
Dziesiąty
dzień lipca 1982 roku, Hiszpania, stadion Estadio José Rico Pérez
w Alicante, godzina 20:00. Mecz o trzecie miejsce, dwunastych
mistrzostw świata w piłce nożnej. Przeciwnikiem Francji (w
składzie z legendarnymi pomocnikami - Platinim, Giressem i Tiganą),
która w drodze do siódmego spotkania turnieju pokonała Kuwejt,
Austrię i Irlandię Północną, była Polska.
Nasza
kadra w drodze do małego finału pokonała co prawda tylko Peru i
Belgię, ale były to bez wątpienia spotkania historyczne. W naszej
drużynie grali geniusze swoich formacji, tacy jak Młynarczyk,
Janas, Boniek czy Lato. Spotkanie zapowiadało się więc wyjątkowo
ciekawie. Tym bardziej, że francuski trener zdecydował się skorzystać z usług zawodników, którzy jeszcze na tym turnieju nie
grali. Początek potęgi nowej francuskiej myśli szkoleniowej
mierzył się z już utytułowaną, ale wciąż głodną sukcesów
polską reprezentacją.
Spotkanie
czas zacząć. Sędziować będzie arbiter z Portugalii - Antonio
Garrido. Co ciekawe na trybunach jeden z Francuzów, koordynuje
akcję wywieszania transparentów „Solidarności". Polska
walczy o medal, ale również o dobre imię kraju domagającego się
wolności. Mecz rozpoczyna się fatalnie. W 13 minucie gola dla
Francuzów strzela Rene Girard, a nasi rywale wyglądają na coraz
pewniejszych siebie.
Trójkolorowi
atakują, ale niewiele z tego wynika. Pół godziny później
jesteśmy świadkami najlepszych kilku minut w historii polskiej
piłki. W 40 minucie wyrównuje Szarmach, a cztery minuty później
do bramki Francji uderzeniem głową trafia - w swoim 24 występie w
reprezentacji - Stefan Majewski, najlepszy i najbardziej niedoceniany
polski obrońca tamtego okresu.
Polacy
wygrywają 3-2, gole zdobywają jeszcze Kupcewicz w 46 minucie
spotkania i Alain Couriol, a bohaterami spotkania uznano niemal
wszystkich polskich zawodników poza Majewskim. Przypominano świetne
interwencje Młynarczyka, gole Bońka, asysty i bramkę w finale
Kupcewicza, ważną role doświadczonych Szarmacha i Laty. Zapominano
o człowieku, bez którego polska formacja defensywna nie istniała.
Zapominano o polskim "Socratesie".
W
1982 r. Majewski był prawdziwą ostoją obrony biało-czerwonych.
Najlepiej świadczy o tym fakt, że trener Antoni Piechniczek we
wszystkich siedmiu spotkaniach nie zdjął go z boiska nawet na
minutę. W dużej mierze dzięki dobrej grze Majewskiego Polacy znów
zawojowali światowe boiska. Mało kto przed rozpoczęciem mundialu
spodziewał się, że biało-czerwoni mogą osiągnąć sukces. Przez
osiem miesięcy nikt nie chciał rozegrać z Polską oficjalnego
spotkania. Było to konsekwencją stanu wojennego wprowadzonego 13
grudnia 1981 r. Gdy jednak Polska złapała właściwy rytm gry, aż
miło było patrzeć.
Majewski i Janas nie pozwalali na zbyt wiele napastnikom przeciwników. W pięciu pierwszych spotkaniach tylko raz dali się wywieźć w pole. Gorzej było dopiero w półfinałowym meczu z Włochami. W 22. minucie Majewski faulował przeciwnika. Choć faul był co najmniej wątpliwy, urugwajski sędzia Juan Daniel Cardellino, odgwizdał rzut wolny. Do dośrodkowanej piłki doszedł Paolo Rossi i było 0:1. Ostatecznie mecz zakończył się dwubramkowym zwycięstwem graczy z południa Europy.
Niepowodzenie z półfinału Polacy odbili sobie pokonując w meczu o trzecie miejsce Francuzów. Medal za trzecie miejsce na świecie zawisnął także i na szyi Majewskiego, który miał wielki udział w sukcesie naszej drużyny narodowej. Tak rozpoczęła się jego prawdziwa kariera, ale historia triumfu Majewskiego miała korzenie dużo wcześniej. Wszystko co piękne w życiu obrońcy, rozpoczęło się w połowie lat 60. w Bydgoszczy.
Majewski rozpoczynał swoją przygodę z futbolem w 1965 roku w Gwieździe Bydgoszcz. Jako zdolny junior jeździł na przeróżne zgrupowania, między innymi okręgu bydgoskiego. Tam poznał swojego, przyszłego przyjaciela - Zbigniewa Bońka. "Poznaliśmy się na boisku. Graliśmy przecież razem w reprezentacji okręgu bydgoskiego. Gwiazda występowała w innej klasie rozgrywkowej niż Zawisza jeśli chodzi o ligę juniorów. Podobnie jak seniorski zespół. Chemik również. Graliśmy razem w reprezentacji spartakiady, później w Pucharze Michałowicza. Potem mieliśmy ze soboą długo do czynienia - chociażby na zgrupowaniach kadry. Na początku dzieliłem pokój z Andrzejem Buncolem, potem z Pawłem Janasem, a na końcu z Zibim. Na mistrzostwach świata w Hiszpanii też mieszkaliśmy razem." - wspomina były reprezentant Polski.

Utalentowany
obrońca szybko robił postępy. Wysoki, szczupły, świetnie
odbierający piłkę defensor już w młodym wieku obserwowany był
przez działaczy z wyższych lig i lepszych klubów. To wszystko
zaowocawało transferem Majewskiego do Chemika Bydgoszcz, w którym
podnosił swoje umiejętności od 1972 roku.
Jak
wspomina tamten czas, były szkoleniowiec reprezentacji Polski?
"Każdy z byłych zawodników reprezentacyjnych pamięta, gdzie
zaczynał, w jakich klubach grał. Z pewnością wszystkie wywarły
na mnie wpływ, pomogły mnie ukształtować. Jednak moja prawdziwa
kariera rozpoczęła się w 1977 roku, kiedy trafiłem do Zawiszy."
Transfer
miał miejsce wiosną, dzięki czemu obrońca pomógł drużynie
wywalczyć awans do I ligi. W tamtym okresie Zawisza oddał kilku
swoich najlepszych zawodników, dwa lata wcześniej z klubu odszedł
Zbigniew Boniek, a i w latach 1975-1977 zespół opuścili kluczowi
piłkarze. Działacze Zawiszy walczyli o to, by zawodnicy, którzy
przyjdą utrzymali równowagę w zespole. Po sezonie 1976/1977
wydawało się to całkiem prawdopodobne, a awans wskazywał, że
klub podąża w odpowiednim kierunku.
Rok
później w lidze, w której pojęcie korupcji nie było obce, doszło
do ciekawej sytuacji. "Cztery zespoły z dołu tabeli miały
taką samą liczbę punktów. Okazało się, że w małej tabelce
najgorszy jest Zawisza, który spadł do drugiej ligi. Miałem
propozycje z różnych klubów. Przez ponad dwa miesiące przebywałem
i trenowałem w Poznaniu, Chciałem przejść do Kolejorza, bo
wcześniej rozpocząłem studia w Poznaniu, ale niestety, działacze
klubu z Bydgoszczy nie mogli porozumieć się z Lechem. No i 1
stycznia 1979 roku zostałem zawodnikiem Legii." - wspomina były
obrońca.
W
osiągnięciu porozumienia ze stołeczną Legią Majewskiemu pomogła
znajomość z generałem Barańskim, który później także trafił
do Warszawy. Kluby szybko się dogadały, a tym samym "Socrates"
z CWKS-u odszedł do...CWKS-u. Legia była wówczas w kryzysie, który
załagodzić mieli tacy piłkarze jak Majewski. Zdolni, młodzi,
utalentowani. No i charakterni, a tej cechy polskiemu defensorowi nie
brakowało nigdy.
Co
ciekawe, Majewski jest jedynym polskim piłkarzem w historii, który
zadebiutował w reprezentacji nie będąc wówczas zawodnikiem
żadnego klubu. Mecz przypadł na 30 sierpnia 1978 roku i spotkanie
z z Finlandią. Debiut legionisty był wyjątkowy udany. Oddajmy
zresztą głos, bohaterowi naszego artykułu:
"Miałem
wymarzony debiut w Legii. Strzeliłem dwa gole, więc lepiej być nie
mogło. W ogóle zawsze miałem szczęście do debiutów. W kadrze
zagrałem po raz pierwszy z Finlandią. Wygraliśmy 1:0 po moim
trafieniu. Sympatycznie więc bywało z tymi premierowymi
spotkaniami."

