facebook

piątek, 3 października 2014

Polski "Socrates" - ostoja mundialowej defensywy

Dziesiąty dzień lipca 1982 roku, Hiszpania, stadion Estadio José Rico Pérez w Alicante, godzina 20:00. Mecz o trzecie miejsce, dwunastych mistrzostw świata w piłce nożnej. Przeciwnikiem Francji (w składzie z legendarnymi pomocnikami - Platinim, Giressem i Tiganą), która w drodze do siódmego spotkania turnieju pokonała Kuwejt, Austrię i Irlandię Północną, była Polska.

Nasza kadra w drodze do małego finału pokonała co prawda tylko Peru i Belgię, ale były to bez wątpienia spotkania historyczne. W naszej drużynie grali geniusze swoich formacji, tacy jak Młynarczyk, Janas, Boniek czy Lato. Spotkanie zapowiadało się więc wyjątkowo ciekawie. Tym bardziej, że francuski trener zdecydował się skorzystać z usług zawodników, którzy jeszcze na tym turnieju nie grali. Początek potęgi nowej francuskiej myśli szkoleniowej mierzył się z już utytułowaną, ale wciąż głodną sukcesów polską reprezentacją.

Spotkanie czas zacząć. Sędziować będzie arbiter z Portugalii - Antonio Garrido. Co ciekawe na trybunach jeden z Francuzów, koordynuje akcję wywieszania transparentów „Solidarności". Polska walczy o medal, ale również o dobre imię kraju domagającego się wolności. Mecz rozpoczyna się fatalnie. W 13 minucie gola dla Francuzów strzela Rene Girard, a nasi rywale wyglądają na coraz pewniejszych siebie.

Trójkolorowi atakują, ale niewiele z tego wynika. Pół godziny później jesteśmy świadkami najlepszych kilku minut w historii polskiej piłki. W 40 minucie wyrównuje Szarmach, a cztery minuty później do bramki Francji uderzeniem głową trafia - w swoim 24 występie w reprezentacji - Stefan Majewski, najlepszy i najbardziej niedoceniany polski obrońca tamtego okresu.

Polacy wygrywają 3-2, gole zdobywają jeszcze Kupcewicz w 46 minucie spotkania i Alain Couriol, a bohaterami spotkania uznano niemal wszystkich polskich zawodników poza Majewskim. Przypominano świetne interwencje Młynarczyka, gole Bońka, asysty i bramkę w finale Kupcewicza, ważną role doświadczonych Szarmacha i Laty. Zapominano o człowieku, bez którego polska formacja defensywna nie istniała. Zapominano o polskim "Socratesie".

W 1982 r. Majewski był prawdziwą ostoją obrony biało-czerwonych. Najlepiej świadczy o tym fakt, że trener Antoni Piechniczek we wszystkich siedmiu spotkaniach nie zdjął go z boiska nawet na minutę. W dużej mierze dzięki dobrej grze Majewskiego Polacy znów zawojowali światowe boiska. Mało kto przed rozpoczęciem mundialu spodziewał się, że biało-czerwoni mogą osiągnąć sukces. Przez osiem miesięcy nikt nie chciał rozegrać z Polską oficjalnego spotkania. Było to konsekwencją stanu wojennego wprowadzonego 13 grudnia 1981 r. Gdy jednak Polska złapała właściwy rytm gry, aż miło było patrzeć.

Majewski i Janas nie pozwalali na zbyt wiele napastnikom przeciwników. W pięciu pierwszych spotkaniach tylko raz dali się wywieźć w pole. Gorzej było dopiero w półfinałowym meczu z Włochami. W 22. minucie Majewski faulował przeciwnika. Choć faul był co najmniej wątpliwy, urugwajski sędzia Juan Daniel Cardellino, odgwizdał rzut wolny. Do dośrodkowanej piłki doszedł Paolo Rossi i było 0:1. Ostatecznie mecz zakończył się dwubramkowym zwycięstwem graczy z południa Europy.

Niepowodzenie z półfinału Polacy odbili sobie pokonując w meczu o trzecie miejsce Francuzów. Medal za trzecie miejsce na świecie zawisnął także i na szyi Majewskiego, który miał wielki udział w sukcesie naszej drużyny narodowej. Tak rozpoczęła się jego prawdziwa kariera, ale historia triumfu Majewskiego miała korzenie dużo wcześniej. Wszystko co piękne w życiu obrońcy, rozpoczęło się w połowie lat 60. w Bydgoszczy.

Majewski rozpoczynał swoją przygodę z futbolem w 1965 roku w Gwieździe Bydgoszcz. Jako zdolny junior jeździł na przeróżne zgrupowania, między innymi okręgu bydgoskiego. Tam poznał swojego, przyszłego przyjaciela - Zbigniewa Bońka. "Poznaliśmy się na boisku. Graliśmy przecież razem w reprezentacji okręgu bydgoskiego. Gwiazda występowała w innej klasie rozgrywkowej niż Zawisza jeśli chodzi o ligę juniorów. Podobnie jak seniorski zespół. Chemik również. Graliśmy razem w reprezentacji spartakiady, później w Pucharze Michałowicza. Potem mieliśmy ze soboą długo do czynienia - chociażby na zgrupowaniach kadry. Na początku dzieliłem pokój z Andrzejem Buncolem, potem z Pawłem Janasem, a na końcu z Zibim. Na mistrzostwach świata w Hiszpanii też mieszkaliśmy razem." - wspomina były reprezentant Polski.

Utalentowany obrońca szybko robił postępy. Wysoki, szczupły, świetnie odbierający piłkę defensor już w młodym wieku obserwowany był przez działaczy z wyższych lig i lepszych klubów. To wszystko zaowocawało transferem Majewskiego do Chemika Bydgoszcz, w którym podnosił swoje umiejętności od 1972 roku.

Jak wspomina tamten czas, były szkoleniowiec reprezentacji Polski? "Każdy z byłych zawodników reprezentacyjnych pamięta, gdzie zaczynał, w jakich klubach grał. Z pewnością wszystkie wywarły na mnie wpływ, pomogły mnie ukształtować. Jednak moja prawdziwa kariera rozpoczęła się w 1977 roku, kiedy trafiłem do Zawiszy."

Transfer miał miejsce wiosną, dzięki czemu obrońca pomógł drużynie wywalczyć awans do I ligi. W tamtym okresie Zawisza oddał kilku swoich najlepszych zawodników, dwa lata wcześniej z klubu odszedł Zbigniew Boniek, a i w latach 1975-1977 zespół opuścili kluczowi piłkarze. Działacze Zawiszy walczyli o to, by zawodnicy, którzy przyjdą utrzymali równowagę w zespole. Po sezonie 1976/1977 wydawało się to całkiem prawdopodobne, a awans wskazywał, że klub podąża w odpowiednim kierunku.

Rok później w lidze, w której pojęcie korupcji nie było obce, doszło do ciekawej sytuacji. "Cztery zespoły z dołu tabeli miały taką samą liczbę punktów. Okazało się, że w małej tabelce najgorszy jest Zawisza, który spadł do drugiej ligi. Miałem propozycje z różnych klubów. Przez ponad dwa miesiące przebywałem i trenowałem w Poznaniu, Chciałem przejść do Kolejorza, bo wcześniej rozpocząłem studia w Poznaniu, ale niestety, działacze klubu z Bydgoszczy nie mogli porozumieć się z Lechem. No i 1 stycznia 1979 roku zostałem zawodnikiem Legii." - wspomina były obrońca.

W osiągnięciu porozumienia ze stołeczną Legią Majewskiemu pomogła znajomość z generałem Barańskim, który później także trafił do Warszawy. Kluby szybko się dogadały, a tym samym "Socrates" z CWKS-u odszedł do...CWKS-u. Legia była wówczas w kryzysie, który załagodzić mieli tacy piłkarze jak Majewski. Zdolni, młodzi, utalentowani. No i charakterni, a tej cechy polskiemu defensorowi nie brakowało nigdy.

Co ciekawe, Majewski jest jedynym polskim piłkarzem w historii, który zadebiutował w reprezentacji nie będąc wówczas zawodnikiem żadnego klubu. Mecz przypadł na 30 sierpnia 1978 roku i spotkanie z z Finlandią. Debiut legionisty był wyjątkowy udany. Oddajmy zresztą głos, bohaterowi naszego artykułu:

"Miałem wymarzony debiut w Legii. Strzeliłem dwa gole, więc lepiej być nie mogło. W ogóle zawsze miałem szczęście do debiutów. W kadrze zagrałem po raz pierwszy z Finlandią. Wygraliśmy 1:0 po moim trafieniu. Sympatycznie więc bywało z tymi premierowymi spotkaniami."
W Legii Majewski trafił na innego, świetnego obrońcę reprezentacyjnego - Pawła Janasa. Obaj panowie szybko doszli do porozumienia. Przez pół roku mieszkali wspólnie w jednym pokoju. Zakumplowali się. Spali pod kocami, w mini hotelu, który znajdował się pod kortami Legii. Rozumieli się bez słów. Na boisku i poza nim. O dziwo "Wojskowi" mimo, że mieli w składzie takich tuzów jak Dariuszowie Wdowczyk i Kubicki, Jacek Kazimierski, Zbigniew Kaczmarek, Andrzej Buncol czy Mirosław Okoński nie osiągali znaczących sukcesów. Zdarzały się jednak przebłyski.

Ćwierćfinałowy bój PEZP (chyba ulubiony puchar Legii) sezonu 1981/1982 z radzieckim (gruzińskim) Dinamem Tbilisi - obrońcą pucharu - był nie tylko widowiskiem sportowym. Zwłaszcza jego pierwszy - rozegrany 3 marca 1982 r. w Warszawie - akt, stał się wielkim manifestem polskiej publiczności przeciw władzom znienawidzonego Kraju Rad. Takiej liczby milicjantów obiekt przy Łazienkowskiej nie widział chyba nigdy, a nieco zdeprymowani całą sytuacją gracze gospodarzy ulegli rywalom 0-1. W rewanżu padł identyczny rezultat, więc możliwość gry o finał walczyli Gruzini. W obu meczach grał coraz lepszy i coraz bardziej znany Stefan Majewski - filar obrony Wojskowych.

Najtrudniejszy moment defensora w Legii? "Po przyjściu do klubu. Gdy przyszedłem z Zawiszy, okazało się, że w Warszawie gra 18 reprezentantów w różnych kategoriach wiekowych. Przebicie się do klubu nie było łatwe, konkurencja była spora. Zdrowa rywalizacja zawsze jednak podnosi poziom. W końcu udało mi się przebic do pierwszej jedenastki, nie tylko Legii, ale i reprezentacji Polski."

Wspomniana sytuacja miała miejsce przed mundialem w Hiszpanii w 1982 roku, o którym pisałem na początku. Janas i Majewski dyrygowali polską defensywą doskonale, a dzięki całej generacji świetnych piłkarzy prowadzonych przez Antoniego Piechniczka, udało się w tych trudnych czasach sięgnąć po medal mistrzostw świata.

Droga do sukcesu tamtej reprezentacji była jednak długa i wyboista. Ze złotej jedenastki Górskiego pozostali nieliczni (przede wszystkim Lato i Szarmach), a kibice doświadczeni konfliktami w zespole sprzed 4 lat (szczególnie zatargami Bońka i Deyny) i trudną sytuacją polityczną - stan wojenny - nie szczególnie wierzyli w dobry wynik polskiej reprezentacji. Kadrę scaliło jednak pewne wydarzenie, niekoniecznie chlubne i nie do końca sportowe. Mowa o aferze na Okęciu.


Fakty są następujące. Bramkarz reprezentacji Polski - Józef Młynarczyk przyjechał na zbiórkę kadrowiczów na lotnisku Okęcie w stanie upojenia alkoholowego. Nie można było wziąć go na otwierający eliminacje do hiszpańskiego mundialu mecz z Maltą (2:0). Skandal byłby o wiele mniejszy, gdyby sam zainteresowany – o co prosił trener Ryszard Kulesza – po prostu został w kraju, ale heca zrobiła się ogromna. Za kolegą ujęli się bowiem Zbigniew Boniek, Władysław Żmuda oraz Stanisław Terlecki. Postawili sprawę jasno: bez Józka nie lecimy!

Trener Kulesza się ugiął. Wziął buntowników i winowajcę. Ale szefowie PZPN zadziałali szybko i surowo. Do Rzymu, gdzie kadra miała przystanek w podroży, po czterech krnąbrnych udał się osobiście szef związku i przywiózł ich z powrotem do kraju. W PZPN urządzono pokazowy proces, posypały się dyskwalifikacje. Dla Terleckiego, który przeniósł się do USA, oznaczało to koniec kariery w kadrze, ale pozostali trzej gracze półtora roku później byli filarami trzeciej drużyny świata. Reprezentacji, która była ze sobą na dobre i na złe, mimo problemów, afer, skandali i kontuzji. Reprezentacji, która była gotowa pójsc za sobą w ogień.


A jak wspomina Majewskiego i jego stosunek do kadry, kolega z reprezentacji, Andrzej Iwan? "Nie miałem z nim zbyt dużego kontaktu, ponieważ lgnął do starszych piłkarzy i się im podlizywał. Nigdy nie wychodził przed szereg. Marek Kusto powiedział kiedyś, że Stefan biega jak zranione gnu... Kiedy myślę o Majewskim, przed oczami mam jego żonę, która bardzo dobrze znała się na futbolu. Domyślam się, że w domu rozmawiali tylko o piłce, ponieważ dwie córki Stefana także zaangażowały się w ten typowo męski sport - jedna chyba sędziowała, a druga grała"- pisze w swojej autobiografii "Ajwen".


W Legii o Majewskim mówiło się podobnie jak w Wiśle o Adamie Nawałce. Obaj byli wzorami profesjonalizmu i dyscypliny, ciężko pracowali w czasie, gdy większość ich kolegów nie prowadziła sportowego trybu życia. A jaka była atmosfera w zespole? - Zespół był podzielony na różne grupy ze względu na sytuację rodzinną. Żonaci trzymali razem, kawalerowie chodzili natomiast w inne miejsca. Trzymałem z Krzyśkiem Sobieskim, Leszkiem Ćmikiewiczem, Pawłem Janasem, Ryśkiem Milewskim, Adamem Topolskim, Markiem Kusto, Waldkiem Tumińskim. Grupy nigdy ze sobą jednak nie rywalizowały. Spotykaliśmy się często całym zespołem, kiedy tylko była okazja.- wspomina Majewski.

W połowie lat 80. XX w., pojawiła się szansa na wygranie ligi dla CWKS. Półmetek sezonu 1984/1985 "Zieloni" skończyli na 1 miejscu, jednak wiosną - w co najmniej dziwnych okolicznościach - "majstra" zgarnął zabrzański Górnik. Niemal identyczna sytuacja miała miejsce rok później. Niby walka trwała do końca, ale... Oficjalnie nikomu nic nie udowodniono, a trop "śledztwa" urywał się w... szatni Legii.

Niestety takie czasy - warto jedynie przypomnieć, że to właśnie na kanwie tamtych wydarzeń Janusz Zaorski nakręcił słynnego "Piłkarskiego Pokera". Ironią losu jest fakt, iż w ciągu zaledwie dekady przez Łazienkowską przewinęła się cała masa niezłych podówczas piłkarzy - nierzadko wielkich indywidualności (m.in. Jarosław Araszkiewicz, Jarosław Bako, Kazimierz Buda, Andrzej Buncol, Tomasz Cebula, Dariusz Dziekanowski, Krzysztof Iwanicki, Zbigniew Kaczmarek, Jacek Kazimierski, Roman Kosecki, Dariusz Kubicki, Marek Kusto, Stefan Majewski, Henryk Miłoszewicz, Piotr Mowlik, Mirosław Okoński, Włodzimierz Smolarek, Stanisław Terlecki, Adam Topolski, Dariusz Wdowczyk) - z których nigdy nie udało się zbudować silnej drużyny.

