facebook

sobota, 30 sierpnia 2014

Walka czy brutalność czyli finał FA Cup 1970


Finał Pucharu Anglii w 1970 roku był absolutnie nadzwyczajny. Na przeciwko niezwykle silnej wówczas drużyny Leeds United stanęła przeciętna Chelsea Londyn, która nigdy wcześniej nie zdobyła tego trofeum. „Pawie” były w tym okresie naszpikowane gwiazdami reprezentacji Anglii, Szkocji czy Irlandii. Takie nazwiska jak Billy Bremner, Jack Charlton, John Giles, Allan Clarke, czy Peter Lorimer znaczyły w owym czasie równie dużo jak dziś Steven Gerrard czy Frank Lampard. Piłkarze „The Blues” przeciwstawili tej maszynie do wygrywania niespotykany dotąd hart ducha i okazało się, że w tym starciu wszystko jest możliwe.


Rywalizacja rozpoczęła się 11. kwietnia 1970 roku. Na stadionie Wembley zgromadziło się wtedy około 100 tysięcy kibiców. Arbitrem był Eric Jennings, który, jak się później okaże, odegra bardzo ważną rolę w tym starciu. Mecz był fantastyczny, niezwykle szybkie tempo podsycało i tak napięte już do granic możliwości emocje. Jako pierwsi rywala ukąsili zawodnicy Leeds, których prowadził w tym spotkaniu Don Revie. Gol autorstwa Jackie Charltona potwierdzał przewagę, jaką „Pawie” miały na papierze. Jednak tuż przed przerwą ambitni londyńczycy doprowadzili do wyrównania za sprawą Petera Housemana. W drugiej połowie działy się prawdziwe cuda, czasem Bonetti bronił tak niewiarygodnie, że wydawało się, iż następnego dnia może zostać kanonizowany. Jednak na sześć minut przed końcem Mick Jones znalazł sposób na przechytrzenie angielskiego golkipera i Leeds znów było górą. Taki stan rzeczy nie utrzymał się długo. 

Ian Hutchinson zdobył świątynię Gary’ego Sparkle’a i ekipa Dave’a Sextona cieszyła się z remisu. Dogrywka była równie emocjonująca, jednak odważna gra obydwu drużyn nie przyniosła kolejnych bramek. Brak rozstrzygnięcia spowodował, że po raz pierwszy od 1912 roku o tym kto uniesie w górę Puchar Anglii zadecyduje drugie spotkanie.

Dodatkowy mecz został rozegrany dokładnie 11 dni później na stadionie Old Trafford w Manchesterze przy 62 tysiącach widzów. Emocje były gwarantowane. W końcu w pierwszym meczu 120 minutowa bitwa, która była godna największych potyczek w historii futbolu, nie dała odpowiedzi kto jest lepszy, więc tu piłkarze będą jeszcze bardziej zmotywowani. Niestety, czasem z tą motywacją można przesadzić.

Od pierwszych minut na boisku sypały się wióry. Rozpędzony Brennan już w 2. minucie został brutalnie zatrzymany przez przeciwnika. Chwilę później ten sam zawodnik ponownie leżał na murawie po starciu z rywalem. Było widać, że to właśnie jego zawodnicy „The Blues” obawiają się najbardziej. Sędzia co prawda odgwizdał oba przewinienia, ale nie zdecydował się pokazać kartki, choć miał do tego pełne prawo. – To jest Anglia, tu gra się jak przystało na prawdziwych mężczyzn – wydawał się myśleć Jennings. Arbiter podobnie myślał w sytuacji, kiedy napastnik Chelsea, Peter Osgood, został sfaulowany w polu karnym w walce o piłkę. W Anglii przy pojedynkach główkowych piłkarze mieli prawo urwać przeciwnikowi jaja razem z jelitami i zawiązać sobie z nich krawat, a sędzia i tak by nie zareagował. Przynajmniej po obejrzeniu tego spotkania można było odnieść podobne wrażenie.

Jeśli chodzi o samą grę, to przypominała ona jeden wielki chaos. Choć ten mecz toczył się w szybkim tempie, to nie miał nic wspólnego ze spotkaniem, które odbyło się 11 dni wcześniej. Oczywiście zdarzały się groźne sytuacje, kiedy Bonetti wyłapał strzał Jonesa, czy McCreadie wybijał piłkę niemal z linii bramkowej, ale to były perełki wyłowione z morza chaosu. Presja rosła, a żadna z drużyn nie potrafiła zbliżyć się do poziomu z poprzednich spotkań.

Jeszcze przed końcem pierwszej połowy Mick Jones otworzył wynik spotkania. Chwilę wcześniej ten sam zawodnik staranował w obrębie pięciu metrów Bonettiego, który dochodził do siebie przez dobre pięć minut. Kto wie, czy ten fakt nie miał wpływu na to, że bramkarz Chelsea nie zdołał obronić strzału trzykrotnego reprezentanta Anglii. Złość zaczęła brać górę nad umysłami podopiecznych trenera Sextona. Potężna kosa zadana jednemu z piłkarzy Leeds w bocznym sektorze boiska nie została zauważona przez sędziego. Później Harris ściął równo z trawą Eddie’go Graya, co zasługiwało minimum na „żółtko”, ale sędzia znów zapomniał co nosi w swojej kieszeni. 

To jeszcze bardziej nakręcało spiralę agresji i brutalności. Druga połowa szybko przyniosła kolejne iskry. Osgood nieprzepisowo zaatakował Charltona, a ten odwdzięczył mu się soczystym kopniakiem. Wszystko działo się na oczach arbitra, więc bezwarunkowo powinien on wyciągnąć czerwoną kartkę. Nie pokazał nawet żółtej. Parę chwil później sfaulowany Ian Hutchinson poczęstował kopniakiem kolejnego rywala i… nic się nie dzieje. Sędzia przypomniał sobie o tym, że może karać piłkarzy, po tym jak Hutchinson niczym rozpędzony buldożer wbiegł w Bremnera, który nie miał piłki. Zresztą Billy Bremner jeszcze nie raz oberwie w tym spotkaniu łokciem i nawet zostanie sfaulowany w polu karnym, lecz sędzia tylko odwróci wzrok i nakaże grać dalej.

Chelsea przeciwstawiło siłę i agresje przeciwko umiejętnościom piłkarskim, które zdecydowanie przemawiały za United. Kiedy wydawało się, że strategia brutalności okaże się błędną, jeden z najlepszych piłkarzy na boisku, Peter Osgood, strzałem głową doprowadził do remisu. Teraz będzie się działo, musieli pomyśleć kibice. Rzeczywiście, działo się, ale teraz to piłkarze Leeds nie wytrzymywali napięcia i posuwali się do coraz ostrzejszych zagrań. Rywale nie byli dłużni, bo to przecież był ich sposób gry, w nim bezsprzecznie górowali nad technikami z północy.

90 minut nie przyniosło rozstrzygnięcia, więc zawodnicy obu drużyn musieli przetrwać kolejne pół godziny tej piłkarskiej bitwy. Nie wszyscy ją wytrzymywali, wielu piłkarzy zaatakowały skurcze, które powodowały coraz dłuższe przerwy w grze. W końcu londyńczycy zadali śmiertelny cios. Długi wrzut z autu Hutchinsona został przedłużony na drugi słupek przez Cooke’a, a tam w powietrznej walce najlepszy okazał się David Webb. 2:1! Chelsea jest o krok od zdobycia Pucharu Anglii. Widać było, że przeciwnicy są gotowi zrobić wszystko, by doprowadzić do wyrównania, ale byli już tak strudzeni ciężarem tego spotkania, że nie byli w stanie wznieść się na wyżyny, do jakich przyzwyczaili swoich kibiców. Osgood strzelił nawet jeszcze jedną bramkę dla londyńczyków, ale sędzia słusznie zauważył, że znajdował się on na pozycji spalonej. Tego dnia zwyciężyła agresja, to ona przesądziła o tym, że ustępujący mistrza Anglii nie sięgnął po krajowy puchar.
W kolejnych latach Leeds odniesie jeszcze wiele sukcesów jak triumf w Pucharze Miast Targowych (dzisiejszy Puchar UEFA), z kolei Chelsea dalej będzie ligowym szarakiem. Jakże odmiennie potoczyły się losy obu klubów. Dziś to Chelsea jest na topie, a Leeds błąka się gdzieś po niższych szczeblach rozgrywkowych.

W 1997 roku o ocenę tego spotkania został poproszony ceniony arbiter, David Elleray. Jego zdaniem w tym spotkaniu powinno być sześć czerwonych i 20 żółtych kartek! Tyle przynajmniej uchwyciły kamery, bowiem wiele ciekawych rzeczy działo się także poza ich zasięgiem. Co robił w takim razie Jennings? Pozwolił na zbyt wiele, ale nie można powiedzieć, że sędziował stronniczo. Oczywiście w grze faul dominowała Chelsea, ale zawodnicy Leeds też nie byli święci. Zresztą ich dokonania w tej dziedzinie zasługują na oddzielny artykuł. Przypomnieć można choćby Normana Huntera, który zapracował na przydomek „Bites yer legs”, co w tłumaczeniu brzmiało Norman „odgryzie ci nogi” Hunter. Prawda, że barwnie? Ale taka właśnie była wówczas liga angielska, to było miejsce tylko dla najodważniejszych. Ciekawe, czy gwiazdy typu Messi czy Cristiano Ronaldo by się w niej odnaleźli.

Mecz z 21. kwietnia 1970 roku przez dłuższy czas zasługiwał na miano najbrutalniejszych spotkań rozgrywanych o dużą stawkę. Zmienili to dopiero w 2006 roku Holendrzy i Portugalczycy, drastycznie modernizując dotychczasową skalę brutalności. Do dziś te dwa spotkania pozostają symbolem antyfutbolu, w którym agresja zwycięża nad umysłem i kieruje bohaterów futbolowej rywalizacji do zachowań niegodnych sportowca. Chyba, że weźmiemy też pod uwagę mecz Chile   - Włochy z 1962 roku, ale z tym futbol miał już niewiele wspólnego.

Grzegorz Ignatowski



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz