No
i stało się. Brazylia, która od początku mundialu przepychała,
wygrywała bez stylu i grała przeciętnie w końcu poznała swoje
miejsce w szeregu. Oto zadbali niezawodni Niemcy czyli generałowie
futbolu. Generałowie, dla których najważniejsze jest dobro wojska
i własnego kraju. Ci, którzy są zawsze doskonale zorganizowani i
zjednoczeni. Ci, którzy zawsze są drużyną. A do tego grają
niezwykle widowiskowo i cieszą oko kibica.
Brazylia
od pierwszego meczu mistrzostw zawodziła. Wygrywała, zdobywała
kolejne punkty, przechodziła przez kolejne etapy turnieju, ale nie
zachwycała. Nadmuchani przez tamtejsze media i kibiców "faworyci"
szybko pokazali, że na mundialu we własnej ojczyźnie sukcesu nie
odniosą. Pomagali przeciwnicy, sędziowie, czasem budzili się nawet
zawodnicy, ale niewiele z tego wynikało.
To,
że "Canarinhos" nie mają takich gwiazd jak na poprzednich
mundialach wiedzieliśmy już przed turniejem. Na darmo można było
szukać zawodników pokroju Romario, Ronaldo czy Ronaldinho. Brak
idoli był poważnym problemem kibiców, którzy sami wykreowali
sobie bohatera. Nie tak wspaniałego jak kilkanaście lat temu, ale
jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Padło na
Neymara. Wielkiego piłkarza, ale przynajmniej tak samo wielce
przereklamowanego.
Pomimo
ciągłych rozmów na temat piłkarza Barcelony, liczyłem, że
Brazylia pokaże, że jest drużyną. W innym razie przewidywałem
klęskę Canarinhos. I tak też się stało. To co mogło stać się
atutem Brazylijczyków, stało się ich przekleństwem. Czyli
zespołowość. Niemal wszystkie piłki kierowane były do Neymara,
zespół nie miał stylu, a każdy grał dla siebie. Pisałem to już
po pierwszym spotkaniu Brazylii na tych mistrzostwach, choć już
wtedy wiele osób było zahipnotyzowanych "świetnym zespołem
gospodarzy".
Brazylijczykom
brakowało liderów w ofensywie, a bohaterami jej spotkań często
zostawali defensorzy. Wielokrotnie chwalono, zresztą słusznie,
Julio Cesara, Davida Luiza i Thiago Silvę. Canarinhos zawsze słynący
z fantastycznej techniki i genialnej ofensywy na tym turnieju
imponowali obroną, a piszę to po klęsce z Niemcami 1-7. To
świadczy o ich słabości w pierwszej i drugiej linii. To świadczy
o katastrofalnie słabej, najgorszej od lat reprezentacji Brazylii.
Technika
brazylijskich zawodników również pozostawiała wiele do życzenia.
Jeden z najlepszych pod tym względem w drużynie Canarinhos - Oscar
raz po raz "zachwycał" nas strzałami z czuba i prostymi
stratami piłki. Wielokrotnie mogło się wydawać, ze Canarinhos
zamienili się ze swoimi rywalami za koszulki. Przede wszystkim pod
względem technicznym.
Brazylii
zabrakło jednak przede wszystkim charakteru. I to w najważniejszych
momentach, gdy stracili swoich dwóch najlepszych piłkarzy - Thiago
Silvę i Neymara. Ludzi genialnych się podziwia, bogatym się
zazdrości, potężnych się boi, ale tylko z ludzi charakterem się
ceni. Kogo więc cenić w drużynie brazylijskiej, skoro w kluczowym
momencie zabrakło jej jaj? Lidera, walczaka z krwi i kości?
Prawda
dla Canarinhos jest bolesna. Jej bardziej niż Neymara i Thiago Silvy
zabrakło charyzmy. Człowieka, który w trudnym momencie pociągnąłby
zespół do ataku, podniósł zespół z kolan i zmotywował.
Brazylia po raz kolejny udowodniła, że nie jest ani zespołem, a
tym bardziej ekipą z charakterem. Trafiła na rywala najgorszego z
możliwych, który obnażył wszystkie jej słabości, które dla
wielu były dotąd niewidoczne.
Drużyna
Canarinhos i tak daleko zaszła w tym turnieju patrząc na jej grę i
potencjał. Gdyby nie byli gospodarzami, a na ich ławce nie siedział
Luiz Felipe Scolari ich koniec nastąpiłby dużo wcześniej. A tak
trafili na Niemców i ich sen został brutalnie przerwany dopiero w
półfinale.
Niemców,
o których można pisać dokładnie odwrotnie niż o Brazylijczykach.
Drużyna prowadzona przez Joachima Loewa przyzwyczaiła nas do tego,
że świetnie się rozumie, doskonale współpracuje i gra pięknie
dla oka. Na każdy mecz tej reprezentacji patrzy się z
przyjemnością, a w zespole panuje wspaniała, rodzinna atmosfera.
Nic
dziwnego, większość zawodników zna się przecież z klubu. Aż
dziewięciu z nich codziennie spotyka się w Bayernie Monachium i zna
się jak stare konie. Co najważniejsze niemieccy piłkarze potrafią
przenieść fenomenalną dyspozycję z klubu do reprezentacji. Mimo
największej liczby rozegranych meczów w trakcie sezonu ze
wszystkich uczestników mundialu.
I
w tym miejscu trzeba ukłonić się w stronę Joachima Loewa, który
fantastycznie potrafi przygotować zespół pod względem mentalnym.
Pasuje do typowo niemieckiej koncepcji, doskonale zorganizowanej i
nie bojącej się nikogo drużyny. Loew wprowadził w szeregi Niemców
efektowną grę opartą na technice, polocie i fantazji.
Drużyna
niemiecka jest niezwykle podziwiana i oklaskiwana przez miliony
kibiców na całym świecie. Docenia się rolę Neuera, Lahma czy
Klose. Wiele mówi się też o Ozilu, ale prawdziwymi ojcami sukcesu
są zawodnicy środka obrony i drugiej linii. To oni odgrywają
najistotniejszą rolę w odbiorze piłki i kształtowaniu kolejnych
sytuacji kolegom z drużyny.
Najbardziej
niedocenianym piłkarzem, nie tylko tego mundialu, ale i dwóch
poprzednich jest moim zdaniem Per Mertesacker. Już podczas
mistrzostw świata w Niemczech w 2006 roku był najskuteczniejszym
zawodnikiem w pojedynkach indywidualnych, aż 83,6 % z nich
rozstrzygając na swoją korzyść. Spokojny, niezwykle inteligentny
i wysoki blondyn to wzór nowoczesnego środkowego obrońcy, od
którego oczekuje się oprócz zwykłych atrybutów defensora również
walorów intelektualnych pozwalając na pełne rozumienie gry.
Kolejnymi
niezwykle ważnymi zawodnikami w układance Loewa są Sami Khedira i
Toni Kroos. Pierwszy z nich to jeden z najlepszych defensywnych
pomocników na świecie. Świetnie czytający grę i perfekcyjnie
odbierający piłkę. Drugi to kreator gry, mózg drużyny i
prawdziwy lider. Boiskowy reżyser z doskonałym ostatnim podaniem,
asystujący i strzelający gole. Jeden z najlepszych techników w
zespole i bez wątpienia najlepszy zawodnik tych mistrzostw. Nie,
przeceniani Messi i Neymar, nie Robben, a właśnie Kroos.
Nigdy
nie lubiłem gry Niemców. Z różnych względów nie przepadałem za
nimi. Kibicowałem ich przeciwnikom, bo poza solidnością i
dyscypliną niczym szczególnym nie imponowali. Przyszedł jednak
Klinsmann, a potem Loew i zmienili ten stan rzeczy. Dziś Orły grają
najefektowniej na świecie, mają najlepszy skład i drużynę.
Potrafią wygrać z każdym, ale i każdego ośmieszyć. Grają
bardzo efektownie i efektywnie. Lepszego mistrza świata mieć nie
będziemy. Więc i mój wybór komu kibicować w finale jest bardzo
prosty. Lepszemu, zwyczajnie lepszemu. I najlepszemu na świecie.
Czyli Niemcom.
Katastrofa Brazylijczykow, ktora jak widac dalo sie przewidziec. A Niemcow mozna lubic lub nie ale graja najlepiej
OdpowiedzUsuńWłaściwie nawet nie żal mi Brazylijczyków ! Przyzwyczaili się do robienia TEATRU w polu karnym i myślą, że rzuty karne powinny być przynajmniej trzy (aby ustawić mecz) na początku meczu. Fred w takiej formie nawet nawet nie powinien być w kadrze. Lepszy bylby 200 kg Ronaldo. Brazylia właściwie od początku turnieju się ślizga. Mam nadzieję, że o trzecie miejsce dostanie podobne lanie ! Może wtedy na boisko zaczną być wpuszczani PIŁKARZE, a nie AKTORZY. Mam taka nadzieje
OdpowiedzUsuńWszyscy grają , a Niemcy strzelają .Bo oni grają do końca . Są do prawdy niesamowici. Fantastyczna drużyna
OdpowiedzUsuńNajsłabszy mecz Brazylii od lat. Fajnie opisane to co siędziało
OdpowiedzUsuńRóżne można mieć opinie o tym kraju i jego mieszkańcach, ale - co jak co - Niemcy naprawdę umieją kopać piłkę. Co stwierdzam ja, przeciętna Polka, która nawet nie interesuje się futbolem:) Co oni maja w sobie, jakie zdolności i siłę, że potrafią tak zwyciężać? Rozbili w pył nawet brazylijski temperament... Dlaczego nasi tak nie potrafią? Dlaczego nie mamy takiego systemu? szkolenia?
OdpowiedzUsuńPamiętam reprezentacje Brazylii jak jeszcze grali w niej zawodnicy z rodzimych lig, technika, wolność , samba, element zaskoczenia, nieprzewidywalność i grad goli. Teraz zawodnicy z Brazyli graja w Europie i tracą tą woloność gry bo nie moga sobie pozwolic na próbę przedryblowania 6 zawodników pod rygorem odsuniecia od 1 składu, i tak zapominaja jak sie gra brazylijska sambe.
OdpowiedzUsuńArgentyna to takie samo dno jak Brazylia. Przekonacie się w niedzielę. Jakby zabrac jej Mascherano i Messiego też dostali by baty od Niemców. Taka prawda
OdpowiedzUsuńBez Neymara i Silvy byli jak dzieci bez ojca. Niemcy po 5 golu odpuścili przed finałem w niedzielę bo mogła być dwu cyfrówka. Gospodarze będą mieli 3 miejsce.
OdpowiedzUsuń