facebook

czwartek, 18 czerwca 2015

Marzycieli walka o dostatnie życie

fot.legia.net

Fajne wydarzenie, super doping, jak na ten poziom rozgrywek, momentami niezła gra w finale CLJ, no i ciekawa perspektywa z loży VIP-owskiej. Dziś dam się im pocieszyć, ale jutro dowiedzą się, że jeszcze nic nie wygrali, chętnie im o tym powiem - mówił nam Piotr Kobierecki. A Krystian Bielik, który na meczu pojawił się w roli kibica nic się nie zmienił. Taki sam normalny chłopak z żartem (można było się dowiedzieć choćby, że Szczęsny ma "swój świat", ale za to Ozil to super gość i dlaczego ) - jak był. To się ceni.

Po jednym z wczorajszych pomeczowych wywiadów, aż zrobiło mi się przykro. Otóż jeden z  młodych defensorów Legii, mniejsza o nazwisko, oburzył się, bo ktoś powiedział mu wprost, że pierwszą połowę zagrali beznadziejnie, co było prawdą. Mało tego dociekliwie walczył słowem, że było zupełnie inaczej. Potem się dziwimy, że w kadrze nasi reprezentanci zawsze są z siebie zadowoleni, nie przyznają się do błędów, a jeśli to robią to wszyscy winni, tylko nie oni. Mentalność kuleje. Od najmłodszych lat. Masakra.

Ale po kolei. Sama organizacja spotkania z rozradowanymi elytami polskiej sceny piłkarskiej na trybunach, poza jej prezesem, wypadła dosyć pozytywnie. Kibice również nie zawiedli i chętnie dopingowali stołeczny klub z Żylety, choć przy samym śpiewaniu hymnów, najpierw Legii, a potem Polski zupełnie nie było ich słychać. Niezadowoleni fani, bo przecież głośniki były za głośno, sami postanowili odśpiewać pierwszą pieśń narodu polskiego, po czym dumnie wspierali swój zespół. To co działo się na trybunach wyglądało znacznie ciekawej niż to co na murawie, a przynajmniej taka sytuacja utrzymywała się w pierwszej części gry.  Jak ona przebiegała? Czego dowiedzieliśmy się o juniorach, którzy zaraz mają odmienić los dwóch najlepszych klubów w Polsce?

Otóż niczego wielkiego. Przede wszystkim, co nie jest żadnym zaskoczeniem, zobaczyliśmy, że oba najsilniejsze kluby w naszym kraju nie mają solidnego rozgrywającego, który pociągnąłby drużynę przynajmniej na poziomie juniorskim. Pierwszy kwadrans ciekawością przypominał wypad na ryby, drugi już pojedynek szachowy i jak to w tej dyscyplinie bywa, wcale nie piękno gry decydowało o jej losach.  W tym miejscu mogliśmy się skupić na taktyce, przesuwaniu się pionków i myśleniu głównych aktorów widowiska, albo ich braku.  W trzecim kwadransie piłkarze byli już tak zmęczeni dwoma poprzednimi, że postanowili odpuścić i czekać na końcowy gwizdek. Gdy kibice i zawodnicy w końcu usłyszeli długo wyczekiwany dźwięk mieli mieszane uczucia. Nie wiedzieli czy się cieszyć, że to już koniec, czy płakać, że przed nimi jeszcze 45 minut męki. To co fani zobaczyli później zrekompensowało im jednak wszelkie boiskowe cierpienia.

Otóż w drugiej części tego wyjątkowo przeciętnego wydarzenia Legia zaczęła grać zupełnie inaczej, a Lech dostosował się do przeciwnika. Jeszcze w pierwszej połowie to stołeczna drużyna nie potrafiła wyprowadzić piłki, miała kłopoty z wymianą kilku prostych podań, a w środku pola dominował Kolejorz, dzięki czemu stworzył sobie jakiekolwiek sytuacje bramkowe, które na sekundę budziły zaspanych kibiców. Obie drużyny sprawiały wrażenie przytłoczonych wagą spotkania, z tą jednak różnicą, że to młodzi Lechici od krótkiego do jeszcze krótszego czasu potrafili oddać strzał na bramkę przeciwnika. W pierwszych trzech kwadransach, to gospodarze dostosowali się do gości, którzy nie potrafili zdobyć gola, w drugiej natomiast gościnność na swoim polu karnym wykazali goście, jednak z zupełnie innym skutkiem.

O dziwo gospodarze spotkania nagle zaczęli biegać, walczyć, grać ambitnie, co w pierwszej połowie było niemożliwe. Zaczęli stwarzać sobie też sytuacje, oddawać strzały, a ich gra z minuty na minutę coraz bardziej się kleiła. Lech natomiast nie sprawiał wrażenia, żeby mu to przeszkadzało i nie dość, że się cofnął to jakoś niespecjalnie miał ochotę kontrować. Kluczowym momentem spotkania okazało się wejście na boisko, nieznanego dotąd szerszej publiczności Michała Trąbki, który najpierw wprowadził wielki zamęt w poczynania rywali, skutkiem czego był absolutnie fantastyczny gol Makowskiego, a potem sam wymierzył Lechowi sprawiedliwość strzelając drugiego gola w meczu. I tak nagle po ledwie 6 minutach gry, blond-włosy Trąbka miał na swoim koncie kilka świetnych akcji, gola i szacunek wymagających kibiców.

Lech w tym momencie wydawał się być w szoku, a zamiast atakować wciąż się bronił. Mecz jednak zdecydowanie się ożywił, emocje rosły, natomiast końcówkę znów z łatwością wygrała Legia, która w drugiej odsłonie spotkania była zupełnie innym zespołem. Gwoźdź do trumny Lecha wbił niepokorny Szymon Hołownia, popisując się genialną akcją w końcówce spotkania. I znów na trybunach dało się usłyszeć, że gdyby jego ambicja dorównywała talentowi dawno byłby zawodnikiem pierwszego zespołu, a i tam nie byłby bez szans na grę. Można było usłyszeć o  odwiecznym problemie naszych piłkarzy.

Po spotkaniu rządząca polską piłką elyta udała się w kierunku, od początku meczu wymarzonym, czyli do baru w celu wypróbowania nowych napojów wyskokowych, a nikomu nieznani "dziennikarze" zaczęli przeprowadzać wywiady. W miejscu pomeczowych zwierzeń mogliśmy usłyszeć, że Legia zagrała świetnie w pierwszej połowie, ale zabrakło skuteczności. Zawodnicy oburzali się, gdy mówiło się o ich wątpliwych dokonaniach i ostro walczyli o "prawdę". Można było odnieść wrażenie, że w pierwszych trzech kwadransach gładko ograli młodą Barcelonę, a teraz Pan piłkarz Messi powinien przyjechać złożyć im gratulacje. Jednym słowem parodia.
W Lechu nastroje były natomiast odmienne.  Poznaniacy, co dziwne - umieli przyznać się do błędów i wyglądało na to, że mają dużo bardziej poukładane w głowach niż ich rówieśnicy z Warszawy. Przy okazji warto też zauważyć wspaniałą sportową postawę trenera Kolejorza, który na każdym kroku szczerze gratulował ludziom związanym z Legią. Klasa. Trochę inna niż w przypadku juniorskich legionistów, pokolenia SMS - Sen­sacja Mu­zyka Sex ,ale na szczęście mają kogoś w szatni, kto potrafi ich ostro przytemperować.  Efekty powinne być widoczne już niebawem.

Całe spotkanie miało tylko i wyłącznie jedną zaletę. Można było spotkać mądrych i szanowanych - choć uwierzcie, czasem to naprawdę bardzo się wyklucza - ludzi piłki, paru byłych piłkarzy, działaczy, publicystów, dowiedzieć się kilku fajnych ciekawostek, poznać kolejne anegdoty związane z tym 'środowiskiem'. I tak naprawdę nic więcej. Poziom mocno średni, choć przynajmniej w drugiej połowie dało się to oglądać.  Pamiętajmy też, że to dopiero pierwsza odsłona pojedynku o juniorskiego mistrza Polski i że zupełnie nic nie jest tu przesądzone. Przyglądając się jednak obu młodym drużynom od jakiegoś czasu, nie zagrali na miarę swoich możliwości, a neutralni kibice mogą być zawiedzeni. Jakością, poziomem, klasą, dryblingami, podaniami. Wszystkim, oprócz ślicznych goli i niezłego tempa. Ale czy nie właśnie to jest solą piłki nożnej?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz