facebook

piątek, 27 czerwca 2014

W klubach kochani, w reprezentacjach wygwizdywani

 

Z jednej strony idole kibiców, legendy rodzimych i zagranicznych klubów, z drugiej nieszanowani we własnej ojczyźnie, opluwani i wygwizdywani. Piłkarscy geniusze nie zawsze cieszą się taką sympatią rodzimych fanów, jak tych klubowych. Dlaczego tak się dzieje? Z jakich powodów świetni zawodnicy nie zrobili kariery na wielkich, piłkarskich turniejach? Dlaczego są lub byli nielubiani przez swoich rodaków, a często nawet znienawidzeni? Zapraszam do lektury.

Podróż, która ma nam odpowiedzieć na powyższe pytania, zaczynamy tam, gdzie akty nienawiści wobec wspaniałych graczy były najczęstsze. Czyli w Polsce. Wszystko zaczęło się w latach 30. XX wieku. Po polskich boiskach biegał wówczas strzelec wyborowy. Autor 112 goli  w barwach Ruchu Chorzów i czterech bramek w podczas mundialu w 1938 roku. Mowa oczywiście o Erneście Wilimowskim. Kochali go wszyscy Polacy, nie tylko kibice futbolu. Kochali tak bardzo, jak później znienawidzili.

Wilimowski sam wykopał sobie grób. Po wybuchu II wojny światowej podpisał bowiem volkslistę i został zawodnikiem III Rzeszy. W Polsce natychmiast stał się symbolem judasza. Kibice uważali go za zdrajcę, a nienawiść wobec wybitnego napastnika trwa do dziś. W 1995 roku pojawiła się nawet propozycja, by Wilimowski przyjechał na Śląsk, na obchody 75-lecia istnienia Ruchu, ale ostatecznie nic z tego nie wynikło. Przede wszystkim ze względów bezpieczeństwa. Później pojawił się też pomysł nazwania stadionu jego nazwiskiem, ale nie został zrealizowany do dziś. Nie - powiedzieli kibice.

Kilkanaście lat później kibice naszej reprezentacji znaleźli sobie kolejnego kozła ofiarnego. Gwizdali, przeklinali, wyzywali. Obrażali geniusza, być może najlepszego rozgrywającego w historii polskiej kadry i legendę światowej piłki. Kazimierz Deyna strzelał gole z rożnych, wolnych, zachwycał techniką, a kibice go wygwizdywali. Tylko dlatego, że grał w wojskowym klubie sportowym. Tylko dlatego, że grał w Legii. Obrażany był na Śląsku, w wielu rejonach Polski, oprócz Warszawy. W Legii od zawsze był Bogiem, a dziś przed stadionem "Wojskowych" stoi pomnik upamiętniający fenomenalnego pomocnika.

Skończyły się czasy legendarnego rozgrywającego i pojawił się Dariusz Dziekanowski. "Dziekan"  podpadł kibicom tym, że odchodził do klubów, w kontekście których nawet nie powinien pomyśleć. W trakcie swojej kariery grał w stołecznych klubach. W Legii, Polonii i Gwardii Warszawa. Zdrajca? To jeszcze nie wszystko. W latach 83-85 był zawodnikiem Widzewa, a więc znienawidzonego klubu przez stolicę. Polska się podzieliła. Tam gdzie grał "Dziekan" byli i jego kibice. W każdym innym rejonie Polski, był wygwizdywany, nielubiany i obrażany. W reprezentacji też rzadko spotykał się z pochwałami. Fani twierdzili, że były napastnik Celticu jest przereklamowany i nie gra na miarę swojego talentu.

Podobnie miała się sytuacja w latach 90. ubiegłego wieku z Krzysztofem Warzychą. Polski napastnik był ikoną Panathinaikosu Ateny. Zagrał w jego barwach ponad 500 meczów, w których zdobył prawie 300 goli. W kadrze nie szło mu jednak tak dobrze, a kibice dawali wyraz swojemu niezadowoleniu. "Gucio" był wielokrotnie krytykowany za swoje podejście do gry w reprezentacji. Fani często zarzucali mu brak zaangażowania, determinacji, a przede wszystkim goli w barwach narodowych. Król Aten, w Polsce był objawem drwin i szydery. 

Dziś w bardzo podobny sposób kibice reprezentacji traktują Roberta Lewandowskiego. Najlepszy strzelec Bundesligi, w polskiej kadrze zawodzi. Nie jest tym samym zawodnikiem co w klubie. Jest wolniejszy, nie walczy, traci na 90 minut instykt strzelecki, by w kolejny weekend go odzyskać. Oczywiście w klubie. Brak chęci i zaangażowania powoduje, że "Lewy" nie jest szanowany przez prawdziwych kibiców reprezentacji. Nasuwa się jedna myśl:za darmo nie wypada dobrze grać.

Z Polski przenosimy się na Zachód. Najpierw do naszych sąsiadów - Niemców. Najbardziej znanym nielubianym piłkarzem w tym kraju był Jens Lehmann. Słynący z trudnego charakteru bramkarz miał tylu przeciwników, co zwolenników. W Arsenalu był szanowanym goalkeeperem, we własnej ojczyźnie zawsze pozostawał w cieniu Olivera Kahna, ulubieńca niemieckich kibiców. Często spotykał się z nieprzyjemnymi sytuacjami, wyzwiskami i obraźliwymi gestami. A to wszystko skutek jego transferu z Schalke do Borussi Dortmund. Nie bezpośredniego, ale jednak. Takich rzeczy się nie robi. Rodziny się nie zdradza. 

Z Niemiec blisko do Holandii. A tam w latach 70. dzielił i rządził Johan Cruijff. Podziwiany i uwielbiany nie tylko w swojej ojczyźnie, trzykrotny zdobywca Złotej Piłki, pod koniec kariery podjął jednak nietypową decyzję. Idol kibiców Ajaxu postanowił spędzić ostatni sezon kariery w zespole odwiecznego rywala, Feyenordu. Wspaniały zawodnik natychmiast stracił na renomie i na szacunku kibiców. Wielu z fanów wielkiego Ajaxu do dziś nie wybaczyło mu tamtej decyzji. Cruyff na zawsze pozostanie ikoną holenderskiej piłki i światowego futbolu, ale dla wielu jego decyzja była niewytłumaczalna. A nawet niewybaczalna.

Z kraju wiatraków w trybie natychmiastowym przenosimy się do Francji. Lata 90. należały tam do Erica Cantony. Ulubieniec kibiców Manchesteru United, nie zrobił jednak kariery we Francji. Ani w tamtejszych klubach, ani w reprezentacji. Powodem był trudny charakter i natura szaleńca. Liczne problemy z dyscypliną, częste czerwone kartki i napady złości powodowały, że Cantona nie był szanowany w swoim ojczystym kraju. Jego buntownicze zachowanie i nadmierna pewność siebie zmuszały go do zmian klubów po kłótniach z trenerami, sędziami i kolegami z drużyny. W reprezentacji zagrał co prawda w 45 meczach, ale był wyjątkowo nielubianym i obrażanym zawodnikiem.

Te same zarzuty co wyżej możemy skierować w stronę Francka Riberiego, Samira Nasriego, Nicolasa Anelki, Williama Gallasa czy Patricka Evry. To właśnie Ci zawodnicy przyczynili się w największym stopniu do popsucia atmosfery w kadrze Francji na mundialu w RPA w 2010 roku. Ciągłe kłótnie, skandale i afery zdenerwowały kibiców "Trójkolorowych", a każdy z ww. zawodników miał z związku z tą sytuacją nieprzyjemności. Krnąbrni reprezentanci Francji swoim zachowaniem stracili szacunek kibiców. Fani głośno mówili o braku profesjonalizmu i wstydu swoich rodaków. Są zresztą na nich wściekli do dziś. Głośno domagali się wyrzucenia z reprezentacji Nasriego i cieszyli się kontuzją Ribieriego. Czyli wielkich gwiazd, wyjątkowo znienawidzonych przez rodzimych fanów.

Czas na odpoczynek i południe Europy. Na początek Hiszpania i przypadek Luisa Enrique. Tamtejszy pomocnik po pięciu latach spędzonych w Madrycie, w 1996 odszedł do Barcelony na zasadzie wolnego transferu. Wszechstronny zawodnik pokłócił się z działaczami "Królewskich" co było główną przyczyną jego odejścia. W Barcelonie długo musiał walczyć o szacunek kibiców, a kiedy już go zyskał stał się jedną z legend klubu. Dla Blaugrany w ciągu 8 lat zagrał w ponad 200 meczach. Mało tego stał się jednym z największych Antimadritistów w drużynie z Katalonii, co demonstrował każdorazowo po zdobyciu gola przeciwko Realowi Madryt. To co wybaczyła Katalonia, nie wybaczyła stolica. Nienawiść do Luisa Enrique po madryckiej stronie Hiszpanii trwa do dziś. W zaprzyjaźnionych z Realem częściach kraju były pomocnik wciąż nie może oczekiwać miłego przywitania. Wciąż jest synonimem zdrajcy i piłkarskiego podzielenia Hiszpanii.

Podobny rollercoaster przeszedł w Portugalii, ulubieniec kibiców Sportingu Lizbona - Liedson. W barwach Zielono-Białych bramkostrzelny napastnik zagrał w 313 meczach, w których strzelił 183 gole.W styczniu 2013 roku zdecydował się jednak na jeden z najbardziej kontrowersyjnych transferów ostatnich lat. Odszedł na wypożyczenie do FC Porto - jednego z wielkich rywali "Lwów". W Portugalii natychmiast zawrzało. Liedson został uznany za renegata, kolaboranta i zdrajcę. W jednej chwili z legendy stał się synonimem niewierności i oszustwa. Kibice nie dawali mu żyć. Większość kibiców w jego przybranej ojczyźnie wygwizdywała go przy każdym kontakcie z piłką. Doszło do tego, że na transferze Liedsona nie skorzystał ani Sporting ani Porto. Brazylijczyk z portugalskim paszportem bezpowrotnie popsuł swój wizerunek i stracił szacunek fanów. 

Przenosimy się na Półwysep Apeniński. We Włoszech też udało nam się znaleźć kilku zawodników kochanych w klubach, a nielubianych w reprezentacjach. Dobrym przykładem jest tu Cristian Vieri. Czyli mistrz odchodzenia gdzie się da, za jak największe pieniądze. Ten piłkarz nigdy nie brał pod uwagę przywiązania do klubu, jeśli tylko mógł więcej zarobić niż dotychczas. Przechodził z Juventusu do Atletico, później grał m.in. w Interze, gdzie strzelał jak na zawołanie, stał się symbolem klubu i... w Milanie, czym wkurzył wszystkich fanów poprzedniego klubu. Ku ich uciesze - zupełnie sobie nie poradził w nowym otoczeniu. Vieri przez swoje zachowanie i brak lojalności nie był lubiany przez włoskich kibiców. Przez swoje zachowanie, ponieważ świetny napastnik często wywoływał skandale, afery i kłótnie. Przez to nie zaskarbił sobie takiego szacunku i uwielbienia na jakie zasłużył swoją grą. Łagodnie mówiąc. Tak naprawdę był obiektem drwin i szyderstw ze strony włoskich fanów.

Podobnie potoczyły się losy Roberto Baggio i Mario Balotelliego. Pierwszy z nich był napastnikiem Fiorentiny, Juventusu, Milanu i Interu. W klubach, w których występował był idolem kibiców, jednak na wyjazdach musiał przyzwyczaić się do obelg, przekleństw i przedmiotów lecących w jego kierunku. Podobnie w reprezentacji. Mario Balotelli oprócz tego, że dziś jest piłkarzem Milanu, a poważną karierę zaczynał w Interze jest z jednym z największych skandalistów na świecie. Na większości stadionów na świecie nie jest mile widziany, a już najmniej we Włoszech. Czyli w swojej ojczyźnie. Ale sam sobie zgotował ten los.

Agresja, afery, ostre wślizgi, prowokacje, utarczki słowne, skandale - kariera Marco Materazziego pokazuje jak niewiele piłkarskiego talentu trzeba by dojść na piłkarski szczyt. Druga strona powie walczak, wojownik, lider, człowiek z charyzmą. Oczywiście, jedno łączy się z drugim, ale ja zapamiętam obrońcę Interu jako prowokatora numer jeden we włoskim futbolu. Tak jak wielu kibiców calcio. W Italii budził skrajne emocje. Często był wygwizdywany, obrażany i wyśmiewany podczas meczów ligowych we Włoszech. W reprezentacji kraju też bywało różnie. Po faulu Zidane'a na Materazzim w finale mundialu 2006, mimo, że obrońca Interu został bohaterem spotkania, we Włoszech więcej mówiło się o jego prowokacji. Kraj znów był podzielony. Jedni nazywali go Bogiem, drudzy diabłem. I tak było przez całą karierę popularnego Matrixa. Na większości stadionów Italii nienawidzony, za to na tym Interu, dla niego najważniejszym wielbiony. Droga z piekła do nieba i z powrotem.

Teleportujemy się na Wyspy Brytyjskie. Tam, aż roi się od afer, skandali i wstydliwych sytuacji. Specjalistami w tej dziedzinie, są John Terry i Wayne Bridge. Jakiś czas temu obaj byli głównymi bohaterami afery obyczajowej w Anglii. Okazało się, że John Terry, przykładny mąż i ojciec bliźniaków, miał romans z żoną byłego kolegi drużyny. Skandal. Nie pierwszy i zapewne nie ostatni w przypadku obu panów. Reputacja Terrego poważnie ucierpiała. Po tej sytuacji stracił mnóstwo fanów i szacunku kibiców. Niepokornych i nielojalnych zawodników angielskiej reprezentacji było jednak więcej.

Inny reprezentant Anglii, boczny obrońca Ashley Cole zaatakował władze Arsenalu w swojej autobiografii. Uznał, że dyrektorzy klubu zrobili z niego „kozła ofiarnego” i „nakarmili nim rekiny". Cole nie znalazł się na oficjalnym zdjęciu w czasie okresu przygotowawczego, co zwiększyło spekulacje prasowe dotyczące jego odejścia z klubu. 31 sierpnia angielski obrońca przeszedł do Chelsea w zamian za 5 milionów funtów i obrońcę reprezentacji Francji Williama Gallasa. Szybko doczekał się pseudonimu "Cashley Cole". Co więcej, w czasie spotkania Chelsea z Arsenalem na Stamford Bridge 12 grudnia 2007 w jego stronę leciały banknoty z nominałem £20 i jego twarzą. Obrońcy grożono śmiercią, a kibice wywieszali kompromitujące transparenty. Nawet podczas meczów reprezentacji.

To jednak nie koniec takich sytuacji w Anglii. Kilka lat wcześniej Sol Campbell popełnił piłkarskie samobójstwo. W latach 1992-2001 był ostoją defensywy "Kogutów", po czym przeniósł się do znienawidzonego rywala. Kibice natychmiast ogłosili Campbella "Judaszem". Fani Arsenalu uważali go za "najemnika" i oskarżyli o stawianie własnego interesu ponad klubową lojalność.
Potężny obrońca wbrew wszystkim powtarzał, iż uwielbia klub z White Hart Line, a jego decyzja była związana jedynie z profesjonalnym podejściem do zawodu. Ponadto to, że Campbell opuścił klub na zasadzie wolnego transferu (Spurs nie otrzymali ani pensa za zawodnika) jeszcze bardziej rozzłościło fanów Tottenhamu. W Arsenalu spędził pięć tłustych lat, ale kibice nie dawali mu żyć. Nienawiści kibiców w całej Anglii Campbell nie pozbył się do dziś. I już się pewnie nie pozbędzie.
Kolejnym zawodnikiem budzącym skrajne emocje na Wyspach Brytyjskich jest Wayne Rooney. Z jednej strony świetny piłkarz, ulubieniec kibiców Manchesteru United, z drugiej boiskowy cham i łobuz. I pozaboiskowy też. W swojej karierze wywołał mnóstwo skandali i afer. Głupie faule, agresja i nerwy to jego specjalność. Rooney zdążył już nawet obrazić własnych kibiców. Stało się to podczas pomeczowego wywiadu po meczu z Algierią na mistrzostwach świata w RPA. Podobna sytuacja miała miejsce w Premier League. Rooney po długiej przerwie strzelił w końcu gola na przełamanie i wyładował emocje na kibicach "Czerwonych Diabłów" rzucając przekleństwami w ich stronę. Jak takiego zawodnika szanować? No, nie da się. Nie ciężko się domyślić, że napastnik nie jest ulubieńcem angielskich fanów. Ale jak mówił o Rooneyu, jeden z boiskowych kolegów: Wayne to dobry, ale nieco tępy człowiek.  Więc, czemu się dziwić?
Po dłuższej podróży lądujemy w Ameryce Południowej, a konkretnie w Argentynie. Tu najlepszym przykładem uwielbianego zawodnika w klubie, a nieszanowanego w kadrze jest Carlos Tevez. 
29-letni napastnik ostatnie siedem z ośmiu ostatnich sezonów spędził w Anglii (dokąd trafił z brazylijskiego Corinthians). Najpierw grał w West Ham United, następnie w Manchesterze United, a w lipcu 2009 roku został sprowadzony do Manchesteru City.

24.10.2011 roku dwa dni przed derbami Manchesteru po mieście zaczęła jeździć nietypowa śmieciarka. Z jednej strony pomalowana w barwy United, z drugiej City. Z obu stron widnieje napis "Wyrzuć koszulkę Teveza do śmietnika!" i twarz Argentyńczyka. Tak kibice witali filigranowego napastnika, który trafił do City w 2009 roku. Argentyńczyk musiał przyzwyczaić się do wyzwisk, przekleństw i lecących w jego stronę przedmiotów podczas derbów północno-zachodniej Anglii.
Zachwycał grą, ale także sprawiał sporo problemów. Był skonfliktowany z trenerem Roberto Mancinim (opuścił nawet bez zgody klubu drużynę i poleciał do Argentyny, gdzie przebywał przez trzy miesiące), kilkukrotnie został zatrzymany przez policję m.in. za przekroczenie prędkości i prowadzenie samochodu bez prawa jazdy. Skandali w karierze Teveza było mnóstwo, jednak prędzej czy później zaskarbił sobie sympatię fanów w Anglii, co do dziś nie udało mu się w reprezentacji Argentyny. Konfliktowy, trudny, nieprzewidywalny, nie potrzebujemy go - zgodnie twierdzą kibice Albicelestes.

Była Argentyna, to musi być i Brazylia. A tu warto przytoczyć historię trzech wybitnych napastników: Arthura Friedenreicha, Giovane Elbera i Mario Jardela Pierwszy z nich był jednym z najlepszych strzelców w historii futbolu. Wielu twierdzi, że skuteczniejszym od Pelego. Nie pojechał jednak na mistrzostwa świata, oficjalnie z powodu kłótni między stanami, a nieoficjalnie z powodu czarnego koloru skóry. Brazylijczyk niemieckiego pochodzenia był przez to nielubiany, obrażany i dyskryminowany. Historię genialnego napastnika możecie przeczytać w tym miejscu  http://miedzy-slupkami.blogspot.com/2013/01/niezapomniane-gwiazdy.html.

Szanowani przez rodzimych kibiców nie byli również Elber i Jardel. Obaj strzelcy wyborowi. Grali w najlepszych klubach w Europie, zdobywali po kilkadziesiąt bramek w sezonie, a mimo to nie zrobili kariery w reprezentacji. A wszystko przez rozrywkowy tryb życia. Obaj znani byli z zamiłowania do używek. Ani narkotyki, ani alkohol nie przeszkadzały im jednak w znakomitej boiskowej dyspozycji. Jednak brak powołania dla Jardela na mundial w 2002 roku spowodował depresję u bramkostrzelnego napastnika i o mały włos nie wywołał tragedii. Kibice Canarinhos zawsze uważali, że mają tak dobrych zawodników, że nie muszą oglądać w kadrze piłkarzy, którzy mogą popsuć atmosferę w zespole. A za takich uważali i Elbera i Jardela. Tym samym świetni napastnicy nigdy nie zabłysnęli w kadrze. A na koniec historia "Super Mario" w pełnej okazałości http://miedzy-slupkami.blogspot.com/2013/05/super-mario-upadek-brazyliskiego-asa.html

