Jedenastki obu drużyn były wówczas
dość wyrównane. Real miał kilku doświadczonych piłkarzy jak
Zoco, Pirri, czy Netzer, a niekwestionowaną gwiazdą zespołu był
Amancio, którego pozycję w zespole można porównać do roli, jaką
spełnia dziś Cristiano Ronaldo. Barcelona też miała swojego
odpowiednika Leo Messiego. Był nim oczywiście Johan Cruyff, który
grał z takimi asami jak Rexach, Asensi czy Sotil. W lidze weterani z
Madrytu nieco ustępowali młodszym Katalończykom, którzy
przystępowali do tego spotkania w roli lidera, ale jak powszechnie
wiadomo, w meczach pomiędzy tymi drużynami wydarzyć może się
wszystko, może paść bezbramkowy remis po bezbarwnym meczu, a może
się to zakończyć zwycięstwem 5:0 jednej z drużyny. Tutaj cuda
zdarzają się średnio co kilka spotkań…
Początek tego pojedynku to kalka
obecnych starć pomiędzy tymi klubami. Zabójczo szybkie tempo i
agresywna gra z obu stron już wtedy charakteryzowała mecze Realu z
Barceloną. Już wtedy były też kontrowersje, szczególnie kiedy w
pierwszych minutach Marcial został ścięty w polu karnym, a sędzia
pozostał tym faktem niewzruszony. Tak, Gran Derbi od zawsze było
spotkaniem, w którym sypały się wióry. Początkowo w tej bitwie
na noże lepszy był Real, który w pierwszym kwadransie stworzył
sobie dwie dogodne sytuacje. Najbliżej zdobycia gola był Velasquez,
który po sprytnym przepuszczeniu piłki przez Amancio stanął pięć
metrów przed bramką Mory, ale posłał ją nad poprzeczką. Real
mógł i nawet powinien w tym momencie postawić jedynkę po stronie
strzelonych bramek, ale zaprzepaścił swoją szansę.
Chwilę
później odpowiedziała więc Barcelona. Świetna akcja Rexacha z
Juanem Carlosem kończy się strzałem Marciala i Remon, który wiele
lat później zostanie trenerem „Królewskich”, jakimś cudem
łapie piłkę. Kilka minut później „Blaugrana” przeprowadziła
kolejną akcję. Rexach na krótkiej przestrzeni ograł dwóch
piłkarzy Realu, po czym dograł na skrzydło do Marciala, ten łatwo
poradził sobie z kryjącym go obrońcą i podał na piąty metr do
Asensiego, który doskonale wie jak się wykańcza tego typu akcje.
Remon pokonany, Santiago Bernabeu uciszone. Ten gol nie tylko
podciął, ale chyba nawet uciął skrzydła piłkarzom Realu, bo od
tej pory ich gra przypominała spadochroniarza, który spada w dół
z dużej wysokości bez żadnego wyposażenia.
Barcelona wyraźnie złapała wiatr w
żagle. Rexach pobawił się z madrycką defensywą w kotka i myszkę
i huknął na bramkę zza pola karnego, Remon instynktownie obronił
jego uderzenie. Potem, po rzucie rożnym gospodarze popełniają błąd
przy wybiciu i tracą piłkę we własnym polu karnym, lecz Asensi
nie potrafi skorzystać z prezentu. W ostatnim kwadransie pierwszej
połowy piłkarze z Madrytu zaczęli łapać oddech. Zupełnie jakby
ten spadochroniarz chciał opanować emocje i wyrównać lot, ale
przecież to nie zmieni faktu, że spadochron został w samolocie.
Zresztą, jeszcze przed ostatnim gwizdkiem sędziego skoczek znów
napotkał potężne turbulencje. Tym razem spowodował je Cruyff,
który po indywidualnej akcji wpakował piłkę do siatki. Holender
otrzymał piłkę od Sotila, wpadł w pole karne i przy asyście
trzech przeciwników z ogromnym spokojem skierował piłkę do
siatki. Nie przypomina to przypadkiem pewnego Argentyńczyka, który
zupełnie się nie przejmuje faktem ilu rywali ma obok siebie?
Po raz kolejny piłkarzami Realu
zatrzęsło w 45. minucie. Cruyff idealnie dośrodkował na głowę
Marciala, a ten efektownym „Szczupakiem” wpakował piłkę do
siatki. Gol nie został uznany, bowiem sędzia dopatrzył się
pozycji spalonej napastnika drużyny przyjezdnej. Zaraz potem sędzia
zakończył pierwszą połowę. Ciekawe co trener Molowny miał do
powiedzenia swoim podopiecznym w szatni. Na pewno kilka mocnych słów
usłyszał Amancio, którego w drugiej połowie na boisku już nie
było. W jego miejsce pojawił się Carlos Santillana.
Druga połowa rozpoczęła się lepiej
dla podrażnionych gospodarzy, ale animuszu starczyło tylko na pięć
minut. Resztki ambicji z ekipy trenera Molowny’ego wydarł Juan
Manuel Asensi. Wielokrotny reprezentant Hiszpanii dostojnym krokiem
wszedł sobie w pole karne i nic sobie nie robił z towarzystwa dwóch
obrońców drużyny przeciwnej, tylko strzelił na bramkę celując w
długi róg. W efekcie Marciano Garcia Remon po raz kolejny musiał
wyciągać piłkę z siatki.
Później Real strzelił bramkę, ale
nacierającego Rubinana nikt nawet nie usiłował zatrzymać, bo
sędzia dopatrzył się wcześniej jakiegoś przewinienia. Po chwili
„Królewscy” trafili raz jeszcze. Najpierw strzelał Santillana,
a potem skutecznie dobijał Macanas, ale powtórki wyraźnie
pokazały, ze ten pierwszy znajdował się na pozycji spalonej.
Odpowiedź Barcelony była piorunująca. Cruyff posłał długie
podanie otwierające drogę do bramki Juanowi Carlosowi. Pomocnik
„Blaugrany” popędził z piłką na bramkę Remona i znajdując
się na wysokości pola karnego delikatnym lobem przymierzył w samo
okienko. Goście prowadzili już w tym momencie 4:0!
Przy takim festiwalu bramek winą za
porażkę często obarcza się bramkarza, ale Marciano Garcia Remon
bronił nienajgorzej. Gdyby nie on parę minut po czwartej bramce
wynik byłby wyższy. Marcial potężnie uderzył na bramkę z
bliskiej odległości, a golkiper Realu z najwyższym trudem odbił
piłkę przed siebie. Chwilę później Remon był już bezradny.
Cruyff dośrodkował z rzutu wolnego wykonywanego z prawego skrzydła
wprost na głowę Sotila, a ten z czterech metrów wpakował piłkę
do siatki. Manita! Barcelona na terenie odwiecznego rywala prowadziła
już 5:0 i nie zamierzała na tym poprzestać.
Lot feralnego spadochroniarza się
przedłużał. Wiedział on już, że nie ma żadnych szans na
przetrwanie i lada chwila, kiedy mecz dobiegnie końca, z ogromną
siłą uderzy o ziemię. Jednak ten koniec wydawał się wydłużać
i wydłużać, a turbulencje, jakie powodowały kolejne ataki
Barcelony, wciąż nie pozwalały nawet na krótką chwilę spokoju.
Nacierał Sotil, ale obrońcy zdołali go wypchnąć z pola karnego,
atakował Rexach, ale defensorzy zablokowali jego strzał na bramkę,
szarżował też Cruyff, który posłał kolejne wyśmienite
dośrodkowanie na głowę Sotila, który pomylił się o kilkanaście
centymetrów. Nawałnica trwała i miotała skoczkiem we wszystkie
możliwe strony. Zanim nastąpiło bolesne spotkanie z ziemią, które
było jednocześnie ogromną ulgą dla feralnego spadochroniarza,
Barcelona jeszcze trochę pobawiła się z rywalem, choć wydawało
się, że Real gra niezwykle ambitnie, że się stara z całych sił,
jednak tego dnia nie był on w stanie nawiązać równorzędnej walki
ze świetnie dysponowaną drużyną, którą kierowała przyszła
legenda katalońskiego klubu – Johan Cruyff.
***
Dziś o tym meczu mówi się jako
pierwszy krok do przyszłej wielkości Barcelony. To był moment, w
którym Cruyff pokazał, że jego gra może wyprowadzić ten klub z
cienia bardziej utytułowanego rywala. Kolejne ważne kroki przyszły
po wielu latach, kiedy Cruyff został trenerem Barcelony i
poprowadził ten klub do wielkich sukcesów a jednocześnie nakreślił
pewną wizję, zgodnie z którą „Blaugrana” miała konsekwentnie
inwestować w młodzież. Ta młodzież powtórzy wynik z 1974 roku i
pokona Real Madryt 5:0, a następnie poprawi rozgromieniem
odwiecznego rywala 6:2. To spotkanie było iskrą, która napędziła
późniejsze wydarzenia i stało się początkiem wielkiej Barcelony.
Grzegorz Ignatowski
Świetny tekst. Gran Derbi od zawsze było pasjonujące
OdpowiedzUsuńCoś tak czegoś mi tu brakuje. Ale ogólnie zajebiście! Świetny tekst
OdpowiedzUsuńTrzymasz poziom. Więcej historii u Was, czekam na to
OdpowiedzUsuń