24. październik 2010. Niby zwykła
data, zwyczajny dzień, w którym kluby piłkarskie na całym świecie
rozgrywają swoje mecze. Szczególnie ciekawie miało być w
holenderskiej Eredivisie. Tam doszło do starcia dwóch czołowych
drużyn, choć akurat w tamtym sezonie Feyenoord bardziej myślał o
utrzymaniu niż walce o wyższe cele. Marka robi jednak swoje. Nikt
się nie spodziewał, że tego dnia marka klubu Feyenoord zostanie
zhańbiona.
Początek meczu nie zwiastował
późniejszego horroru. Pierwszy gol padł w 24. minucie po strzale z
dystansu Jonathana Reisa. Jeszcze przed przerwą PSV podwyższył
wynik spotkania na 2:0, choć tym razem na listę strzelców wpisał
się piłkarz Feyenoordu, Bruno Martins Indi. Młody Holender
usiłować wybić piłkę zmierzającą w kierunku bramki, lecz
zamiast uratować sytuacje tylko pogrążył swoją drużynę
strzelając bramkę samobójczą. Warto odnotować, że przy drugim
golu podopieczni Mario Beena grali już w dziesiątkę po drugiej
żółtej i w efekcie czerwonej kartce dla Kevina Leerdama. Być może
właśnie to wykluczenie było katalizatorem późniejszych wydarzeń.
Nic nie wskazywało jednak na tak wielki kataklizm.Wynik 0:2 do przerwy ujmy na honorze
nie przynosił, jednak w drugiej połowie sytuacja rozwinęła się w
sposób, jakiego w najczarniejszych snach nie przewidywali kibice
gości. Zaczęło się dwie minuty po wznowieniu gry. Najpierw główką
z bliskiej odległości do siatki trafił Jonathan Reis – bum! 3:0.
Chwilę później bliźniaczy strzał Toivonena – bum! 4:0.
Gospodarze złapali wiatr w żagle i nie mieli litości dla
przeciwnika. Na kolejne bramki nie trzeba było długo czekać.
Jeremain Lens w 55. minucie podwyższa wynik meczu na 5:0, to już
była katastrofa. Ale Feyenoord po prostu nie mógł przestać
strzelać, piłkarze wpadli w jakiś dziwny trans i niedługo później
Reis trafił na 6:0. Potem jeszcze trafiał Dzudzsak – bum! 7:0.
Engelar – bum! 8:0. Ponownie Dzudzsak, tym razem z rzutu karnego –
bum! 9:0. I na koniec Jeremain Lens – bum! 10:0. Takim wynikiem
zakończyło się to spotkanie.
Angielski portal goal.com za
najsłabszego piłkarza uznał golkipera Feyenoordu, Roba van Dijka,
ale ten też w kilku sytuacjach uratował zespół przed utratą
bramki. Prawda jest taka, że ten wynik nie był jakimś wypadkiem
przy pracy, rotterdamczycy zagrali tak słabo, że dwucyfrówka była
naturalnym odzwierciedleniem sytuacji na boisku. Bramkarz bronił co
powinien i nic ponadto, defensywa zostawiała zbyt dużo miejsca,
zupełnie nie mieli poczucia przestrzeni.
Pomoc również
rozpierzchła się na wszystkie strony boiska i zupełnie nie
wspierała formacji defensywnej. Atak? Może i był, przy porażce
0:10 nie ma to większego znaczenia. Podsumowując, żadna formacja
ze sobą nie współpracowała, nie współpracowali też członkowie
poszczególnych bloków, a w takim przypadku nie są potrzebne błędy
indywidualne, bramki przychodzą same. Nawet dziesięciu Messich nie
wygra meczu jeśli nie będą wzajemnie asekurować, podpowiadać i
poświęcać dla dobra ogółu.
Do tej pory najwyższą porażką
Feyenoordu była przegrana z Ajaksem Amsterdam 2:8 w 1983 roku. Teraz
PSV zrównał ekipę Mario Beena z ziemią. Szkoleniowiec natychmiast
oddał się do dyspozycji zarządu, ale co ciekawe, zarząd wciąż
mu ufał. – Wstydzę się naszego występu w meczu z PSV.
Oddałem się po tym spotkaniu do dyspozycji zarządu. Piłkarze są
totalnie rozgoryczeni i jeszcze nie zdołali zareagować na to co się
stało. Spodziewam się, że wypowiedzą się dopiero w poniedziałek.
Jeśli znajdzie się choć jeden zawodnik, który nie wierzy w
powodzenie mojej misji – rzucam ręcznik... To czarna strona w
historii Feyenoordu. To co się tu stało nie tylko rani mnie jako
szkoleniowca ale także jako fana Feyenoordu. – mówił na
pomeczowej konferencji trener rotterdamczyków, Mario Been.
Trener PSV był oczywiście w siódmym
niebie. – Jestem dumny, szczególnie ze stylu jaki
zaprezentowaliśmy w drugiej połowie. Graliśmy jedenastu na
dziesięciu, ale mimo tego zachowaliśmy dyscyplinę i utrzymaliśmy
wysokie tempo. Kiedy tak długo utrzymujesz się przy piłce miejsce
do rozgrywania akcji znajduje się automatycznie. W poprzednich
spotkaniach, kiedy przewodziliśmy w tabeli Eredivisie, trochę się
rozluźniliśmy, ale teraz mieliśmy w sobie niesamowity pęd do
osiągnięcia wysokiego zwycięstwa. – tłumaczył Fred Rutten,
trener PSV Eindhoven.
Co na to Leo Beenhakker, w tamtym
czasie dyrektor sportowy Feyenoordu? Leo uspokajał. – Chcemy
zatrzymać naszego trenera, Mario Beena, wciąż go popieramy i
wierzymy w jego umiejętności trenerskie – mówił były
selekcjoner reprezentacji Polski. Czy słusznie? Been dokończył
sezon, ale później dostał wilczy bilet. Od tego czasu nikt nie
pokładał większej wiary w jego umiejętności i ten ceniony
wcześniej szkoleniowiec pozostaje bezrobotny. Trenerem Feyenoordu
został Ronald Koeman i powoli podnosi ten klub z kolan. Dziś
rotterdamczycy są w górnej połowie tabeli, a młodzież, którą
zresztą wprowadzał Been odgrywa coraz ważniejszą rolę. Plama na
honorze jednak pozostała i każdym kolejnym meczom pomiędzy
Feyenoordem a PSV będzie towarzyszyła historia meczu, który
zakończył się wynikiem 10:0.
Grzegorz Ignatowski
Najczarniejszy dzień w historii Feyenoordu. Skończyły się sukcesy, trofea i potęga. To była też końcówka wielkości Leo Beenhakkera
OdpowiedzUsuńDObry tekst z historycznego meczu
OdpowiedzUsuńZal
OdpowiedzUsuń