facebook

wtorek, 16 czerwca 2015

Najlepsza na kaca jest ciężka praca



Z piłkarskimi meczami towarzyskimi jest dokładnie tak, jak z wyborami demokratycznymi. Gdyby miały coś zmienić, dawno zostałyby zakazane. I jak to po wyborach demokratycznych najczęściej bywa, następuje tylko i wyłącznie wymiana garniturów, nie zaś ludzi, którzy mieliby te garnitury nosić.  Nie zawodników, którzy mogliby dać drużynie nową jakość, a takich, którzy mogą być jedynie uzupełnieniem istniejącego już składu i narzuconej wizji. Bo patrząc na naszą kadrę, poważnie można zastanawiać się nad rolą, jaką odgrywać w zespole ma Karol Linetty, skoro jeszcze przed chwilą był słabszy od kiepskiego Mączyńskiego. W dodatku ulubieńca Nawałki, który foruje zawodników doskonale mu znanych, z klubów, w których pracował. Z lepszym lub gorszym skutkiem.

W ostatnich latach w spotkaniach towarzyskich polscy selekcjonerzy powoływali niemal wszystkich rodzimych i nie tylko zawodników, którzy byli zdrowi. Wymogi nie były wysokie, a z meczu na mecz wydawało się, że jeszcze się obniżają. W pewnym momencie okazało się nawet, że jeśli grasz w ekstraklasie, a przy tym kopniesz dwa razy prosto piłkę i raz udanie skiksujesz, ale tak że piłka trafi do siatki, to możesz liczyć na grę z orzełkiem na piersi. Wynikało to w dużej mierze z tego, że nasi trenerzy nie mieli pojęcia, kto tak naprawdę u nich jest pierwszy, drugi czy trzeci na danej pozycji w drużynie. Ani w sparingach ani w meczach o coś.  Dziś sytuację Nawałce popsuli trochę sami piłkarze, trochę trenerzy klubowi owych zawodników, co tylko potwierdza tezę, że mecze towarzyskie nie mają żadnego znaczenia. Najmniejszego.

Okazało się bowiem, że od sparingu kadry narodowej ważniejszy jest odpoczynek. I tak ze zgrupowania w poszukiwaniu relaksu oddalili się  Robert Lewandowski, Łukasz  Fabiański, Grzegorza Krychowiak, Łukasz Piszczek, super-strzelec Dawid Kownacki oraz dzielni wojownicy Legii Warszawa - Tomasz Jodłowiec, Michał Kucharczyk i Łukasz Broź.  Trzej ostatni oficjalnie na wniosek, ukrzyżowanego w związku z całą sytuacją Henninga Berga, nieoficjalnie tak jak choćby Łukasz Broź z powodu własnej prośby i zgody na zasłużony wypoczynek po męczącym sezonie.  Patrząc jednak obiektywnie, przynajmniej po tej rundzie boczny obrońca "Wojskowych" nie specjalnie ma po czym odpoczywać, bo zagrał jedynie w 15 spotkaniach na przestrzeni 6,5 miesiąca, co daje niepełną średnią 2,5 meczu na miesiąc.

Bardziej można zrozumieć sytuację chociażby Tomasza Jodłowca, który w trakcie całego sezonu rozegrał więcej spotkań niż na przykład Grzegorz Krychowiak. Pomijając poziom rozgrywek, w których obaj panowie występują, można tylko zapytać na jakiej podstawie ten Jodłowiec dostał powołanie, skoro nie czuł się na siłach, by w niej grać. Zresztą sytuacja tyczy się każdego z legionistów, bo jeśli nie są odpowiednio przygotowani kondycyjnie to mecze reprezentacji powinni oglądać przed telewizorem. Abstrahując już od tego, że w związku z fatalną końcówką sezonu stołecznego klubu żaden z jej reprezentantów w kadrze zagrać nie powinien. Nie róbmy z kadry wycieczki krajoznawczej, bo na to nie zasługuje. Trochę logiki. Szanujmy się.

Oszukani mogą czuć się natomiast kibice reprezentacji nazywani powszechnie Januszami, których zachęcano poprzez przeróżne, klipy, plakaty, ogłoszenia do przyjścia na stadion i obejrzenia w akcji Krychowiaka, Lewandowskiego, Piszczka czy Fabiańskiego.  Jeśli ktoś kupił  bilet wcześniej, już może żałować, gdyż tych zawodników w akcji nie zobaczy, bo tak jak wspomniałem takie spotkanie nie ma dla nich najmniejszego znaczenia. Może za to zobaczyć w koszulce z orłem na piersi Patryka Tuszyńskiego, co bez wątpienia będzie niesamowitym przeżyciem, bo może się przecież nie powtórzyć. Zamiast więc nowej, fajnej, rodzącej się w siłę kadry, kibice zobaczą popisy Borysiuka czy Cionka. Przyznacie, nie jest to szczyt marzeń, a raczej szara rzeczywistość. Codzienność.

Tym samym możemy dojść do wniosku, że marketing PZPN - jak to PR, w dużej mierze polegający na kłamstwie ma się bardzo dobrze. Mecz został odpowiednio zareklamowany, kasa będzie się więc zgadzać, trybuny pełne, sukces gwarantowany. Przynajmniej coś się zmieniło. Jeszcze bowiem rok temu nikt normalny w Polsce nie ośmielił się zapraszać kibiców na nazwiska czy na drużynę. Mało tego przez ostatnie kilka lat przynajmniej nie ściemniano, a mówiono, że "oto jest dzień, który dał nam Pan". Dziś na pewno się przełamiemy - głoszono z przekonaniem. Gdyby jeszcze to towarzyskie spotkanie miało jakiś sens czy mogło coś zmienić. No, ale cóż takie już nasze uroki. Dziś jak można rozwijać coś ciekawego, dać kibicom frajdę, rozdać po meczu parę autografów tym zakochanym w futbolu młodym chłopakom - piłkarze mówią: nie. Wolimy odpoczywać.

Warto pamiętać, że te dzieciaki jeszcze 5 czy 10 lat temu miały tylko i wyłącznie zagraniczne odpowiedniki idoli. Kilka lat temu na szkolnym boisku każdy chciał być Ronaldinho, Zidane'm, Ronaldo, Beckhamem czy Henry. Dziś te same areny widowisk juniorskich zapełnione są koszulkami z nazwiskami Błaszczykowski, Lewandowski, Krychowiak na plecach. To oni są wzorami, przykładami, pupilami młodych. To dla nich włącza się telewizor, by obejrzeć kolejny emocjonujący mecz z najlepszych lig świata. Za nimi lata się po świecie, a gdy są w Polsce to grają, jeśli muszą. Nie szanują kibiców, mają ich gdzieś. Smutne, ale prawdziwe.

Wracając do samej kadry, która z tą Grecją zagra, nie wiemy nawet kto będzie pełnił funkcję kapitana drużyny. Najpierw "Januszy" obeszła zaskakująca wiadomość, że to jednak nie Błaszczykowski zagra z opaską, że Nawałka nie wróci do tej opcji. Potem były trener Górnika był przekonany, że w takiej sytuacji najlepszym przywódcą okaże się Kamil Glik i taką informację, a raczej dezinformację usłyszeliśmy w mediach. Okazało się jednak, że Artur Boruc ma na koncie 59 występów w kadrze, zupełnie tak, jakby ktoś wcześniej o tym nie wiedział i to oficjalnie on został wczoraj ogłoszony jedno-meczowym kapitanem. Kto jednak dziś z tą opaską na boisko wyjdzie, Bóg jeden wie.

Puentując już cały tekst, który miał być zupełnie na inny temat, ale tak to już jest umieć pisać  w formie didaskaliów, należy raz jeszcze podkreślić, że odwołanie takiego spotkania byłoby najciekawszym rozwiązaniem. Powiecie pewnie, że ktoś w takim meczu może przecież udowodnić swoją wartość, przydatność w drużynie itepe, ale czy klasy piłkarza nie poznajemy przez cały sezon, a w jednym meczu z zespołem, który ogrywają Wyspy Owcze? Czy Kuba Błaszczykowski musi cokolwiek udowadniać? Czy Thiago z Kurytyby, który zagra na środku z Glikiem i to z Grecją nagle stanie się lepszym defensorem? Czy jeśli Patryk Tuszyński, który jak się zapewne okaże jest jedynie sezonowcem, strzeli dziś hat-tricka to będzie nosił zaszczytne miano trzeciego napastnika w reprezentacji po powrocie do pełni sił Teodorczyka?

Odpowiedzcie sobie sami. Zgranie, fajna sprawa. Gorzej jeśli mamy budować harmonię w zespole, który nigdy więcej w takim zestawieniu nie zagra. Dlatego też jestem wielkim przeciwnikiem tego typu spotkań, bo jak do znudzenia będę podkreślał - nic nie wnoszą. Kompletnie nic. A i czasu na odpoczynek mniej, który jak zdążyliśmy już zauważyć, tak potrzebny jest naszym grajkom. Zapłaćcie jak w klubach, wszyscy zostaną. Taka jest niestety dzisiejsza prawda o miłości większości rodzimych piłkarzy do reprezentacji. I szacunku do kibiców, którzy może i w większości są "Januszami", ale są z kadrą na dobre i na złe. Wspierają ją mimo wszystko - dumni po zwycięstwie, wierni po porażce. A ktoś tu chyba, o tym zapomniał...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz