramires strzelił piękną bramkę a'la Lionel Messi - oczywiście po udanym kontrataku. Wynik 2-1 dawał awans Chelsea, a Barcelona atakowała i starała się wjechać z piłką do bramki, strzelać z dystansu i wszystkiego co tylko przychodziło im na myśl, aby pojechać do Monachium. Jednak spora doza szczęścia oraz konsekwencja taktyczna przyniosła powodzenie i Hiszpanów dobił Hiszpan - Fernando Torres. I tak oto Chelsea trafiła do finału - bez żadnych argumentów za awansem i wbrew wszystkim krytykom. A w wersji skróconej wyglądało to tak:




Sposób Bayernu: skrzydła i Gomez


Bayern Monachium to drużyna wiecznie głodna sukcesów. Presja w tym klubie porównywalna jest do tej Realu czy Barcelony. Bayern skazany jest na zwycięstwa i tylko zwycięstwa. Niestety dla Bawarczyków boiska niemieckie zostały zdominowane przez Borussie Dortmund z Polakami w składzie. Pomimo wręcz idealnego sezonu nie udało im się pokonać Borussi ani w Bundeslidze ani w finale Pucharu Niemiec. Ciekawy i jednocześnie specyficzny jest fakt,że mimo tych niepowodzeń Franz Beckenbauer nadal uważa, że to Bayern jest najlepszą drużyną w Niemczech. Jedno trzeba przyznać- Bayern  bije na głowę (na razie) Borussie na arenie miedzynarodowej.


Droga Bayernu do finału była wyjątkowo dluga dla piłkarzy z Monachium, bowiem z powodudość niskiego miejsca osiągniętego w Bundeslidze w sezonie 2010/2011 musieli przechodzić przez eliminacje. Jednak FC Zurich nie był przeciwnikiem na poziomie Monachijczyków. Niemcy pokonali w dwumeczu zespół ze Szwajcarii 3-0 i trafili do Grupy A z Napoli, Manchesterem City i słabiutko spisującym się w tym sezonie Villareal. Pomimo słabej formy Hiszpanów w tym roku, spoglądając na tę grupę nasuwało się na myśl stwierdzenie, że jest to grupa śmierci. Bayern stanął na wysokości zadania i zajął pierwsze miejsce w tak trudnej grupie, po bardzo dobrej grze, zwłaszcza w ofensywie. Bayern grał widowiskowo i przyjemnie dla oka, a takie gwiazdy jak Ribery czy Robben napędzali akcje Bawarczyków, które z powodzeniem wykańczał (bardzo skuteczny w tym sezonie) Mario Gomez. Bayern przegrał tylko jedno, ostatnie spotkanie na wyjeździe z Manchesterem City, lecz moim zdaniem tylko dlatego, gdyż najzwyczajniej nie musiał go wygrywać - miał już awans w kieszeni. Tym samym Niemcy jak burza przeszli przez fazę grupową i wszystkie znaki na ziemi i niebie mówiły, że z łatwością rozstrzygną spotkanie z Bazyleą w 1/8 finału na swoją korzyść.


O dziwo, tak się nie stało. W pierwszym meczu  FC Basel (które już w fazie grupowej nieźle namieszało wyrzucając Man U do Ligi Europejskiej) pokonało na własnym stadionie Bayern 1-0. Gdy wydawało się już, że Szwajcarzy mają szansę wyeliminować monachijskiego potentata z rywalizacji o najważniejsze, europejskie trofeum, Bayern dał pokaz swojej siły. Bawarczycy strzelili aż 7! (słownie: siedem) bramek, a aż  cztery wbił Mario Gomez, który w tej edycji Champions League strzelił ich aż 12. Kolejnym krokiem na drodze do finału była Marsylia, która dość niespodziewanie pokonała bardzo słaby w tym sezonie Inter Mediolan. Francuzi w lidze nie grali sobie zbyt dobrze, a dobre mecze przeplatali słabymi - jednak ich styl zazwyczaj dawał wiele do życzenia. Kiepski styl pokazali także w spotkaniu z Bayernem, który dość pewnie   ograł ich w dwumeczu 4-0. Jednak prawdziwy sprawdzian czekał podopiecznych Heynckesa dopiero w półfinale, bowiem mieli oni się zmierzyć z wicemistrzem Hiszpanii - Realem Madryt.


Przed dwumeczem z "Galacticos" eksperci byli zgodni - Bayern ma świetnych zawodników, ale nie da rady postawić się geniuszowi Mourinho i jego "drogim" zawodnikom. Z powodu ofensywnego nastawienia Bayernu w pierwszym i drugim meczu udało się szczęśliwie awansować, a półfinał z pewnością dzięki swojej dramaturgii przejdzie do historii. Na Allianz Arena Bayern w 90. minucie strzelił zwycięskiego gola, który wg mnie był kluczowy dla całej rywalizacji. Real bowiem miał strzeloną bramkę na wyjeździe przez Mesuta Ozila i bardzo dobrą sytuację wyjściową do następnego spotkania. Hiszpanom zabrakło koncentracji i Philipp Lahm po świetnej akcji podał do Gomeza a ten z najbliższej odległości skierował futbolówkę do siatki. Rewanż rozgrywany na Santiago Bernabeu, był spotkaniem prowadzonym pod dyktando piłkarzy ze stolicy Hiszpanii. Bardzo szybko strzelone dwa gole przez Cristiano Ronaldo, dały chyba jednak za dużo pewności siebie "Galaktycznym" i to doprowadziło do strzelenia bramki (co prawda z rzutu karnego) przez Arjena Robbena. Wynik utrzymał się do końca regulaminowego czasu gry, a także dogrywki. O tym, kto ma awansować do finału decydowały rzuty karne. Pierwszoplanowe role zagrali: świetny Neuer oraz strzelający karne Schweinsteiger, a zwłaszcza Sergio Ramos, który trafił piłką blisko korony stadionu w Madrycie. W tym dwumeczu było naprawdę mnóstwo emocji, przez bramkę w ostatniej minucie pierwszego meczu aż po zmianę sytuacji w karnych w stolicy Hiszpanii. Marzenie Beckenbauera się już po części spełniło - Bayern zagrał w finale na własnym stadionie...



Czas na finał


Nastroje przed finałem w obu ekipach były bardzo bojowe. Obie drużyny były bardzo zmotywowane niepowodzeniami tego sezonu, a zwycięstwo w Lidze Mistrzów odkupiłoby grzechy odpowiednio Chelsea z rozgrywek ligowych i Bayernu po porażkach z Borussią Dortmund. Jednym zdaniem: ostatnia szansa jednych i drugich na uratowanie tego sezonu. 


Trzeba też podkreślić braki kadrowe w obu drużynach, które miały wpłynąć zdecydowanie na obraz meczu, czyli wspomnianego wcześniej Johna Terry'ego (czerwona kartka w meczu z Barceloną), Bronislava Ivanovicia, Raula Meirelesa oraz wybieganego Ramiresa (wszyscy pauzować musieli za kartki). W Bayernie podziurawiła się jedynie obrona przez brak podstawowego obrońcy Holgera Badstubera oraz najczęściej faulującego zawdonika tej edycji LM - Luisa Gustavo.


Chelsea co prawda zdobyła jedno trofeum w tym sezonie (zdobyła Puchar Anglii), ale nie dawało ono przepustki do Ligi Mistrzów. Z powodu słabej postawy w Premier League, dla "The Blues" zwycięstwo w finale było jedynym sposobem na wystąpienie w kolejnej edycji Champions League (odbierając tym samym miejsce czwartemu w tabeli Tottenhamowi). Bayern z kolei nie wygrał w tym sezonie nic, a miał szansę zarówno na mistrzostwo Niemiec i krajowy Puchar. Jednak zwycięstwo w Lidze Mistrzów na własnym stadionie na pewno osłodziłoby gorycz porażek na krajowym podwórku.


Jednak zarówno Chelsea jak i Bayern zapewnili mnóstwo dramaturgii kibicom na arenie międzynarodowej, a sam finał był esencją wszystkich emocji łączonych z Ligą Mistrzów w tym sezonie. Zderzyły się dwa sposoby na dojście do finału Ligi Mistrzów: defensywa połączona z kontratakiem i skutecznością (czyli Chelsea ) oraz finezyjna i ofensywna gra (Bayern). Od początku było widać wyraźną przewagę w konstruowaniu akcji w ekipie z Niemiec. Gospodarze raz po raz zagrażali bramce Petra Cecha, oddając łącznie w całym meczu ponad 20 strzałów! Ale w fantastycznej formie w tym sezonie LM znajdował się Petr Cech, dzięki któremu Chelsea zdobyła upragnione trofeum. Ale po kolei...


Pierwsza połowa to zdecydowana, wręcz miażdżąca przewaga Bayernu. Widać było, że piłkarze dają z siebie wszystko na własnym stadionie i przed własnymi kibicami. Chelsea trzymała się dzielnie w defensywie, pomimo naporu Bawarczyków. Wielokrotnie z opresji ratował Anglików czeski bramkarz, jak chociażby w 21. minucie, kiedy wybronił strzał Robbena. Pierwszy groźny strzał na bramkę Manuela Neuera oddał w 37. minucie Salomon Kalou, ale niemiecki bramkarz pewnie wybronił uderzenie. W 42. minucie kapitalną okazję zmarnował niezawodny jak do tej pory Mario Gomez, który świetnie zwiódł Cahilla, ale oddał bardzo zły strzał. 


Druga połowa przyniosła bardziej ofensywną grę z obu stron. Chelsea trochę rozluźniła szyki i starała się częściej atakować. W 56. minucie padł jednak gol dla Bayernu, ale niestety dla nich sędzia odgwizdał (słusznego) spalonego. Z minuty na minutę czuć było coraz większą przewagę bayernu a w 63 minucie kolejny raz musiał interweniować Petr Cech. Regularne ataki i gra do przodu przyniosły w końcu efekt w postaci bramki - w 82. minucie po świetnym dośrodkowaniu z lewej strony Thomas Muller strzelił kapitalnie głową po koźle i bez szans był bramkarz londyńskiego teamu. Kiedy wydawało się, że "The Blues" są na straconej pozycji, z rzutu rożnego głową kapitalnie uderzył Didier Drogba, po dośrodkowaniu Maty - a to oznaczało dogrywkę.


Już praktycznie na samym początku w polu karnym Didier Drogba w głupi sposób sfaulował Francka Ribery i do jedenastki podszedł Arjen Robben, który w tym sezonie przestrzelił już kluczowego karnego w meczu z Borussią. Nie inaczej było tym razem - Robben strzelił po ziemi, a Cech wyczuł jego intencje i zagarnął piłkę tułowiem. To była decydująca akcja całej dogrywki, która podniosła na duchu Chelsea i dała nadzieję na zwycięstwo w karnych.


Rzuty karne to kolejne, ogromne emocje. Źle zaczęła je Chelsea od złego strzału Maty i po 3 kolejkach strzałów, Bayern wygrywał 3-2. Szczęście odwróciło się, gdy Ivica Olic nie trafił do bramki.  W ostatniej serii w słupek trafił Schweinsteiger a Drogba dał upragnione zwycięstwo Romanowi Abramowiczowi. 


Poniżej przedstawiamy statystyki z tego meczu. Czy zwycięstwo Chelsea było zasłużone? Oceńcie sami...


źródło:http://pl.uefa.com 


Dlaczego wygrała Chelsea?