Artykuł pojawił się również na portalu http://ekstraklasa.net/

15 komentarzy:

  1. Świetny tekst. Duża wiedza. Tak trzymac

    OdpowiedzUsuń
  2. Jardel : To byl swego czasu pilkarski Bog. Pamietam jak Milan rozkupil caly wielki Ajax wydajac porownywalne piedziedze co teraz Real, Manchester City badz Chelsea jak na tamte czasy. W pierwszym meczu dostali Porto u siebie mieli ze 20 sytuacji a Mario Jardel mial 3 sytuacje i Porto wygralo 2-3 na San Siro. On potem srednio strzelal ze dwie bramki w kazdym meczu LM. Nie to co teraz Lionel i kilku jemu podobnych ze 30 strzalow i zero bramek. Mario mial 2-3 strzaly na mecz i z tego byla napewno jedna bramka czesto dwie nie rzadko trzy

    OdpowiedzUsuń
  3. W przypadku wielu zawodnikow odsuniecie ich od reprezentacji bylo jedynym slusznym pomyslem. Cala Francja z 2010 robila co chciala i doszlo do tragedii. Tak nie moze byc

    OdpowiedzUsuń
  4. Anglicy to głupki. Niby dobrzy piłkarze, ale głupki. Terry miał nieposzlakowana opinie oficjalnie a nie oficjalnie podczas imprez sikal do szklanek i przesiadywal z prostytutkami, wyszlo duzo pozniej. Zreszta Anglicy mieli mase takich ekscesow. Przypomnijcie sobie Gascoigne'a lub Mersona, tyle ze za nimi byla cala Anglia. Oni byli kochani

    OdpowiedzUsuń
  5. Fajerwerki w łazience, czemu nie? Alkohol? Narkotyki? Inne używki? Buntownicze życie? Oni to wszystko mieli, to czego wymagamy, ze ich kibice pokochaja?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byli tacy, którzy mieli łatkę szaleńców, a kibice ich kochali. Fani kochają bad boyów, ale też bez przesady. Zresztą za jakiś czas pojawi się odwrotna częśc dzisiejszego tekstu. W reprezentacji kochani w klubie wygwizdywani :)

      Usuń
  6. wsumie ja to sie dziwie ze go tak oddali.. on na prawde chcial grac dla United. a umiejetnosci ma niebanalne, to taka mieszanka Sahy z Nistelrooyem, nie uwierze w teksty w stylu ze Berbatov jest lepszy. Tevez jest zawodnikiem duzej klasy i jego odejscie w moim mniemaniu to blad.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak bardzo chcial ze odszedl do City

      Usuń
  7. Podoba mi się. Ciekawy pomysł, więcej takich tekstów

    OdpowiedzUsuń
  8. Tekst fajny, ale nie byłbym sobą gdybym sie nie przyczepił. Brakuje Macieja Szczęsnego, Mario Goetze i Kennego Millera

    OdpowiedzUsuń
  9. Polaków już tu wystarczy. Typowo w kadrze to nielubiany był Warzycha w latach 90. Goetze poza kibicami BVB nie ma problemów z fanami. W kadrze na niego nie gwizdza. Kenny Miller bardzo fajny przyklad, ale to jednak drugi piłkarski świat. A jak widac skupiłem się na krajach najbardziej rozwiniętych w futbolu ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A Polska to nie drugi świat? A może już trzeci?

      Usuń
    2. Raczej trzeci, ale jednak to nasz kraj i w historii coś osiągnęliśmy, nie to co Szkoci. No i Deyna, dzięki któremu powstał ten tekst.

      Usuń
    3. Rozumiem. Pozdrawiam

      Usuń