                         
Dzięki udanej rundzie Majewskiemu udało się odejść do niemieckiego Kaiserslautern. W Legii, w ciągu 5 lat, rozegrał 183 mecze, w których strzelił 12 goli."Najlepszy mój okres w Legii? Rok 1982, zaraz po mistrzostwach świata w Hiszpanii. Legia nie mogła wejść na początku lat osiemdziesiątych na najwyższy poziom, zdobyć mistrzostwa Polski. Najlepiej za moich czasów, klub z Łazienkowskiej grał, gdy odchodziłem, czyli w 1984 roku. Zresztą, warunkiem dopuszczenia mojego transferu zagranicznego była pierwsza pozycja Legii po rundzie jesiennej, nawet pomimo że wcześniej podpisałem kontrakt z FC Kaiserslautern. A złośliwym jeszcze powiem, że mój udział w zajęciu pierwszego miejsca po pierwszej rundzie też nie był znikomy.

Mieliśmy wtedy fajny zespół, tworzyliśmy zgrany kolektyw. Zresztą, to ja namówiłem Andrzeja Buncola do przyjścia do Legii. Na zgrupowaniach kadry pytał o wszystko, miał wątpliwości, bo w końcu pochodził ze Śląska. Zagwarantowałem mu, że wszystko będzie, jak należy. Pewnie później nie żałował, że trafił na Łazienkowską... W mojej przygodzie z Legią zabrakło mistrzostwa Polski. Chyba każdy piłkarz chciałby zapisać w piłkarskim CV różnorakie tytuły. Rywale też mieli wtedy mocne zespoły, a warto pamiętać, że zdobyliśmy dwukrotnie Puchar Polski. Ten wynik też coś znaczy..." - opowiada po latach medalista mundialu w Hiszpanii.

Tym samym Majewski w 1984 został piłkarzem Kaiserslautern. Był pierwszym polskim piłkarzem, który legalnie mógł opuścić kraj i wyjechać na zachód Europy. Polski obrońca zadebiutował w nowym klubie 1 grudnia 1984 roku i od razu przyszło mu się mierzyć z najlepszym zespołem w historii ligi niemieckiej. Przeciwnikiem "Czerwonych Diabłów" był Bayern, a "Socrates" pojawił się na boisku w drugiej połowie zmieniając Andreasa Brehmego. No właśnie "Socrates", jak to było z tym przezwiskiem?

"Przypominałem go sylwetką. Byłem wysoki, szczupły, nosiłem brodę. Socrates miał jednak zdecydowanie inne predyspozycje. Podobni byliśmy tylko wyglądem". - twierdzi dwukrotny uczestnik mistrzostw świata. W pierwszym sezonie w Bundeslidze Majewski szybko wywalczył sobie miejsce w pierwszym składzie. W tym czasie polski defensor rozegrał 19 spotkań na poziomie pierwszej ligi niemieckiej i aż 17 razy wychodził na boisko w wyjściowym składzie. Również w pierwszym roku gry w Kaiserslautern strzelił swojego jedynego gola w Bundeslidze. Było to 3 maja 1985 w spotkaniu z Eintrachtem Brunszwik. Jakie były pierwsze wrażenia Majewskiego w Niemczech?


-Byłem jedynym cudzoziemcem w Kaiserslautern. Trzeba było mieć również trochę szczęścia. Skauci niemieckiego klubu musieli obserwować kilku zawodników, a zdecydowali się na mnie. Poziomu infrastruktury nie da się natomiast w ogóle porównywać, a i zachowania były inne, zaczynając od tego, że zawodnicy musieli być w szatni godzinę przed treningiem. Odmówienie autografu kibicowi równało się z karą jednej pensji. W Polsce nikt na to nie zwraca uwagi. Inna sprawa, że nie było tak źle z naszym profesjonalizmem. Znalem wielu graczy, którzy w ogóle nie palili, a i alkohol spożywali w bardzo niewielkich ilościach. A nawet w ogóle. Wtedy była inna kultura picia, nie było win, najczęściej spożywało się więc wódkę... Przeskok był ogromny. Wbrew temu co sądzono, Polacy byli lepiej przygotowani pod względem fizycznym. Treningi w Niemczech były natomiast znacznie krótsze, ale bardziej intensywne, co oczywiście w początkowej fazie przed adaptacją sprawiało mi trudności.

