Chyba nikt nie ma wątpliwości, że drużyna piłkarska nie jest zależna tylko od jednego zawodnika. Dywagacja na
ten temat jest w zasadzie pozbawiona sensu. Trzeba jednak przyznać,
że wiele wielkich zespołów zbudowanych było na
indywidualnościach. Jedną z takich ekip jest zeszłoroczny
Liverpool, który zawsze mógł liczyć na Luisa Suareza.
Brazylijski mundial dobitnie pokazał,
że drużynie potrzebna jest postać wiodąca, która w trudnych
chwilach potrafi wziąć ciężar na swoje barki. Tak było z
Urugwajem, który bez Suareza wyglądał jak dwuletnie dziecko
zostawione na ulicy bez opieki. Niby było widać, że coś tam
świta, ale jednak dopiero powrót snajpera dał impuls drużynie.
Patrząc na pierwszą czwórkę możemy
zauważyć, że w zasadzie tylko Niemcy, którzy w ostatecznym
rozrachunku zostali mistrzami, mieli ekipę zbudowaną od początku
do końca na solidności. Nie było słabych elementów, nie było
też wybitnie wyróżniających się. Choć ostatecznie triumf
odniosła zespołowa koncepcja tworzenia zespołu to jednak pozostali
trzej półfinaliści ewidentnie opierali się na indywidualnościach.
Zarówno Brazylii, Holandii oraz Argentyny nie byłoby w tak dalekiej
fazie turnieju bez odpowiednio Neymara, Robbena oraz Messiego. Rzecz
jasna istnieje pewien margines błędu, który pozwala dopuszczać do
głowy myśl, że i bez swoich liderów te zespoły by podołały.
Nie oszukujmy się jednak, każda z wymienionych reprezentacji miała
kryzys, w którym liczyła na pomoc swojej gwiazdy.
Chciałbym jednak wrócić do meritum.
W zeszłym sezonie Premier League niesamowicie zaprezentował się
Liverpool, który ofensywną, pełną polotu grą zaskarbił sobie
sympatię wielu osób. Dość powiedzieć, że pod koniec sezonu, gdy The Reds byli na czele, kibice innych zespołów wspierali
podopiecznych Brendana Rodgersa z nadzieją, iż ci utrą nosa
bogatszej Chelsea i Manchesterowi City.
Po takim sukcesie następuje
weryfikacja. W wielu przypadkach bywa ona brutalna. Czy w tym sezonie
zespół z Anfield będzie w stanie postawić kolejny krok w drodze
ku powrotowi na szczyt? Z pewnością wiarę fanów klubu z miasta
Beatlesów zachwiała informacja o odejściu Luisa Suareza.
Urugwajczyk wprawdzie od dawna domagał się transferu lecz po udanym
sezonie i powrocie do Ligi Mistrzów wydawało się, że klub zdoła
go zatrzymać. Rzeczywistość okazała się być brutalniejsza i
król strzelców minionego sezonu opuścił Premier League na rzecz
nowej, ale nadal wielkiej Barcelony.
W tym miejscu powstaje pytanie: co
dalej? Brendan Rodgers chyba po raz pierwszy od swojego przyjścia na
Anfield tak bardzo musi liczyć na zaufanie kibiców. Oczywiście po
zeszłorocznym sukcesie jego pozycja w klubie nie jest niezachwiana.
W tym momencie swojej przygody z the Reds menadżer z Irlandii
Północnej będzie musiał jednak pokazać nie lada kunszt by po
odejściu motoru napędowego zespołu utrzymać tendencję wzrostową
całej drużyny.
Ktoś powie, nie ma problemu, jest
Sturridge, jest Lambert. Pełna zgoda, teoretycznie następcy są.
Jednak co jeśli forma doświadczonego Lamberta znacząco spadnie a
Sturridge nie podoła ciążącej presji? Umówmy się, w zeszłym
sezonie raczej nikt nie liczył, że młody Anglik zdobędzie aż
tyle goli. Zbliżająca się kampania to nowe cele i nowe wymagania.
Wyższe wymagania. W zestawieniu nie uwzględniłem Belga Origiego,
który jest najzwyczajniej w świecie jedną wielką niewiadomą.
Sam jestem ciekaw jak będzie się
prezentował Liverpool. Mając na uwadze grę na kolejnym froncie the
Reds solidnie się wzmocnili sprowadzając nie tylko Lamberta, ale
również jego klubowych kolegów Lallanę i Lovrena oraz młodego
zawodnika z Bayeru Leverkusen, Emre Cana i zawodnika Befiki Lizbona,
Lazara Markovicia. Czy są to transfery na miarę gry o mistrzostwo
Anglii i wygraną w Lidze Mistrzów? Na pierwszy rzut oka nie. Ale…
Brendan Rodgers ma oko do piłkarzy.
Jak mało który menadżer na Wyspach potrafi znaleźć zawodnikowi
na boisku takie miejsce, w którym będzie można wykorzystać sto
procent jego możliwości. Oprócz ustalania strategii Irlandczyk z
Północy jest również świetnym motywatorem co z pewnością miało
nie lada wpływ na zeszłoroczny sukces the Reds.
Teoretycznie wszystko jest na miejscu.
A jednak w sercach kibiców klubu z Anfield da się wyczuć pewien
niepokój spowodowany odejściem Suareza. Indywidualności są bardzo
ważne, ale nie tworzą całego zespołu.
Układ krwionośny został
nienaruszony.
Może tylko serce trochę szybciej
bije. Chwilowo?
A może wystarczy powiedzieć,UMARŁ
KRÓL, NIECH ŻYJE KRÓL? I życie toczy się dalej. Po prostu...
Bartosz Grzelak
Bartosz Grzelak
Gdybanie troszke z pod budki z piwem. Stac was na wiecej
OdpowiedzUsuńPrawda jest taka, że LIVERPOOL w tym roku zmarnował najlepsza szansę na mistrzostwo. Już się wydawało, że mistrzostwo jest ich, a oni go przegrali. Takiej szansy Liverpool w najbliższych latach mieć już pewnie nie będzie. Pewnie lepiej zacznie grać ManU, Arsenal po kupnie Oezila w końcu coś wygrał, a teraz biorą kolejnych dobrych piłkarzy w tym Sancheza. Gerrard jest coraz starszy i gorszy, a na prawde co by nie mówić o Suarezie to on ciągnął Liverpool strzelając gola za golem. Liverpool będzie teraz znacznie słabszy. Będzie się bił o LM, a nie o mistrzostwo
OdpowiedzUsuń