facebook

piątek, 26 czerwca 2015

Bez pracy nie ma kopaczy



Mimo, że okienko transferowe w całej piłkarskiej Europie rusza dopiero za kilka dni, to już dziś jesteśmy świadkami kilku ciekawych zawirowań z Polakami w tle. Szczególnie interesująca jest tu sytuacja zespołów z Niemiec, które wyjątkowo chętnie sięgają po młodych i utalentowanych Polaków, zupełnie tak jakby mieli pozytywne doświadczenia z przeszłości. Oczywiście można tu wspominać historie Lewandowskiego, Piszczka czy Błaszczykowskiego, ale warto też pamiętać, że żaden z nich nie wyjeżdżał w wieku 18 lat, a każdy z nich był już ukształtowanym i uznanym piłkarzem w Polsce. Zupełnie inaczej niż nowi, polscy nastolatkowie w najwyższych klasach rozgrywkowych w Niemczech.


Otóż w dniu dzisiejszym nowym zawodnikiem popularnych "Wieśniaków" - TSG 1899 Hoffenheim  został 18-letni pomocnik Lecha Robert Janicki, który niedawno zasłynął dwiema bramkami w finale rewanżowego spotkania CLJ. Rok wcześniej był kluczowym zawodnikiem juniorów młodszych Kolejorza i od dłuższego czasu obserwowały go kluby z najmocniejszych lig Europy. Janicki to bez wątpienia talent czystej wody, ale jak doskonale wiemy do Bundesligi potrzeba wiele więcej. Przede wszystkim charakteru, chłodnej głowy, determinacji na najwyższym poziomie, no i dopiero gdzieś tam w szóstej kolejności talentu. Niemiecka ekstraklasa to liga nadzwyczajna, wyjątkowa,  charakterystyczna, więc moim zdaniem zdecydowanie korzystniejsze dla młodego lechity byłoby pozostanie w Poznaniu, na przynajmniej sezon lub dwa. By okrzepnąć, pograć w tzw. ekstraklasie a nie w 3. Bundeslidze, a z tego co wiem to właśnie tam gra obecnie druga drużyna Hoffenheim.

 Natomiast Bielefeld oczarowane jest innym polskim, w tym przypadku olsztyńskim talentem - Dawidem Szymonowiczem. Pomocnik spod Dobrego Miasta zrobił fantastyczne wrażenie podczas testów wydolnościowych, a i także tych piłkarskich w balansującej między drugą, a trzecią Bundesligą drużyną Arminii. Działacze klubu ostrzegają jednak przed nadmierną euforią i przypominają losy innych polskich piłkarzy w 2. Bundeslidze. Przede wszystkim te ostatnie. W Bielefeldzie wspomina się nieudane występy Klicha, Wojtkowiaka czy Borysiuka na tym poziomie rozgrywek, a także podkreśla, że dziś dwaj ostatni przyzwoicie radzą sobie w jednym z najlepszych klubów w Polsce. Tym bardziej Niemcy są pozytywnie zaskoczeni postawą Szymonowicza, który przyjechał z kompletnie nieznanego zaułku biało-czerwonego kraju, którego klub gra tylko w pierwszej lidze, a tak naprawdę drugiej.

I o ile dla szerszej publiczności obaj zawodnicy są kompletnie nieznani, o tyle już nazwisko Ewy Pajor mówi kibicom kobiecej piłki wiele. Polska napastniczka w ostatnich dniach związała się z Wolfsburgiem dwuletnim kontraktem i tym samym jedna z najlepszych zawodniczek młodego pokolenia w Europie w przyszłym sezonie ma realne szanse na zdobycie Ligi Mistrzyń. Tym bardziej, że kobieca drużyna Wilków stale się rozwija, podnosi swoje umiejętności, a ich gra nie tylko na względy wizualne pań robi wrażenie.  Pajor - najmłodsza debiutanka ekstraligi w całej jej historii (15 lat i 133 dni) wyjeżdza z Polski, w przeciwieństwie do jej ww. kolegów, jako zawodniczka z "nazwiskiem" i marką, ale co ciekawe nigdy nie została najskuteczniejszą piłkarką ligi. Być może uda się w Niemczech...

Oprócz młodych, zdolnych, utalentowanych polskich reprezentantów, Niemcy postanowili ściągnąć też znanego już szerszej publiczności - polskiego bramkarza.  Tym samym Przemysław Tytoń będzie czwartym golkiperem z naszego kraju  w historii niemieckiej Bundesligi, a tradycje mamy naprawdę znakomite. Pierwszym był bowiem Aleksander Famuła, który w latach 1987-1991 zaliczył 112 występów w barwach Karlsruher SC, stając się wieloletnim ulubieńcem kibiców. Później, dokładnie w 1993 roku Śląsk Wrocław na Fortunę Koeln zamienił Adam Matysek. Na debiut w Bundeslidze czekał aż 5 lat, ale było warto, gdyż w przeciągu trzech kolejnych sezonów w Bayerze Leverkusen wystąpił 78 razy i puścił tylko 73 gole. Tytoń będzie drugim Polakiem w historii Stuttgartu. W latach 95-97 barwy Die Roten reprezentował Radosław Gilewicz, który dla niemieckiego klubu zdobył tylko 6 goli w niespełna 50 spotkaniach.

Tytoń ma być następcą Svena Ulreicha, który odszedł do Bayernu Monachium, a już wiemy, że niemiecki klub za Polaka zapłacił około miliona euro. Oczekiwania wobec polskiego  golkipera są wysokie, obie strony są bardzo zadowolone z transferu, jednak okazuje się, że były zawodnik Hetmana Zamość nie będzie jedynym poważnym kandydatem do gry w bramce Stuttgartu. Działacze niemieckiego klubu mają bowiem chrapkę na jeszcze jednego solidnego golkipera, a szwabskie media rozpisują się o kandydaturze wypychanych z Dortmundu - Romana Weidenfellera i Mitchella Langeraka. W gronie pretendentów wymienia się też Jensa Grahla, Timo Hildebranda, Michaela Rensinga, Larsa Unnerstalla czy Lukasa Kruse.

Były bramkarz Elche zaraz po transferze do Stuttgartu postanowił przywitać się z niemieckimi kibicami. By ułatwić im niełatwą wymowę nazwiska, w krótkim wideo zaproponował, by nazywano go „Titi”. Internauci szybko zauważyli, że w języku angielskim podobnie wymawia się kolokwialne określenie kobiecej piersi, co wzbudziło wiele kontrowersji, ale przede wszystkim śmiechu. Polak przechodzi do drużyny, która słynie z doskonałego szkolenia bramkarzy, bo warto pamiętać, że jeszcze niedawno barwy klubu reprezentował Timo Werner, ale także bardzo przeciętnej defensywy. Z szykami obronnymi Die Roten od kilku lat jest fatalnie, a jedynym ratunkiem przed watahą straconych goli byli przez lata właśnie solidni bramkarze. Tytonia czeka więc kolejne wymagające wyzwanie.

- Gdy jest się nowym zawodnikiem to ważne jest to, aby od samego początku być w bardzo dobrej formie. W ostatnim czasie odpocząłem i czuje się znakomicie. Cieszę się na nowe wyzwanie w Stuttgarcie. Tak naprawdę to nigdy nawet nie marzyłem o tym, aby zagrać w Bundeslidze. Oglądałem zawsze bardzo dużo meczów ligi niemieckiej i jestem jej wiernym fanem - mówił golkiper, który na każdym kroku podkreśla, że jego głównym celem jest gra na Euro 2016.

Ofertę z Niemiec miał również Michał Pazdan, ale okazał się bardzo rozsądnym człowiekiem. Były defensor Górnika mógł odejść do Bundesligi, gdzie grzałby ławę, bo nawet na poziomie 2. Bundesligi takich walczaków jak on jest przynajmniej kilku, ale wybrał Legię, bo wie, że to dla niego realna szansa. Na grę w pierwszym składzie, na wyjazd na Euro. I chyba zdał sobie też sprawę, że pewnego poziomu nie przeszkoczy, a Legia to szczyt marzeń. Wygrała logika. To się ceni.