W ramach krótkiego podsumowania odpowiedzmy sobie na pytanie: dlaczego wygrała drużyna, która była z góry skazywana na porażkę ( i to już po pierwszym spotkaniu play-off z Napoli?). Dlaczego wygrała drużyna grająca defensywną piłkę, nastawioną jedynie na kontrataki? Dlaczego nie wygrała drużyna, która grała ofensywny futbol, którą ominęły zwolnienia w sztabie trenerskim i która grała na własnym stadionie jako gospodarz? Dlaczego w końcu wygrała drużyna, która zakończyła sezon ligowy w Anglii dopiero na 6. miejscu i grała w finale bez kilku kluczowych zawodników?


Po pierwsze nikt nigdy nie mówił, że piłka nożna jest sprawiedliwa. Konsekwencja taktyczna wprowadzona przez Roberto Di Matteo poskutkowała - twarda defensywna gra, a przede wszystkim skuteczność kontrataków zaowocowała zwycięstwami. Za ojców sukcesu podawałbym również Petra Cecha, Didiera Drogbe i nieobecnego w finale Ramiresa. Czeski bramkarz wielokrotnie ratował z opresji "The Blues" (jak chociażby w finale LM), Drogba świetnie grał zarówno w ofensywie jak i w defensywie, za to Ramires imponował zwrotnością, wytrzymałością i techniką - był najważniejszym zawodnikiem w kontrach Chelsea (po jego rajdzie padła bramka Drogby z Barceloną w Londynie, oraz on sam strzelił fantastyczną bramkę na Camp Nou).


Jednak jedna myśl nie pozwala mi przejść obojętnie obok formy Chelsea. Rozumiem efekt nowej miotły, który zazwyczaj trwa 3-4 spotkania, czasami trochę więcej. Ale nie pół sezonu! Czy zatem Roberto Di Matteo to kolejny geniusz na ławce trenerskiej? Mam wrażenie jednak, że nie, lecz nie można mu odmówić zdolności motywacyjnych oraz determinacji. Pomimo tego, że uważam, iż bez niego Chelsea nie zdobyłoby w tym sezonie nic i Włoch powinien zostać na kolejny sezon, to mam przeczucie, że to jednak w dużej mierze zasługa Andre Villasa-Boasa. Za jego czasów Chelsea grała źle, ale być może dlatego, że jeszcze nie do końca rozumiała system gry Portugalczyka. Być może dostał on jednak zbyt mało czasu na rewolucję w Chelsea i trzeba było młodego trenera z przeszłością w londyńskim klubie, żeby w sposób bardziej czytelny przekazać sens taktycznych rozwiązań Portugalczyka? A może to jednak doświadczenie włosko-angielskie dało tak dobry efekt? Na odpowiedź będziemy musieli poczekać do przyszłego sezonu....


Czy Chelsea zasłużyła na zwycięstwo?


Krakowska masakra





Sensacja w Kielcach



Jedną z największych niespodzianek zakończonego niedawno sezonu ekstraklasy była postawa Korony Kielce. Świetnym, niezwykle trafionym transferem okazało się wypożyczenie Jacka Kiełba, obowiązujące przez całe rozgrywki. Zawodnik, który grał przez 5lat w drużynie „Złocisto-Krwistych” od początku stał się ważnym elementem ekipy Leszka Ojrzyńskiego. Od rozpoczęcia sezonu ekipa doskonale wyglądała pod względem motorycznym, walczyła o każdą piłkę. Bardzo agresywna gra, wyjątkowa ambicja nie każdemu się podobała. Kibice i eksperci twierdzili, iż Korona wychodzi na boisko, aby zrobić rywalom krzywdę, ale tą fizyczną. Uważano, że celem było połamanie nóg przeciwników, a niekoniecznie korzystny wynik. Bardzo dobrze spisywał się Aleksandar Vuković-typowy „walczak” kapitan drużyny, Maciej Korzym popisujący się wspaniałym przygotowaniem pod względem siłowym, zresztą jak cała drużyna. Zespół był zjednoczony. Cała gra była mądrze poukładana przez trenera Ojrzyńskiego. Seria dobrych wyników, niezwykła determinacja spowodowała zakończenie rundy jesiennej na 8 miejscu. Środek tabeli kibiców nie zachwycił, ale strata była niewielka.

 Tym bardziej, że zespół przez pierwszą część rozgrywek prezentował się naprawdę dobrze. W przerwie zimowej do klubu powrócił Paweł Golański. Grał bardzo dobrze, podobnie jak „Scyzory”. Niesamowita ambicja walka o każdą piłkę, trzeszczące kości tak wyglądała gra żółto-czerwonych. Jednak nie tylko. Zespół imponował grą w piłkę, próbował grać odważnie z najlepszymi, narzucać swój trudny styl, próbował wymieniać wiele podań. Powrót Kiełba i Golańskiego był strzałem w dziesiątkę. Natomiast najlepszym piłkarzem Kielczan był bez wątpienia Paweł Sobolewski. Szybki, dobry technicznie, kreatywny i błyskotliwy skrzydłowy. Potrafił niejednokrotnie pociągnąć za sobą cały zespół. Atmosfera w zespole była bardzo dobra. Wojenne nastroje, dobre przygotowanie i niezła gra pomogły w osiągnieciu 5miejsca w lidze. Było blisko pucharów, ale czegoś zabrakło. Drużyna nie miała gwiazd i poza Sobolewskim i „Vuko” nie było zawodników ponad przeciętnych.  Jest to największa niespodzianka po Ruchu Chorzów w sezonie 2011/2012 ekstraklasy. Brakowało tylko dopingu kibiców, którzy w małej liczbie odwiedzali stadion. Wielkim wygranym jest trener Ojrzyński, który w pełni wykorzystał swoją szansę.

Kolejny zawód Polonii



Wielki bum przed sezonem jak zwykle. Szumne zapowiedzi.  Czynny udział na rynku transferowym. I znowu porażka. Przed sezonem do kluby przyszli Todorovski, Bonin, Baszczyński, Sultes, Jeż, Sikorski, Kokoszka, Cani. Głośne nazwiska jak na ligę polską. Todorovski, Bonin, Sikorski oni zawiedli. Bez wątpienia nie pokazali swojego potencjału, swoich możliwości. Czech Sultes grał przyzwoicie, nieżle a momentami dobrze.  Marcin Baszczyński grał wyśmienicie, dzięki swojemu doświadczeniu był jednym z najlepszych obrońców ekstraklasy. Kokoszka grał w kratkę. Liczyłem na więcej. Edgar Cani czyli strzał w dziesiątkę. Zdobył 11 goli, strzelał jak na zawołanie. Wielka klasa. Bardzo dobry napastnik i jeden z najlepszych transferów od początku rządów Józefa Wojciechowskiego. Z klubu odeszli tacy piłkarze jak Mierzejewski, po którym niezapełniono luki i widać było problem z ofensywnym pomocnikiem.  Oprócz tego z zespołu odeszli Pietrasiak, Zasada, Andeu, Rachwał, Sobiech, Smolarek, Mąka. 

W ataku opróćz Albańczyka- Caniego brakowało atutów. Po rundzie jesiennej „Czarne Koszule” zajmowały 3miejsce. Było dobrze, zespół radził sobie w trudnych momentach i wydawało się że marzenia o mistrzostwie są realne. W przerwie zimowej pojawili się w klubie nowe twarze. Dwaliszwili i Baruchyan. Obaj błyskotliwi, kreatywni. Często pomagali druzynie, byli jej ważnymi ogniwami. Drużyna wydawała się skonsolidowana. Wszystko było na dobrej drodze w walce o tytuł. Świetny trener- Jacek Zieliński i porządny zespół.  Kilka gorszych wyników spowodowało zwolnienie trenera Zielińskiego. Czesław Michniewicz, który objął drużynę zaczął świetnie od wysokiego zwycięstwa. Później było róźnie,a Polonia znów zawiodła. I to bardzo. Skończyło się na 6miejscu. Wielki zawód. Niesamowite rozczarowanie. Brak jedności w najważniejszym momencie i brak spokoju w klubie to główne przyczyny klęski. Co dalej? Trudno powiedzieć. Niewiadomo jakie pomysły na przyszłość ma prezes Wojciechowski, czy zostanie w klubie. W chwili obecnej chce sprzedać klub. „Czarne Koszule” bez wątpienia miały sezon słaby. Na Konwiktorskiej brakuje atmosfery do piłki, nie ma fanów, dopingu, dużego stadionu. Dopóki to się nie zmieni sukcesów nie będzie.


Jak długo na Wawelu...


„Jak długo na Wawelu, Zygmunta bije dzwon, tak długo nasza Wisła, zwyciężać będzie wciąż”. Tak zaczyna się hymn „Białej Gwiazdy”. W tym sezonie wypadałoby zmienić końcówkę. Przegrywać będzie wciąż. Bo Wisła ma za sobą sezon tragiczny. Przybyli Iliev – bardzo dobry transfer, Lamey, Diaz, Nuńez Jovanović, którzy grali nieźle, ale bez błysku, a także Dudu Biton. Wypożyczony Izraelczyk był najlepszym snajperem krakowskiej drużyny. W samej ekstraklasie zdobył 12 goli. Był zabójczo skuteczny, miał doskonałe serie z bramkami na koncie. Odeszli Żurawski- koniec kariery, Branco, Boukhari, Cikos, Łobodziński. Wszyscy na „Białą Gwiazdę” byli za słabi. Wisła odpadła z Ligi Mistrzów, będąc o krok od marzeń. W pucharach radziła sobie dobrze, dochodząc do 1/16 finału Ligi Europy. Koncentracja niestety występowała tylko w meczach o klubowy prymat na Starym Kontynencie. 

W lidze było zagubienie, brak zrozumienia. Nieporozumienia, słabe wyniki. Katastrofa. Formacje grały źle, brakowało charakteru. Zwolniono trenera Maaskanta. Funkcję po nim objął Kazimierz Moskal, ale tylko tymczasowo. To on jest odpowiedzialny za sukcesy w pucharach. Ligę w rundzie jesiennej Wiślacy zakończyli na odległym 6miejscu. Obrona zawodziła na całej linii. Pochwalić wypadało Wilka, Pareike i Bitona. Tylko tyle. W przerwie zimowej transferów nie było. Postanowiono postawić na młodość. Niestety i to nie pomogło. Wisła nie była sobą. Szybko odpadła z Ligi Europejskiej, później Pucharu Polski. Międzyczasie zatrudniony został Michał Probierz. Przeciętna runda. To najłagodniejsze określenie. Wyśmiewano grę obronną, skuteczność Genkowa (który się odblokował pod koniec rozgrywek) oraz szarpaną grę Krakowian. Obcokrajowcy sobie nie poradzili. Od młodych cudów oczekiwać nie można. Fachowiec, bo takim jest Michał Probierz dał zadebiutować wiosną Mateuszowi Arianowi, Łukaszowi Rojewskiemu oraz Alanowi Urydze. Ten sezon to katastrofa. Ostatecznie 7 pozycja „Białej Gwiazdy” tak beznadziejnie nie było dawno. Kibice też niekoniecznie pomagali. Byli z drużyną, kiedy było dobrze, nawet nie wierząc w awans do 1/16 Ligi Europy w ostatnim meczu na własnym stadionie. Nie na tym to polega.

Sukces Górnika


Było jak co roku. Problemy kadrowe, finansowe. Brak porządnego stadionu, tylko stara, ledwo trzymająca się ruina. Jak mawiają kibice „Estadio da Gruz”. Krótko mowiąc kpina. Jakimś jednak cudem po raz kolejny Ślązacy dostali licencję na grę w najwyższej lidze w Polsce. Transferem ostatnich lat jest na pewno zawodnik, który przyszedł przed sezonem, nie kto inny jak Prejuce Nakoulma. Piłkarz wypożyczony z Górnika Łęczna strzelił 9 goli w ekstraklasie. Był ważną postacią zespołu. Nigdy nie zawiódł drużyny, a w znanej zabawie Canal+ został nawet „turbo kozakiem”. Dobrze wyszkolony technicznie, szybki, sprawny i skuteczny. Górnik zaczął przeciętnie.

