facebook

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Miętowy smak życia do góry nogami


Od najmłodszych lat miał zadatki na gwiazdę. Już jako kilkulatek godzinami podpatrywał swojego idola - Hugo Sancheza i jego firmowe uderzenia przewrotką. Utalentowany napastnik nie chciał być gorszy. Na podwórkowych boiskach w Gdańsku do znudzenia ćwiczył takie formy strzałów, by wkrótce, w dużej mierze dzięki nim, stać się idolem kibiców w całej Polsce. Po wyjeździe zagranicę budził skrajne emocje. Najpierw podzielił kibiców w  Salonikach, potem nie poradził sobie w Niemczech, ale wszędzie został zapamiętany ze względu na swoje efektowne gole i świetne umiejętności techniczne.


Marcin Mięciel urodził się 22 grudnia 1975 roku. Już od lat dzieciństwa jego największą pasją była piłka nożna i strzelanie goli. Piłkarskim wzorem młodego napastnika, od zawsze był jeden z najlepszych snajperów lat 80. - Hugo Sanchez. Oddajmy głos samemu zainteresowanemu: "Było wielu świetnych piłkarzy, ale ja wzorowałem się na zawodniku Realu Madryt Hugo Sanchezie. Dlaczego? Bo strzelał dużo bramek z przewrotki. Oglądałem jego gole, a potem sam wychodziłem na podwórko i "ładowałem" jak Sanchez. Na szczęście graliśmy często na boiskach piaskowych, więc było miękko. Nie robiłem sobie krzywdy upadając po tych różnych ekwilibrystycznych "nożycach". Ćwiczyłem takie uderzenia już w młodym wieku, potem było łatwiej powtórzyć takie zagrania w seniorach."

Mięciel od zawsze kibicował też największym klubom zagranicznym, bo jak przyznawał polska liga nie miała wybitnych drużyn, a i obejrzenie meczów rodzimej ekstraklasy graniczyło z cudem. Jak się zaczęła jego poważna przygoda z futbolem? "Miętowy" jest wychowankiem Wisły Tczew, gdzie spędził tylko rok. Jako 15-latek trafił do Lechii Gdańsk, gdzie szybko został okrzyknięty wielkim talentem. Po trzech udanych latach przeniósł się do Hutnika Warszawa, gdzie dał się poznać jeszcze szerszej rzeszy publiczności. Jego efektowna gra i skuteczność poskutkowały transferem do Legii Warszawa, a kariera utalentowanego napastnika zaczęła nabierać profesjonalnego charakteru.

W Legii niemal od pierwszego meczu stał się ulubieńcem kibiców. Przystojny, pewny siebie nastolatek już w debiucie podbił serca kibiców. W meczu o Superpuchar Polski z ŁKS-em "Miętowy" strzelił gola i już w premierowym spotkaniu w nowych barwach świętował zdobycie trofeum. Potem było... tylko lepiej. Mięciel grał coraz częściej, coraz lepiej i coraz skuteczniej. Kibicom imponowały jego ekwilibrystyczne zagrania, podania piętą, strzały i gole z przewrotki czy po prostu świetna technika, którą wielokrotnie zachwycał, mimo 185 cm wzrostu. Jeszcze w sezonie 1994/1995 zdobył potrójną koronę (do superpucharu dołączył tytuł mistrza Polski i zdobywcy krajowego pucharu), a pochwałom jego gry nie było końca. Na kolejne pół roku został jednak wypożyczony do ŁKS-u Łódz.

Po powrocie z wypożyczenia napastnik w trybie natychmiastowym stał się idolem kibiców "Wojskowych". Z jednej strony został bożyszczem nastolatek, z drugiej gwiazdą pierwszej wielkości Legii. Fani byli zachwyceni. Dostali dar od losu, mieli młodego snajpera zdobywającego gole, grającego wyjątkowo ładnie dla oka, a przy tym miłego, sympatycznego chłopaka, który nigdy nie odmawiał autografów czy chwili rozmowy. W 1996 roku rozegrał też jeden z najlepszych meczów w barwach Legii..."To był Puchar UEFA. Byliśmy skazywani na pożarcie w meczu z Panathinaikosem, w Atenach przegraliśmy 2:4. Strzeliłem gola na 1:0 w Warszawie. To było wspaniałe uczucie, pamiętam jak kibice szaleli. W ostatnich sekundach meczu zanotowałem asystę przy golu Czarka Kucharskiego i wyeliminowaliśmy wielki Panathinaikos. To było niesamowite przeżycie" - wspomina "Miętowy"




 Świetna postawa w barwach Legii poskutkowała powołaniem do reprezentacji Polski. Mięciel zadebiutował w kadrze 27 sierpnia 1996 roku w meczu przeciwko Cyprowi w Bełchatowie i strzelił gola z przewrotki. To uderzenie stało się później jego znakiem rozpoznawczym, zarówno w Grecji jak i w Niemczech. Znakiem rozpoznawczym był również plaster na jego nosie. Przez lata kibice zastanawiali się, jakie ma on znaczenie. Oddajmy jeszcze raz głos naszemu bohaterowi:

"Wtedy wydawało mi się, że pomaga. Wielu moich kolegów grało też z takim plastrem, miałem wrażenie, że coś w nim musi być. Teraz stwierdzam, że nie pomagał, ale głowa myślała wtedy, że jest inaczej. To jest tak jak z tabletkami z witaminą C, którą dają lekarze mówiąc, że da nam wielką siłę. Plaster to tylko kwestia myślenia, głowy, a ta jest w piłce najważniejsza" - mówił napastnik w jednym z wywiadów.

W reprezentacji nie miał jednak łatwego życia, a kolejne powołanie otrzymał dopiero po 4 latach. W tym czasie sięgnął po Puchar i Superpuchar Polski, zdobywał też coraz więcej goli w lidze i nie mógł spokojnie przejść ulicami Warszawy. W stolicy na każdym kroku, aż roiło się od fanów "Miętowego", ale w kadrze pozostawał raczej zawodnikiem anonimowym. Kolejny mecz w barwach narodowych zagrał w sierpniu 2000 roku, przeciwko Rumunii, gdzie pojawił się na boisku dopiero w końcówce.

Kolejny sezon miał znakomity. W Legii strzelał jak na zawołanie, a jego 13 goli dało mu trzecie miejsce w klasyfikacji strzelców ekstraklasy. Wówczas Mięcielem zaczęła interesować się zachodnia Europa. "Miętowy" mógł przebierać w ofertach, a w 2001 roku trafił do Borussi Moenchengladbach. W tym czasie miał już uznaną markę w Polsce, a na koncie 69 strzelonych goli w barwach "Wojskowych".  W Niemczech Mięciel zaliczył kolejny, już trzeci w swojej karierze, debiut marzeń.

Swoją premierową bramkę strzelił w meczu z Hamburgiem. Na boisku pojawił się wówczas w 78. minucie spotkania, a jego zespół przegrywał z gospodarzami 2-3. Mecz jednak zakończył się remisem, a gola na wagę jednego punktu fantastycznym uderzeniem nożycami zdobył właśnie Mięciel. Jego bramka została uznana przez stację ARD golem miesiąca w Niemczech. Był to bez wątpienia, jeden z najpiękniejszych momentów w karierze polskiego napastnika, który uciszył 50 tysięczny stadion w Hamburgu. A na pewno jedno z najwspanialszych wspomnień "Miętowego" z Bundesligi.

A to z bardzo prostego powodu. Polak mimo doskonałej postawy w poprzednim meczu, nie dostał szansy w dwóch kolejnych spotkaniach. Boleśnie przekonał się o tym, że Bundesliga to nie tylko mecze, strzelone gole, ale także ciężka praca w tygodniu, na treningach, której zwieńczeniem jest weekendowe spotkanie. Tak czy inaczej świetny start Mięciela w Niemczech, był tak naprawdę początkiem końca jego przygody z Bundesligą. A przynajmniej jej zawieszenia, na kilka następnych lat.

 "Miętowy" zawsze słynął z ciętego języka. Nigdy nie ukrywał swoich racji i mówił to, co leży mu na wątrobie. To też spowodowało, że w barwach Moenchengladbach zagrał w zaledwie 18 spotkań, w których strzelił 2 gole. Po sezonie 2001/2002 opuścił Niemcy, by zostać zawodnikiem Iraklisu Saloniki. Zespołu walczącego o europejskie puchary, ale też niedocenianego. Wielu uważało, że taki transfer polskiego napastnika to duży krok w tył, ale w Mięciel wybrał Grecję.

W lecie 2002 roku odbyły się też mistrzostwa świata w Korei i Japonii, w których pierwszy raz po 16 latach, wystąpili Polacy. Zabrakło jednak Mięciela, który w narodowej reprezentacji zawsze był spychany na dalszy tor. W Grecji "Miętowy" dążył do odbudowy swojej formy. I powoli mu się to udawało. Coraz częściej trafiał do siatki rywali, ponownie zachwycając strzałami przewrotką lub nożycami. Gdy zaskarbił sobie szacunek i wdzięczność kibiców Iraklisu zdecydował się na jeden z bardziej nietypowych transferów w Grecji. Po trzech latach spędzonych w barwach "Giraios" podpisał kontrakt z lokalnym rywalem klubu.



Początków w PAOK-u nie miał łatwych. Transfer Polaka podzielił kibiców w Salonikach, a najwierniejsi fani obu klubów nie dawali mu żyć. Fani Iraklisu stracili do niego szacunek, tak szybko jak go zaczęli respektować, a Mięciel musiał udowodnić na boisku, że wciąż jest wiele wart. Polski napastnik już w pierwszym sezonie zdobył dziesięć goli, trafiając głową, przewrotką i obiema nogami, a kibice PAOK-u powoli zapominali o jego poprzednim pracodawcy.

Zainteresowanie Mięcielem z każdym udanym meczem wzrastało, ale snajper postanowił pozostać w Salonikach. Wyszło mu to na dobre. Sezon 2006/2007 był jego najlepszym w karierze. O tytuł króla strzelców długo walczył z samym Rivaldo, przegrywając ostatecznie walkę o 3 gole na samym końcu rozgrywek. Polski napastnik zdobył ich wówczas 14, zaś słynny Brazylijczyk 17. Swego czasu Jacek Gmoch, znający się na greckiej lidze jak mało kto, powiedział, że Mięciel wcale nie był gorszy od Rivaldo, a Brazylijczyk zdobył większe uznanie tylko dzięki nazwisku.

W tym samym sezonie "Miętowy" strzelił najpiękniejszą bramkę w swojej karierze. W fatalnych warunkach pogodowych, jego zespół mierzył się z Apollonem, a sam Mięciel wspomina to tak: "Gol dla PAOK-u w meczu z Apollonem w lidze greckiej był bardzo ładny. Przyjąłem piłkę na klatkę piersiową na 15. metrze i uderzyłem z przewrotki w samo "okienko". Mimo wszystko bardziej cenię trafienie dla Borussii Moenchengladbach w meczu z Hamburgiem."

Dzięki 14 golom i świetnej postawie, kibice PAOK-u ubóstwiali Polaka i uznali go najlepszym zawodnikiem sezonu 2006-2007. Tym bardziej byli w szoku, gdy dowiedzieli się, że Mięciel odchodzi z klubu. Fani zareagowali bardzo szybko. Zorganizowaną grupą wybrali się do prezesa, aby zatrzymać transfer. Byli bezradni. Długi PAOK-u sięgały aż 41 mln euro, wiec wyprzedano najlepszych, z Mięcielem na czele. Kibice byli załamani.

Opcje wyjazdu były bardzo atrakcyjne. Polaka obserwował Panathinaikos Ateny i Olympiakos Pireus, ale ten odrzucił oferty właśnie ze względu na kibiców. W Salonikach nie miałby już życia. Konkretni byli Turcy z Galatasaray Stambuł, ale Mięciel odrzucił ofertę. Galata zaczęła ofensywę transferową i trudno było sądzić, by polski napastnik grał tam w pierwszej jedenastce.

Po świetnych recenzjach Mięciela VfL Bochum wysłało ofertę, a Polak zgodził się niemalże od razu. Z jednej strony przekonała go ponowna możliwość gry w Bundeslidze, z drugiej profesjonalizm klubu, którego mu w ostatnich latach brakowało. Miesięczne spóźnienia przy wypłacie pensji, wykluczenie z Pucharu UEFA, a nawet tłumaczenia przed Europejską Unią Piłkarską, były w PAOK-u na porządku dziennym. Grecki klub nie działał tak jak powinien, co poskutkowało odejściem najlepszych zawodników.





W Bochum "Miętowy" zastał zupełnie inne realia. Znakomite zaplecze, pensja z kilkudniowym wyprzeniem i przede wszystkim silna liga, w której można mierzyć się z najmocniejszymi drużynami w Europie. Spędził tam niecałe dwa lata i niestety znów musiał się tłumaczyć. Pomimo strzelenia kilku pięknych goli, heroicznej walki o pierwszy skład i bezcennego doświadczenia ponownie nie poradził sobie w Niemczech. Powodów było kilka. W jednym z wywiadów mówił:

" Nie żałuję, że zamieniłem Grecję na Niemcy, bo to była ostatnia szansa, żeby zagrać w wielkiej lidze. A poza tym, w Bochum zarabiam więcej niż w Salonikach. Tylko żona trochę narzekała, bo wolała mieszkać w Grecji, nad morzem. Jedyne czego mi brakuje, to greckiej kuchni, bo musakę rzeczywiście lubiłem zjeść... W Bochum gra wielu Słowian. W pokoju mieszkam z Tomkiem Zdebelem. Christoph Dąbrowski też mówi po polsku, a oprócz tego są Czesi i Słowak."

Dobra atmosfera nie przekładała się na grę Polaka i całego Bochum, co doprowadziło do rozwiązania kontraktu z Marcinem Mięcielem. Ta nieprzyjemna sytuacja miała miejsce w czerwcu 2009 roku, a "Miętowy" jak mantrę powtarzał słowa:

"Wyjechać z Polski mogłem już w wieku 19 lat, miałem ofertę z Panathinaikosu, ale zdecydowałem się związać z Legią. Po wyjeździe do Moenchengladbach i innych drużyn mogę stwierdzić, że bardzo duże znaczenie w takich sytuacjach ma odpowiednie nastawienie mentalne. Trzeba być przygotowanym na bardzo zaciętą rywalizację. W zespole będzie 25-30 równie dobrych, a może nawet lepszych graczy. Trzeba być więc mocnym psychicznie, nie poddawać się i walczyć. Młody piłkarz powinien też umieć względnie dobrze porozumieć się z resztą zawodników w nowym klubie, dlatego nauka języków obcych w dzisiejszych czasach jest niezwykle ważna. Kiedy widzisz, że wszyscy w zespole potrafią grać w piłkę na wysokim poziomie, są Twoimi rywalami o miejsce w składzie, a do tego masz problemy z komunikacją, to o przebicie się do drużyny będzie niezwykle trudno."

Problemy polskiego zawodnika w Niemczech spowodowały, że otrzymał on ofertę przejścia do Legii Warszawa, z której wypłynął na głębokie wody. Przez lata był też wiernym kibicem "Wojskowych", kilkukrotnie pokazując eLkę po zdobytych golach w Grecji. Kibice byli zachwyceni. Ich idol i wzór z dzieciństwa wrócił na Łazienkowską 3. Już nie jako młody, szalony, bramkostrzelny napastnik, ale bardziej stonowany, doświadczony, choć wciąż wesoły i radosny człowiek.

Temat transferu pojawił się ponoć już dwa lata wcześniej, ale Mięciel wybrał wówczas powrót do Bundesligi. W Legii napastnik od początku sezonu miał problemy ze zdrowiem i nie osiągnął wymaganej formy. Nie grał też źle, w całym sezonie strzelił kilka ważnych goli, między innymi w europejskich pucharach, z Broendby Kopenhaga. Nie wystarczyło to jednak do tego, by przekonać władze klubu do przedłużenie kontraktu. Kibice uważali jednak inaczej i mieli kolejny powód, by rozpocząć walkę z ITI. Twierdzili, że Mięciel przydałby się Legii w kolejnym sezonie. Działacze "Wojskowych" postanowili jednak inaczej.


"Miętowy" karierę kończył w ŁKS-ie, gdzie spotkał swojego przyjaciela, legendę tego klubu, Marka Saganowskiego. Obaj decydowali o strzelaniu goli dla łódzkiego klubu, obaj byli znani ze świetnych występów w Legii, choć nigdy nie grali w niej razem. Minęli się i tym razem, bo sezon 2011/2012 był ostatnim w profesjonalnej karierze Mięciela, a "Sagan" w kolejnej kampanii trafił ponownie do stolicy. Jednak przez rok to oni decydowali o sile ofensywnej ŁKS-u w ekstraklasie.



Mięciel mógł wyjechać z Polski dużo wcześniej. Kilka lat przed wyjazdem do Moenchengladbach, do Warszawy wpłynęła oferta Feyenoordu Rotterdam w wysokości 1 mln USD, ale stołeczny klub zdecydowanie tę propozycję odrzucił. Potem starania rozpoczął Panathinaikos Ateny i oferował 1,2 mln USD i 30% od następnego transferu. Legia ponownie odmówiła. Ostatecznie „Miętowy” trafił na wypożyczenie do Moenchengladbach za 0,5 mln marek. Wyjazd Mięciela blokowała Legia ze względu na umowy z niedawnym właścicielem klubu – Januszem Romanowskim. Były właściciel żądał 0,4 mln USD za transfer, więc klub szukał naprawdę znakomitej okazji do sprzedaży. Chytry dwa razy traci, bo potem Iraklis zapłacił tylko 0,2 mln USD.

Po zakończeniu kariery Mięciel zajął się działalnością menadżerską. W tym charakterze pomaga Mariuszowi Piekarskiemu, a od niedawna wraz z Maciejem Bykowskim prowadzi szkółkę piłkarską.Mimo paru zakrętów w karierze i nieudanej przygodzie w Bundeslidze (łącznie 55 meczów/8 goli) kariera Marcina Mięciela byłą jedną z najbarwniejszych w ostatnich latach. Swoją obecność na boisku zaznaczał przepięknymi golami, najczęściej z przewrotek i to dzięki nim zostanie zapamiętany w każdym klubie, w którym grał. Bez względu na to, czy został w nim gwiazdą, czy tylko nią bywał...

12 komentarzy:

  1. Pokolenie końca lat 80. i początku 90. pamięta doskonale. Mistrz!

    OdpowiedzUsuń
  2. Idol z dzieciństwa, niestety za leniwy na Bundesligę. Wolał słońce, morze, upały, greckie jedzenie i to mu służyło. Ciężka praca niestety nie

    OdpowiedzUsuń
  3. Szacunek dla tego Pana!

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie słyszałem o takim zawodniku, Błaszczykowski, Wichniarek, ale o tym nigdy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czyli gówno wiesz

      Usuń
    2. Ósmy strzelec w historii Legii Warszawa 69 goli. Tyle powinno Ci wystarczyc

      Usuń
    3. Mięciel dla Legii strzelił 75 goli ;)

      Usuń
  5. Mięciel to potęga. Technikę miał jak Messi, prawie.
    Jego strzały z przewrotek przeszły do legendy.

    Umówmy się - nie ma zbyt wielu graczy Legii, którzy zostali zakupieni do Bundesligi.

    I nigdy nie pluje na Legię, tylko jego komentarze są pozytywne dla Legii.
    Mięciel rządzi!

    PS. Pamiętam jak raz spotkałem go pod Pałacem Kultury (jak dopiero co przybył do Legii), podszedłem i powiedziałem: "dajesz czadu, Mięciel". To gość powiedział: "dla takich kibiców jak na Legii, to się daje czadu od pierwszej do ostatniej minuty".

    OdpowiedzUsuń
  6. Czy on kiedyś strzelił brzydką bramkę? Chyba nie...

    OdpowiedzUsuń
  7. Miał sporo pecha po powrocie na stare lata - jakoś nie mogło to odpalić. Nawet wtedy jednak jak nikt inny potrafił przyjąć trudną piłkę z przeciwnikiem na plecach, zastawić się. Brakowało skuteczności, farta i może odpowiedniego wsparcia kolegów - Szałach, Iwański, Rado na skrzydle, Giza, Rybus gołowąs, może gdy był Kosa z lepszych meczów, Żyro, za nim grał Rado, Duda, to byłoby inaczej.
    Większe nadzieje miałem z jego powrotem, niż z powrotem Sagana, a życie inaczej zweryfikowało te transfery.

    OdpowiedzUsuń
  8. Miętowy szacunku. Ale nie było aż tak różowo jak pisze autor. Pamiętacie teksty z zylety - Manuela za mieciela... Pozdro Marcin.

    OdpowiedzUsuń