Wczoraj obiegła nas też sensacyjna wiadomość, że Jakub Kosecki miałby "wzmocnić" drużynę Eintrachtu Frankfurt. Żart, bo nie wierzę, by tak było naprawdę okazał się bardzo trafiony, a kibice z całej Polski zgodnie mieli ubaw przez cały dzień. Po sprawdzeniu jednak nazwiska agenta Koseckiego, którym jest Cezary Kucharski, można było przestać rechotać, bo ten człowiek jak mało kto potrafi wciskać klubom byle co. Bo niestety dziś Kosecki to  takie piłkarskie byle co. Ani tej szybkości, ani tej techniki, ani determinacji, którą tak zachwycał na początku swojej przygody z piłką. Jeździec bez głowy. Śmiałem się więc długo, aż do momentu, gdy przypomniałem sobie Sławomira Peszko, który przecież gra w Niemczech od kilku lat.  W myślach przeszło tylko pytanie: czy odbudowany Kosecki byłby gorszy? Śmiech natychmiast ustał.

W przeciwnym kierunku do wspomnianych Polaków podążył natomiast niemiecki napastnik - polskiego pochodzenia Denis Thomalla. Były piłkarz RB Lipsk pomyślnie przeszedł testy w Lechu i może okazać się bardzo poważnym wzmocnieniem klubu z Poznania. Takie mamy realia. Zawodnik, któremu talentu odmówić nie można, ale faktem jest, że nie grał nawet w średniaku 2.Bundesligi, w Polsce powinien być gwiazdą pierwszej wielkości. Tak czy inaczej transfer jest sporym zaskoczeniem, bo swojego czasu Thomalla był uważany za sporą nadzieję niemieckiej piłki.  Trzeba też pamiętać, że w austriackiej Bundeslidze Denis strzelił 10 goli, zbierał bardzo pochlebne recenzje, że ma tylko 23 lata i że polska liga od tej austriackiej jest dużo słabsza. Czyli jednak hit.

Jak widzimy moda na polskich zawodników w Niemczech trwa w najlepsze. Jest to o tyle zaskakujące, że od ostatniego topowego transferu z Polski do Bundesligi (nie ważne której) mija właśnie 5 lat, a bohaterem tamtej historii był nie kto inny jak Robert Lewandowski. Potem na wysokim poziomie w najwyższych klasach rozgrywkowych w Niemczech grał tylko Paweł Olkowski i to wyłącznie pół roku. Reszta raczej przynosiła wstyd, oglądała mecze z trybun, ławek czy kanap hotelowych pokojów, mówiąc oczywiście cały czas o zawodnikach, którzy przychodzili bezpośrednio z Polski do kraju naszych zachodnich sąsiadów. Takie działanie niemieckich klubów dziwi, ale również pokazuje, że zdecydowanie ważniejsze jest znaczenie odegrane przez nasze trio z Dortmundu. Na szczęście. Nasi rodacy dostają prezent od losu. Trzeba go teraz umieć godnie przyjąć i wykorzystać. Pokazać biało-czerwony charakter. Pamiętać, że w Niemczech ważniejsza jest postawa na treningach niż w jakimkolwiek spotkaniu ligowym, że tamtejszym przysłowiem narodowym są słowa "Faul bekommt wenig ins Maul" czyli bez pracy nie ma kołaczy. Słowa wyjątkowo wymowne...

1 komentarz:

  1. Klub w sam raz dla Przemka,pewnie powalczą o puchary w przyszłym sezonie. Tytoń to najbardziej niedoceniany polski bramkarz. Szkoda, że nie jest Niemcem, bo miałby naprawdę duże szansę na poważną karierę w tym kraju. Życzę chłopakowi jak najlepiej,oby bronił tam przez długie lata. Powodzenia

    OdpowiedzUsuń