facebook

środa, 20 sierpnia 2014

Numer 10 naszych serc


Niemal każda piłkarska kariera zaczyna się od marzeń. Niektóre z nich się spełniają, czasem przybierają inny kształt, dając zawodnikowi jeszcze większą satysfakcję. Są też takie, które znikają, zaprzepaszczone przez alkohol, narkotyki, brak chęci do gry. Czasami jednak zdarza się tak, że niektóre kariery i marzenia znikają, nim tak naprawdę zaczną się w pełni rozwijać. Tak też było w przypadku "Numeru 10 naszych serc"...

Krzysztof Nowak przyszedł na świat w Warszawie, mieście wielkich możliwości. Jako 17-latek trafił do Sokoła Pniewy ze stołecznego Ursusa. Na boisku odznaczał się dobrymi warunkami fizycznymi i techniką, w życiu prywatnym zaś pracowitością i sumiennością. Cechy te zwracały na niego uwagę nie tylko kibiców, ale również dziewcząt, w tym również jego przyszłej żony - Beaty.

W roku 1996, mając 21 lat, przeniósł się do Panachaiki Patras, jednak po rundzie wiosennej powrócił do Polski. Jego wybór padł na warszawską Legię, jednak rozegrał w niej tylko jedno spotkanie. W tym samym roku jednak miał nastąpić przełom...

Krzysztof Nowak był zawodnikiem młodzieżowej reprezentacji Polski i razem z nią poleciał na zgrupowanie do Ameryki Południowej, by tam przygotowywać się do Igrzysk w Atlancie. Młodym Polakom przyszło zmierzyć się z przyszłymi gwiazdami światowej piłki, takimi jak Zanetti, Veron, Juninho, Dida czy Roberto Carlos. Juan Figer, organizator całego wyjazdu, jak również w tamtym czasie manager Atlético Paranaense, uważnie przyglądał się biało-czerwonym, składając ofertę trzem zawodnikom - Krzysztofowi Nowakowi, Mariuszowi Piekarskiemu i Danielowi Dubickiemu. Nie skorzystał z niej tylko ten ostatni, bowiem właściciel jego ówczesnego klubu, ŁKS-u, nie chciał za wszelką cenę dopuścić do transferu.

Powitanie Polaków w Kurytybie nie było zbyt ciepłe. Zarząd klubu obiecał kibicom pozyskanie gwiazdy, a zamiast tego dostali dwóch młodych zawodników o nic nie mówiących nazwiskach. Obaj zadebiutowali 1 września 1996 roku. I choć "Furacao" ("Huragan" - przyd. Atlético) przegrał z Flamengo Rio de Janeiro, Polacy zebrali dobre recenzje. Sympatię kibiców brazylijskiego klubu zaskarbili sobie dopiero po roku starań. Wtedy też rozeszły się ich drogi - Piekarski dołączył do zespołu przeciwko któremu debiutował, natomiast Nowak jeszcze na niespełna rok pozostał w Kurytybie, gdzie stał się jednym z idoli kibiców.

W roku 1998 po Krzysztofa Nowaka zgłosił się VfL Wolfsburg. Piłkarz nie zastanawiał się długo nad przyjęciem oferty, jak powiedział w jednym z wywiadów:

- Chciałem znowu grać w Europie, bo tutaj są najsilniejsze kluby. A w Wolfsburgu miałem duże perspektywy.

Decyzja ta okazała się słuszna i już niebawem Nowak dołączył do Andrzeja Juskowiaka oraz Waldemara Krygera.

Szybko stał się jedną z czołowych postaci, Niemcy często stawiali go ponad Michaelem Ballackiem, który w późniejszych latach został kapitanem reprezentacji swojego kraju. Polakiem interesowały się wielkie europejskie marki, takie jak Bayern Monachium czy Juventus, jednak on sam postanowił zostać w Wolfsburgu. Stał się jednym z ulubieńców tych, którzy przychodzili na VfL Arena (obecny stadion oddany został do użytku dopiero w 2002 roku).

Środek pomocy należał do niego i on sam dobrze wiedział o tym, że jest jedną z najważniejszych postaci. Już w pierwszym sezonie wywalczył miejsce w wyjściowej jedenastce, oraz został piątym najlepszym strzelcem zespołu (najlepszym został inny nasz rodak - Andrzej Juskowiak), a sam Wolfsburg uplasował się na szóstym miejscu. Zapytany dwa lata o najsilniejszą formację w VfL ze śmiechem odpowiedział:

- Powiem nieskromnie, że moja czyli pomoc. Biorąc pod uwagę wszystkie współczynniki plasujemy się w górnej części tabeli.

Z VfL Wolfsburg walczył o europejskie puchary i choć zespół nie osiągał w rozgrywkach oczekiwanych wyników, Polak był chwalony za swoją postawę. Nie wiadomo jak potoczyłaby się ta spektakularnie zapowiadająca się kariera, gdyby nie wydarzenia z początku 2001 roku.

Zaczęło się bardzo niewinnie, zawodnika zmogła zimowa grypa. Po jej zwalczeniu powrócił na boisko, jednak wszyscy, zarówno Polacy, jak i Niemcy, stwierdzili, że nie jest to ten sam piłkarz, który siał postrach w środku pola. 10 lutego 2001 roku podczas meczu z Herthą Berlin opuścił boisko już w 11. minucie, ledwo stojąc o własnych siłach. Stale zimne dłonie i nawracające drętwienie ramion skłoniły zawodnika do udania się do lekarza. Badania przeprowadzone w marcu tego samego roku jednogłośnie wydały wyrok - Polak cierpiał na ALS, chorobę, która do tej pory uważana jest za nieuleczalną.

Czym właściwie jest ta choroba? ALS w języku polskim to stwardnienie zanikowe boczne, charakteryzujące się zanikiem mięśni. U chorych dochodzi do powolnego, ale systematycznego, pogarszania się sprawności ruchowej, a w późniejszych etapach do całkowitego paraliżu. Najczęściej śmierć następuje wskutek niewydolności oddechowej (paraliż mięśni oddechowych).

Krzysztof Nowak miał zaledwie 25 lat, gdy musiał zawiesić piłkarskie buty na kołek i niebawem zasiąść na wózku inwalidzkim. Liczne próby leczenia w Niemczech, Holandii czy USA nie przyniosły rezultatów. Klub nie pozostał obojętny wobec cierpienia swojego zawodnika. Zarząd pomimo choroby Polaka postanowił przedłużyć jego kontrakt, dodatkowo uruchamiając Fundację im. Krzysztofa Nowaka, która zajmowała się nim oraz problematyką ALS. Wsparcie napływało zewsząd - w skład Fundacji weszły m.in. legendy VfL, takie jak Roy Präger, a dotacje przychodziły ze wszystkich stron Europy - Niemiec, Polski, Rosji, jak również Ameryki czy Azji. W wywiadzie dla "Sport-Bild" mówił:

- Moim największym marzeniem jest powrót do zdrowia. Piłka nożna jest na drugim miejscu. 

21 stycznia 2003 odbył się mecz benefisowy z udziałem niemieckiego giganta - Bayernu Monachium, z którego cały dochód został przeznaczony na działanie Fundacji. Bawarczycy pojawili się w najmocniejszym składzie, bramki strzegł Oliver Kahn, po boisku natomiast biegał Giovane Elber czy Claudio Pizarro oddając w ten sposób cześć Nowakowi. Kibice VfL dla polskiego zawodnika przygotowali specjalną oprawę - numer 10, który nosił ujęli w serce, otaczając je z dwóch stron polską flagą. Nad nią widniał napis: "Na zawsze pozostaniesz jednym z nas".



Choroba tak bardzo wyniszczyła Polaka, że nie był on w stanie choćby pomachać fanom w podzięce, przez długi czas po jego twarzy spływały łzy. Płakali wszyscy, przyjaciele, kibice, zawodnicy Bayernu Monachium również niejednokrotnie ocierali policzki. 

W 2002 roku był specjalnym gościem polskiej reprezentacji podczas mistrzostw świata w Korei Południowej i Japonii. Rok później Nowak pojawił się jeszcze na trybunach podczas meczu eliminacji Euro 2004 między Polską, a Węgrami. W reprezentacji rozegrał jedynie dziesięć spotkań i zdobył jedną bramkę.

Ostatecznie 26 maja 2005 roku Krzysztof Nowak odszedł, nie spełniając jednego ze swoich marzeń, którym była gra dla ukochanej FC Barcelony. Miał zaledwie 29 lat. Na jego pogrzebie pojawiły się setki fanów, przyjaciół i bliskich, piłkarzy oraz trenerów. Kibice nadali mu przydomek "Numer 10 naszych serc" i co roku, w rocznicę śmierci Polaka, wraz z władzami klubu udają się na miejsce jego spoczynku.

Fundacja im. Krzysztofa Nowaka działa prężnie do dziś, pomagając chorym na ALS. Jej symbolem jest "dziesiątka" ujęta w serce w kolorze zielonym, symbolizującym barwy zespołu. Klub nie pozwala zapomnieć o historii Polaka pielęgnując jego pamięć poprzez wspieranie instytucji. Reiner Müller (członek zarządu VfL Wolfsburg) w jednym z wywiadów powiedział:

- Po śmierci Krzysztofa obawialiśmy się, że fundacja przestanie istnieć, bo zabraknie darczyńców. Stało się inaczej. Wciąż wpływają datki na konto fundacji. Pieniądze pochodzą z akcji organizowanych przez uczniów, od firm, od kibiców innych klubów. VfL Wolfsburg rozgrywa raz w roku mecz charytatywny z najlepszą drużyną okręgówki. Majątek fundacji utrzymuje się na stabilnym poziomie 500 tysięcy euro. Mimo naszych pierwotnych obaw temat jest wciąż żywy.

Zatroszczono się również o żonę zawodnika i dwójkę jego dzieci. Panią Beatę do dziś można spotkać podczas pracy w klubowym sklepie.


Kibice również nie chcą zapomnieć. Na każdym ze spotkań można ujrzeć zielono - białą flagę z "dziesiątką" i nazwiskiem Polaka (na zdjęciu z prawej strony).



Krzysztofowi Nowakowi nie dane było zostać piłkarzem światowej sławy, chociaż szanse na to były bardzo duże, co potwierdzają słowa Wolfganga Wolfa, trenera VfL Wolfsburg w latach 1998-2003:

- Krzysztof był niezwykle wszechstronnym graczem, prawdziwym rozgrywającym. W krytycznych momentach na boisku w pierwszej kolejności mogłem liczyć właśnie na niego. On miał wszystko to, co potrzeba, by stać się naprawdę wielkim piłkarzem.

Nikt nie wie czy gdyby nie choroba, to nie oglądalibyśmy go w barwach tak lubianej przez niego FC Barcelony. Nie dowiemy się również czy dzisiaj nie mielibyśmy przed oczami jednej z wyróżniających się postaci polskiej reprezentacji. Jedno jest natomiast pewne - Krzysztof Nowak na zawsze pozostanie "numerem 10 naszych serc", a pamięć o nim będzie pielęgnowana przez kolejne pokolenia kibiców VfL Wolfsburg. Takie właśnie zadanie postawiły przed sobą Wilki z miasta Volkswagena...


Autorka na Facebooku: Meisterclif

6 komentarzy:

  1. Niemiecki klub zachwoał sie jak nalezy..u nas byłoby to niemozliwe raczej....bardzo biedny kraj...więc Państwo daje nawet swym bohaterom grzebać jedynie w smietnikach...przykład nasza dwukrotna medalistka...pracująca na wysypisku w Anglii...Jak Kałużny

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy wyjeżdżał do Brazylii, byl piłkarzem Sokoła Tychy, a nie Legii.
    Dziwne, że Engel w ogóle go w reprezentacji nie widział, preferując np. Zdebla.
    Wielka szkoda, ze jego życie siętak fatalnie potoczyło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za mało znasz szczegółów. Jak grał w Tychach to później grał w Grecji następnie zagrał w Legii jeden mecz z Amicą we Wronkach i potem pojechał do Brazylii grać


      Usuń
  3. Poruszająca historia, a tak się zapowiadał...

    OdpowiedzUsuń
  4. Łezka w oku się zakręciła czytając ten artykuł...

    OdpowiedzUsuń
  5. Szkoda człowieka ...

    OdpowiedzUsuń