Waleczność, ambicja, determinacja, charyzma trenera Nawałki, ciekawe rozwiązania taktyczne i zrozumienie w zespole doprowadziły do bezpiecznego miejsca po rundzie jesiennej. Gra praktycznie bez kibiców, wszystkie mecze na wyjeździe łatwe bez wątpienia nie były. Trzeba czekać jeszcze rok na nowy stadion, który pomieści ponad 30tys. widzów. Swoją historią ten klub na to bez wątpienia zasługuje. 14-krotnemu mistrzowi Polski to się po prostu należy. W przerwie zimowej odszedł ważny, niezwykle waleczny  i lojalny zawodnik Adam Banaś. Mimo początkowej gry bez wyrazu, przeciętnych piłkarzy runda wiosenna była dobra. Kolektyw to odpowiednie słowo. Po utrzymaniu się przez Górników drużyna grała na większym luzie. Wyróżniał się młody Arkadiusz Milik. Zaledwie 18-letni piłkarz strzelił 4 bramki w końcówce sezonu i zasługuje na pochwały. Dzięki solidnej grze takich zawodników jak Pazdan, Kwiek, Olkowski Ślązacy zajęli na mecie rozgrywek 8miejsce. Ten ostatni grał bardzo dobrze w obronie, pewnie, twardo, ofensywnie. Pozycja w lidze to bez wątpienia wielki sukces tej drużyny.

czwartek, 17 maja 2012

Puchary w Chorzowie, Warszawie i Poznaniu


Puchary w Chorzowie, Warszawie i Poznaniu

Chorzowski Cud

                                      


Drugą część podsumowania sezonu zaczniemy od największej niespodzianki sezonu ekstraklasy 2011/2012 czyli Ruchu Chorzów. Sytuacja przedsezonowa jak zdążyliśmy się już przyzwyczaić przez ostatnie sezony była zła. Brak pieniędzy, zabytkowy stadion, kłopoty organizacyjne. Co roku to samo. Ale na Śląsku tym się nie przejmują i chyba nie mają zamiaru. A może to jedynie myślenie pesymistyczne? Możliwe. Z drugiej strony, tej optymistycznej można zauważyć wiele pozytywów. Bez wątpienia są nimi fachowy trener Waldemar Fornalik, kibice, którzy są z klubem na dobre i na złe, zawsze licznie i żywo dopingują swój zespół oraz atmosfera w drużynie. Transfery przed rozgrywkami nie imponowały. 

W klubie pojawiły się nowe twarze, ale nazwiska Josl, Grzelak, Burliga, Smektała, Lewczuk nie mówią przeciętnemu kibicowi nic.  Wydawało się, że Ruch więcej straci niż zyska. Odeszli bowiem byli Reprezentanci Polski Marcin Zając, Grzegorz Bronowicki czy Ariel Jakubowski. Jeśli do tego dodamy ulubieńców kibiców Michała Pulkowskiego i Krzysztofa Nykiela, którzy odeszli po wygaśnięciu umów wniosek nasuwa się sam. Chorzowianie osłabili się, a nie wzmocnili. Nic nie wskazywało na to, że może być lepiej niż w poprzednim sezonie, gdzie nie bez problemów Ruch się utrzymał.

Początek sezonu pierwsze 5 kolejek i 5 punktów, a więc bez niespodzianek. Przeciętność. Później było już lepiej podopieczni Fornalika przegrywali tylko z pretendentami do tytułu. Z biegiem czasu zespół zaczął pokazywać charakter, a ich gra ładnie wyglądała. Chciało się to oglądać. Jankowski i Piech po tym sezonie te 2 nazwiska powinien znać już każdy szanujący się kibic polskiej piłki. Obaj w rundzie jesiennej imponowali, szybkością, sprytem oraz skutecznością. Niezła gra obrony , wielka jedność i wspaniała atmosfera w drużynie stworzyła świetny kolektyw. Dzięki temu śląski zespół po rundzie jesiennej zajmował bardzo wysokie 4 miejsce.  

Oprócz wymienionych wyżej piłkarzy warto podkreślić rolę Marka Zieńczuka. Wrócił do formy, a w 17 kolejce kończył rok hat-trickiem. Dokładność, równa gra, doświadczenie to jego największe atuty. W chorzowskim zespole jak mało gdzie była widoczna myśl : „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. W tej kwestii bardzo przypominali Śląsk Wrocław.

Zresztą trener Fornalik wychowanek Lenczyka, podobnie jak jego mentor z grupy średnich piłkarzy zrobił drużynę walczącą o puchary, a nawet mistrzostwo Polski. W przerwie zimowej pozyskano Andrzeja Niedzielana. Po za 2 golami w Pucharze Polski nie zaprezentował nic i był rezerwowym. Transfery przedsezonowe nie były powalające i mimo, że nowi zawodnicy nie zachwycili również nie zawiedli. Druga część sezonu to już popis „niebieskich”. Piech, Jankowski,Zieńczuk zachwycali kibiców swoją grą w ofensywie, bramkami i asystami. W obronie brylowali bardzo niedoceniani Stawarczyk oraz Grodzicki. Jednak nie tylko. Gdy pojawiali się na boisku zastępujący ich Djokić czy Szyndrowski też o dziwo radzili sobie przyzwoicie. Nie można też zapominać o szybkim jak burza i kreatywnym Janoszce czy ważnej postaci w zespole Fornalika -  Abbocie. Obaj strzelali gole, byli integralną częścią zespołu.

Po dobrych meczach i ciekawej grze Ruch do ostatniej kolejki walczył o majstra. Skończyło się wicemistrzostwem. Jeden z  zawodników trafił nawet do kadry na Euro 2012: Arkadiusz Piech-12 goli w ekstraklasie w sezonie 2011/2012.. To cud. Takie rzeczy tylko u trenera Fornalika. Krótko mówiąc fenomen. Ważną rolę odegrali również kibice. Średnia frekwencja na meczach „niebieskich” to zaledwie 6,5 tys. widzów. Jednak wiernych, oddanych, prawdziwych fanów. Boli, że zespół wicemistrza Polski nie ma pieniędzy, nie ma stadionu na kilkanaście tysięcy widzów.
Warto przypomnieć że również w Pucharze Polski Ruch zajął 2 miejsce. Po bardzo dobrym i udanym sezonie przegrali w finale z Legią.

A miało być tak pięknie ...




Jak niewielka przestrzeń dzieli sławę od anonimowości, wielkość od przeciętności, szczęście od rozpaczy przekonała się Legia Warszawa. Szumne transfery przed sezonem. Żewłakow, Ljuboja, Kuciak. Jak się później okazało 3 wielkie transfery. Czego zabrakło? Według mnie powagi sytuacji, koncentracji i charyzmy trenera Skorży. Ale od początku. Sezon zaczął się dla „Wojskowych” znakomicie. Świetne mecze w lidze, bardzo efektowna gra, awans po dramatycznym dwumeczu ze Spartakiem Moskwa do fazy grupowej Ligi Europejskiej.

To mogło zaimponować. I tak się właśnie stało. Wszyscy zachwycaliśmy się kunsztem Ljuboji, jego zastawianiem się, ograniem, strzelaniem goli, doświadczeniem. Jak również wspaniałą współpracą z Radovicem. Grali kombinacyjnie, bardzo przyjaźnie dla oka. Tworzyli wspaniały duet. W obronie godnie prezentował się co nie zaskakiwało Żewłakow, ale również Marcin Komorowski. Forma tego drugiego była bez wątpienia niespodzianką. Fantastyczna postawa Kuciaka doprowadziła do tego, że obrońcy Legii mogli sobie pozwolić nawet na błędy. W końcu między słupkami stał taki fachowiec jak Słowak. 

Mimo kilku nieudanych meczów w lidze, legioniści wygrywali wszystko co się dało w pucharach, a przy tym czarowali wrażeniami artystycznymi. Nagrodą za taką grę był awans do 1/16 finału Ligi Europy już po 4 kolejkach. Niesamowite. Warto wspomnieć o linii pomocy. Borysiuk, Radović, Gol, Vrdoljak, Rybus tak najczęściej wyglądała 2 linia. Szybkie skrzydła, dobra forma kreatywnych zawodników. Defensywni pomocnicy robili wrażenie. Gol pokazywał, że nie przypadkowo znalazł się w tak wielkim klubie. Mimo to zdarzało, się lekceważenie meczów w lidze. Po rundzie jesiennej Legia była druga. Do klubu przyszli Blanco, znany jako były król strzelców ligi greckiej i Nacho Novo legenda Glasgow Rangers.

 Miało być pięknie, a obaj zawiedli. Gdyby nie tylko pół roku gry w naszej lidze na pewno byliby to kandydaci do najgorszego transferu sezonu.  Po dwumeczu ze Sportingiem Lizbona podopieczni Macieja Skorży tak chwaleni odpadli. Gdyby grali jak jesienią awansowali by dalej. Tyle w temacie.  Jednak  w lidze Legia zaczęła bardzo dobrze rundę od zwycięstw i od 20 do 28 kolejki była liderem ekstraklasy. Jednak fatalna, przygnębiająca postawa i 1 zwycięstwo na 8 spotkań spowodowały, że mistrzostwo bardzo się oddalało. Brak pomysłu na grę, ciągła przewaga, z której nic nie wynikało i gra Ljuboji na kilku pozycjach- tak to wyglądało. Gdzieś zagubiła się ta fantazja, radość z gry, świetna atmosfera z jesieni. Skończyło się na 3 miejscu. Załamka. Od 6 lat w Warszawie czekają na tytuł i tym razem wydawało się że musi się udać.
Puchar Polski zdobyty przez „Wojskowych” po finale z Ruchem Chorzów i najlepszym meczu rundy osłodził gorycz porażki w walce o tytuł.  Trzeba wspomnieć o młodych w zespole. Wolski, Żyro, Efir. 

Każdy z nich wychowanek Akademii Piłkarskiej Legii Warszawa. Pierwszych 2 jest w kadrze na Euro ( Żyro w rezerwowej) grali ładnie, składnie, błyskotliwie, dali coś nowego, wyjątkowego drużynie z Łazienkowskiej. Efir zadebiutował z Lechem i był to gest bezradności trenera Skorży.
Tak chwalony po meczach w Europie trener po sezonie ligowym jest na wylocie. Niby kontrakt został przedłużony ale nie po sezonie, a po zwycięskim meczu finału Pucharu Polski. Do dymisji podał się  prezes Paweł Kosmala. Poszukiwania trenera trwają. Skorża może zostać, jeśli Legia nie znajdzie odpowiedniego kandydata.

Myślę, że zmęczenie i zlekceważenie rywali doprowadziło do braku zdobycia mistrzostwa. Piłkarze ze stolicy przegrali tytuł w głowach. Przewaga, i myśl że ekstraklasa jest wygrana. Identyczny wynik jak rok temu , nie przynosi chluby. Jest to wielka porażka. Nie ma co się oszukiwać.
 Najbardziej szkoda mi kibiców średnio przychodziło bowiem na Łazienkowską 3 20,9 tys.widzów. Najwyższa frekwencja w lidze, najlepsi kibice. Fantastyczny, niezwykły doping niosący piłkarzy. To trzeba przeżyć. Moim zdaniem, kiedy kibice na spokojnie zobaczą mecze Legii z tego sezonu i zaczną wspominać rozgrywki 2011/2012 wzruszą się i zapiszą je jako te udane.

Poznań uratowany !


Ostatnim zespołem, który zagra w europejskich pucharach w sezonie 2012/2013 z naszej ligi będzie Lech Poznań. Świetna końcówka, wspaniały Artjom Gol. Oj przepraszam. Artjom Rudnevs.  Powodem tej końcówki był bardzo trafny wybór działaczy Lecha i postawienie na trenera Rumaka. Transfer sezonu wśród trenerów.  Latem do klubu przyszedł bułgarski pomocnik Aleksandyr Tonew, który miał być alternatywą dla Stilicia. Swoje umiejętności i potencjał pokazał dopiero w drugiej części sezonu. Do zespołu dołączył także Marciano Bruma, który walczył o pierwszą jedenastkę. Tonew zagrał dobry sezon, końcówkę miał bardzo przyzwoitą.  Holender zaś był nierówny, łapał dołki formy. 

Z klubem pożegnali się legenda klubu Bartosz Bosacki oraz Tshibamba, Bandrowski i Machaj. Wypożyczony został Jacek Kiełb do Korony Kielce. Lech zaczął sezon całkiem nieźle.  Po 4 kolejkach był nawet liderem.  Później było rożnie, drużyna prezentowała się w kratkę.  Dobre mecze  przeplatała kompletnie nieudanymi.  Mimo to wyróżniali się Burić, Kamiński, Murawski i przede wszystkim Rudnevs. Łotysz strzelał bramkę za bramką. W ciemno można było powiedzieć , że jeżeli nie wiemy co się stało w meczu Lecha na pewno ten napastnik strzelił gola. As w rękawie „Kolejorza” . Murawski był zawodnikiem, który ciągnął ten wózek. Swoją charyzmą, spokojem i doświadczeniem był ważną postacią zespołu.

 Lech po huśtawce nastrojów skończył rundę wiosenną na 5 miejscu. Celem była walka o mistrza, ale przede wszystkim europejskie puchary. Zimowe okienko transferowe to wypożyczenie Wilka do Lechii Gdańsk. Brak spektakularnych transferów. Seria kiepskich występów i tak wyczekiwane przez kibiców zwolnienie Jose Marii Bakero stało się faktem. Tak wyglądał początek rundy wiosennej.  Wtedy stała się rzecz nieprawdopodobna.

Trenerem został nikomu nieznany Mariusz Rumak, od lat związany z Lechem.  Większość kibiców liczyła na głośne nazwisko, a po prezentacji nowego szkoleniowca widać było zaskoczenie.  W tak trudnym momencie, gdzie Poznaniacy praktycznie stracili szansę na puchary zarząd tak reaguje. Czy odpuścił ? Absolutnie nie. Rumak odnosi zwycięstwo za zwycięstwem,  prowadzi zespół do 4 pozycji w tabeli. Odmienia drużynę. Dodaje jej pewności siebie. Radości z gry. Dzięki temu możemy podziwiać cudowne bramki niebywałego  Rudnevsa,  świetną formę i powołanie na ME Kamińskiego,  „Murasia”, który dzielił i rządził. Formę odnalazł Stilić, bardzo dobrze grał Tonew. 

Nowy trener lecha postawił na młodzież. Bardzo dużo szans gry dostawał Możdzeń , Drygas,  Drewniak,  Kamiński czy Wolski. Wszyscy grali dobrze. Kamiński oczarowywał, podobnie jak Możdzeń. Gdyby tak lechici grali od początku rozgrywek zostali by mistrzem Polski. Rudnevs z 22 golami na koncie został królem strzelców i odchodzi do HSV Hamburg. Prawdziwy lis pola karnego.  Odpadnięcie w Pucharze Polski dobrze odebrane nie było, ale koniec końców ta ekipa walczyła do ostatniej kolejki o tytuł mistrza Polski.  Podkreślam, przy każdej drużynie walczącej o prymat w Polsce zadanie kibiców. Wszystkich do tej pory chwaliłem. 

W Lechu dopiero trener Rumak natchnął kibiców do pójścia na stadion w szerszym gronie. W trudnych chwilach kibice się odwrócili od zespołu. Średnia frekwencja wyniosła niewiele ponad 15tys.widzów. To tylko 34 % zapełnienia stadionu. Przykre ale prawdziwe. Kibice zapamiętają ten sezon na pewno za końcówkę za wiarę, zaangażowanie i za nowego szkoleniowca. Nie były to na pewno wymarzone rozgrywki dla Lecha. Cel osiągnęli, zagrają w pucharach.

Majster z Wrocławia






Wicemistrzostwo Polski, awans do europejskich pucharów, budowa nowego stadionu. Tak wyglądał sezon 2010/2011 w wykonaniu Śląska Wrocław. Wydawało się że lepiej być nie może. A jednak. Rozgrywki 2011/2012 rozpoczęły się dla zielono-biało–czerwonych znakomicie. Efektowna i efektywna gra, zwycięstwa. Zespół prowadzony przez trenera Lenczyka pokazywał charakter, imponował wykonywaniem stałych fragmentów gry oraz siłą fizyczną. Po raz kolejny najstarszy szkoleniowiec ekstraklasy pokazał, że jak nikt potrafi przygotować zespół do rundy. Kapitan zespołu Sebastian Mila był prawdziwym motorem napędowym drużyny zarówno na boisku jak i po za nim. Piotr Celeban dokonywał cudów w obronie. Przy tym grał niezwykle ofensywnie, strzelał bramki. Kelemen popisywał się wspaniałymi paradami i to jego robinsonady uratowały wiele punktów dla wrocławian. Siłą zespołu był jednak kolektyw. Znakomitą atmosferę było widać na każdym kroku. Drużyna w pełni się zaangażowała i wspierała nawzajem.Wszystko to doprowadziło do wygrania ligi jesiennej.

Wśród ekspertów, kibiców zapanował zachwyt nad grą Śląska. Nagle stał się faworytem do mistrzostwa.  I to bez wątpienia podcięło skrzydła zawodnikom lidera tabeli. Nieudane rozpoczęcie rundy wiosennej, brak zwycięstw, szarpana gra. Nie był to ten sam zespół co jesienią. Głosy ekspertów mówily: „Śląsk jest źle przygotowany do rundy” lub: „Żaden z piłkarzy Lenczyka nie zdobył mistrzostwa Polski”. Pierwsze stwierdzenie, a raczej oskarżenie postawione było zbyt szybko. Jednak co do drugiego znawcy mieli bez wątpienia rację. 

Żaden z zawodników Śląska mistrzem Polski nigdy nie był. I możliwe, że właśnie to splątało im nogi na tyle, że nie mogli poradzić sobie z zespołami z dołu tabeli. Kiedy wygrywali przy słabej grze tracili gola w ostatniej minucie meczu jak np. z Podbeskidziem. Brakowało jakości, ale często i szczęścia. Drużyna nie wyglądała dobrze, nie sprawiała wrażenia walczącej o tytuł. Gra się po pewnym czasie zmieniła. Wrócił spokój i niezły futbol. Mimo to brakowało zwycięstw .W obliczu braku chęci zdobycia mistrzostwa przez inne kluby bo tak trzeba nazwać postawę Legii(1 zwycięstwo z 8 spotkań) czy Polonii Śląsk pomimo tracenia puntów wciąż walczył o tytuł.

Ostatnie kolejki pokazały dojrzałość i charakter zespołu. Znów dało się zauważyć wspólnotę , skonsolidowany monolit, dążenie do wspólnego celu. Dobra, płynna efektowna momentami gra doprowadziła do mistrzostwa Polski. Stałe fragmenty gry i strzelanie przez całą drużyne bramek  pokazało siłę i integrację zespołu .Największym triumfatorem jest dla mnie bez wątpienia trener Orest Lenczyk.

To dopiero drugie mistrzostwo tego świetnego szkoleniowca. Jego autorytet, doświadczenie, niezwykła wiedza i spokój udzielała się w trakcie sezonu całemu zespołowi. Pomimo konfliktu z zarządem doprowadził wrocławian do największego sukcesu od 1977r. Drugie mistrzostwo Lenczyka i Śląska to wspaniałe osiagnięcie dla wszystkich ludzi związanych z klubem. Zespół w tym sezonie opierał się głównie na 3 filarach. Konkretniej pisząc : Kelemen, Celeban , Mila. Dzięki połączeniu ich świetnej gry, fachowości trenera i kolektywu  mamy nowego mistrza Polski. Bez wątpienia wymieniona wyżej trójka to zawodnicy sezonu na swoich pozycjach w ekstraklasie. Niesamowite interwencje słowaka doprowadziły do sukcesu w wielu trudnych meczach i momentach sezonu. Niejednokrotnie wygrywał Śląskowi mecze.

Kolejnym niezwykle ważnym ogniwem był Piotr Celeban. Najlepszy obrońca ekstraklasy i przy tym bardzo niedoceniany. Zagrał 53 spotkania z rzędu w ekstraklasie co stanowi niesamowity rekord. Strzelił kilka istotnych bramek. Grał świetnie zarówno w defensywie i ofensywie. Solidny, prezentujący równą formę i kreatywny.Jego brak wśród powołań na euro to dla mnie sensacja.
Podobnie jest z kapitanem wrocławian Sebastianem Milą. Pełen profesjonalista. W tym sezonie strzelał , asystował, powołania również nie dostał. Zaimponował mi ostatnią wypowiedzią, w której kapitan Śląska podziękował selekcjonerowi Smudzie za szansę jaką dostał w meczach towarzyskich. Klasa.

Jeśli chodzi o transfery wrocławianie przed sezonem pozyskali Mateusza Cetnarskiego- niezły sezon. Oprócz niego do klubu przyszli Johan Voskamp, Dariusz Pietrasiak i wypożyczony Marek Wasiluk. Holender strzelił 6 goli i spisywał się przyzwoicie. Z dwoma kolejnymi bywało różnie, ale ich grę można zapisać na + zespołu. W przerwie zimowej  pozyskano 2 zawodników – Patrika Mraza i Dalibora Stevanovica. Obaj zagrali po 7 spotkań. Obaj nie zachwycili.

Śląsk jednak to nie 3 zawodników i  trener Lenczyk. To układanka wspaniale wymyślona przez nestora. Z grupy niezłych grajków zrobił drużyne na mistrza Polski. Warto też podkreślić rolę kibiców.Średnio na Stadion Miejski wielkośći ponad 44 tys. widzów przychodziło  16.5 tys. Doping był fantastyczny często niósł wrocławian do zwycięstw. Jest to jeden z najbardziej niedocenianych majstrów. Mówi się że najsłabszy w ostatnich latach. 

Według mnie jednak poziom zdecydowanie się wyrównał a nie obniżył. Pora na pare gorzkich słów. Śląsk ciągle zalega z płacami za wicemistrzostwo Polski co jest według mnie skandalem. Bez wątpienia ma problemy finansowe. Trener Lenczyk oznajmił zaraz po zdobyciu mistrzostwa, że nie zamierza dalej pracować w tym klubie. Piotr Celeban stwierdził, iż był to jego ostatni mecz w barwach tego zespołu. To nie wygłąda dobrze. Nie ma co sie oszukiwać  Śląsk z takim składem nie ma szans na ligę mistrzów. Obym się mylił.

Potrzeba wzmocnień, a wygląda na to, że drużyna sie będzie tylko osłabiać. I to poważnie.Na razie nie widać szans na normalność, a codziennie słyszymy o możliwości odejscia kolejnych zawodników. W każdej formacji  potrzeba przynajmniej po jednym zawodniku. Pomimo braku powodów optymizmu,  życzę wrocławianom wszystkiego najlepszego na nowej drodze istnienia bo taką na pewno jest zdobycie mistrzostwa Polski. No i oczywiście serdecznie gratuluję!!!