Pierwsze problemy pojawiły się przy wyjeździe Polaka na święta. Kiedy obrońca chciał spędzić ten czas z rodziną, w klubie działacze pukali się w czoło i zakazali powrotu do kraju. Wynikało to z tego, że w Niemczech grało wówczas niewielu obcokrajowców, a jeśli już tacy pojawiali się, to podpisywali kontrakty na innych zasadach. Wyjazd nawet na święta był dla Niemców niezrozumiały. Majewski jako pierwszy Polak przebywał legalnie w Bundeslidze, miał wizę, paszport, prawo do podjęcia pracy, jednak jego tłumaczenia na nic się zdały.

Obcokrajowiec już wtedy musiał byc dwa razy lepszy od Niemca. Zawodnikom z zewnątrz było dużo ciężej w walce o pierwszy skład, ale Majewski sobie poradził. Drugi sezon w barwach "Czerwonych Diabłych" znów miał udany. Zespół zajął 11. miejsce w ligowej tabeli, a Polak wystąpił w 22 meczach Bundesligi, w których otrzymał cztery żółte kartki. W tamtym okresie Majewski dzielił szatnię z legendą klubu - Thomasem Allofsem, który niemal do ostatniej kolejki walczył o koronę króla strzelców. Sezon 1985/1986 zakończył jednak tylko w czołówce najskuteczniejszych, a nie na pierwszym miejscu. Jego licznik goli zatrzymał się bowiem na 22 bramkach.

Stefan Majewski ponownie znalazł się w kadrze jadącej na mundial w 1986 roku. Wizytę w Meksyku wspomina jednak gorzej niż w Hiszpanii. Polacy nie grali zbyt dobrze. Majewski wciąż cieszył się bezgranicznym zaufaniem trenera Piechniczka i podobnie jak cztery lata wcześniej nie opuścił boiska nawet na minutę. Ze swej pamięci zapewne chciałby wymazać datę 11 czerwca 1986 r. Wtedy to biało-czerwoni zostali rozbici przez Anglików 0:3. Wszystkie bramki strzelił wówczas Gary Lineker, którego krył właśnie były legionista. „Kat” Polaków wspominał później, że te trzy trafienia zmieniły jego życie i były początkiem wielkiej kariery. Dla polskiego obrońcy było to jednak marne pocieszenie.


Pięć dni po porażce z Wyspiarzami, Polaków rozbiła Brazylia (0:4), reprezentacja mogła wracać do domu, a zawodnik Kaiserslautern, który został uznany za jednego z głównych winowajców fatalnego występu Biało-Czerwonych, kończyć karierę reprezentacyjną. Tak też się stało. Łącznie w drużynie narodowej Majewski rozegrał 40 meczów, w których strzelił 4 bramki.

Ostatni sezon w Bundeslidze polski defensor rozegrał w kolejnym roku. Zagrał wówczas w 22 spotkaniach, co dało mu w sumie 63 występy w najwyższej klasie rozgrywkowej w Niemczech. W tym czasie Majewski strzelił 1 gola, 53 razy rozpoczynał mecz w pierwszym składzie i otrzymał 8 żółtych kartek. Jego karierę za naszą zachodnią granicą można zdecydowanie zapisać na plus, choć nie był to jeszcze jej koniec, bowiem od sezonu 87/88 Majewski został zawodnikiem drugoligowego Bochum.

Co obrońca "wyniósł" z Bundesligi? Dyscyplinę? - Często mi to się przypisuje. Niesłusznie, bo zawsze byłem zdyscyplinowany, nawet gdy grałem w Polsce. Niektórzy wypominali mi, że byłem aż za bardzo ambitny. Nie ukrywam, że zawodnikiem byłem co najmniej średnio utalentowanym, ale ciężko pracowałem nad sobą. W sporcie trzeba być indywidualistą. Mieć świadomość, jak bardzo pójście na imprezę zaszkodzi w przyszłych treningach. Oczywiście wyjścia całym zespołem wzmacniają kolektyw, więc nie można ich całkowicie zabronić.

Majewski podkreśla też, że to Kaiserslautern zapoczątkowało nowy trend: -Pamiętam, że już w 1987 roku graliśmy czwórką obrońców w linii. W Polsce zaczęto to dopiero praktykować w XXI wieku. Ja jako szkoleniowiec, gdy zaczynałem, prowadziłem drużynę w systemie 4-4-2.

W Bochum Majewski rozegrał tak naprawdę ostatni poważny sezon w swojej bogatej karierze. Od początku swojej przygody z niemieckim klubem był podstawowym zawodnikiem drużyny i filarem defensywy. W całym sezonie rozegrał 34 spotkania, w których zdobył jedną bramkę. Po udanej kampanii przeniósł się na Cypr.

"Nie ukrywajmy, to była końcówka mojej kariery. Miałem wówczas chyba 33 lata i dostałem dobrą propozycję. Gra na Cyprze była ciekawą przygodą." - wspomina były reprezentant Polski. Po roku gry w cypryjskim Apollonie Limassol wrócił do Niemiec – ostatnie lata kariery spędził we Freiburger FC. Łącznie Majewski na niemieckich boiskach wystąpił w 110 meczach, zdobył 3 gole i został zapamiętany jako solidny, elegancki obrońca, który nigdy nie dostał czerwonej kartki. Zapamiętany został bardzo dobrze.

Czy Majewski jako piłkarz czuje się spełniony? „Tak. Jako młody chłopak nie marzyłem nawet, że zagram w kadrze. W dodatku, że na mundialu strzelę gola w meczu o 3 miejsce. Czy mogło być lepiej? Coś mogłem dołożyć, ale niewiele.” - ocenia były piłkarz Bundesligi.

Po zakończeniu kariery Majewski podjął pracę jako trener i działacz piłkarski. "– Już będąc w Legii, robiłem sobie notatki z treningów, które mi się podobały, ale też z takich, które były słabe i których nie chciałbym nigdy prowadzić...Świadomość trenerska nie kształtuje się jeszcze, gdy gra się czynnie w piłkę. No może w końcówce kariery. Pamiętam, gdy trafiłem do Legii. Bardzo pomógł mi wtedy Lesław Ćmikiewicz – wybitna postać polskiego futbolu i kolejny trener z szacownego grona, do którego można zaliczyć też Ryśka Milewskiego. Kontakt z Leszkiem i jego rodziną po dziś dzień mam bardzo dobry. Często wspominamy stare czasy."


Kariera trenerska Majewskiego, mimo, że okraszona sukcesami nie była jednak usłana różami. Konflikty z piłkarzami, problemy wychowawcze swoich podopiecznych i kłopoty z dogadaniem się z zawodnikami były na porządku dziennym. Majewski nie stał się, łagodnie mówiąc, ulubieńcem prowadzonych przez siebie drużyn, a w oczach kibiców stracił też jako działacz Polskiego Związku Piłki Nożnej. Jest to jednak temat na zupełnie inną historię...

4 komentarze:

  1. Piłkarz wybitny, trener żałosny

    OdpowiedzUsuń
  2. Prawdziwy lider, będzie wzmianka o zmarnowanej karierze trenerskiej?

    OdpowiedzUsuń
  3. Majewski - czlowiek ciagniety za uszy przez cale zycie przez Bonka. Juz wiemy kto bedzie nastepca Nawalki. Zreszta Nawalka tez kumpel prezesa, jakze by inaczej

    OdpowiedzUsuń