W
Legii Majewski trafił na innego, świetnego obrońcę
reprezentacyjnego - Pawła Janasa. Obaj panowie szybko doszli do
porozumienia. Przez pół roku mieszkali wspólnie w jednym pokoju.
Zakumplowali się. Spali pod kocami, w mini hotelu, który znajdował
się pod kortami Legii. Rozumieli się bez słów. Na boisku i poza
nim. O dziwo "Wojskowi" mimo, że mieli w składzie takich
tuzów jak Dariuszowie Wdowczyk i Kubicki, Jacek Kazimierski,
Zbigniew Kaczmarek, Andrzej Buncol czy Mirosław Okoński nie
osiągali znaczących sukcesów. Zdarzały się jednak przebłyski.
Ćwierćfinałowy
bój PEZP (chyba ulubiony puchar Legii) sezonu 1981/1982 z radzieckim
(gruzińskim) Dinamem Tbilisi - obrońcą pucharu - był nie tylko
widowiskiem sportowym. Zwłaszcza jego pierwszy - rozegrany 3 marca
1982 r. w Warszawie - akt, stał się wielkim manifestem polskiej
publiczności przeciw władzom znienawidzonego Kraju Rad. Takiej
liczby milicjantów obiekt przy Łazienkowskiej nie widział chyba
nigdy, a nieco zdeprymowani całą sytuacją gracze gospodarzy ulegli
rywalom 0-1. W rewanżu padł identyczny rezultat, więc możliwość
gry o finał walczyli Gruzini. W obu meczach grał coraz lepszy i
coraz bardziej znany Stefan Majewski - filar obrony Wojskowych.
Najtrudniejszy
moment defensora w Legii? "Po przyjściu do klubu. Gdy
przyszedłem z Zawiszy, okazało się, że w Warszawie gra 18
reprezentantów w różnych kategoriach wiekowych. Przebicie się do
klubu nie było łatwe, konkurencja była spora. Zdrowa rywalizacja
zawsze jednak podnosi poziom. W końcu udało mi się przebic do
pierwszej jedenastki, nie tylko Legii, ale i reprezentacji Polski."
Wspomniana
sytuacja miała miejsce przed mundialem w Hiszpanii w 1982 roku, o
którym pisałem na początku. Janas i Majewski dyrygowali polską
defensywą doskonale, a dzięki całej generacji świetnych piłkarzy
prowadzonych przez Antoniego Piechniczka, udało się w tych trudnych
czasach sięgnąć po medal mistrzostw świata.
Droga
do sukcesu tamtej reprezentacji była jednak długa i wyboista. Ze
złotej jedenastki Górskiego pozostali nieliczni (przede wszystkim
Lato i Szarmach), a kibice doświadczeni konfliktami w zespole sprzed
4 lat (szczególnie zatargami Bońka i Deyny) i trudną sytuacją
polityczną - stan wojenny - nie szczególnie wierzyli w dobry wynik
polskiej reprezentacji. Kadrę scaliło jednak pewne wydarzenie,
niekoniecznie chlubne i nie do końca sportowe. Mowa o aferze na
Okęciu.
Fakty
są następujące. Bramkarz reprezentacji Polski - Józef Młynarczyk
przyjechał na zbiórkę kadrowiczów na lotnisku Okęcie w stanie
upojenia alkoholowego. Nie można było wziąć go na otwierający
eliminacje do hiszpańskiego mundialu mecz z Maltą (2:0). Skandal
byłby o wiele mniejszy, gdyby sam zainteresowany – o co prosił
trener Ryszard Kulesza – po prostu został w kraju, ale heca
zrobiła się ogromna. Za kolegą ujęli się bowiem Zbigniew Boniek,
Władysław Żmuda oraz Stanisław Terlecki. Postawili sprawę jasno:
bez Józka nie lecimy!
Trener
Kulesza się ugiął. Wziął buntowników i winowajcę. Ale szefowie
PZPN zadziałali szybko i surowo. Do Rzymu, gdzie kadra miała
przystanek w podroży, po czterech krnąbrnych udał się osobiście
szef związku i przywiózł ich z powrotem do kraju. W PZPN urządzono
pokazowy proces, posypały się dyskwalifikacje. Dla Terleckiego,
który przeniósł się do USA, oznaczało to koniec kariery w
kadrze, ale pozostali trzej gracze półtora roku później byli
filarami trzeciej drużyny świata. Reprezentacji, która była ze
sobą na dobre i na złe, mimo problemów, afer, skandali i kontuzji.
Reprezentacji, która była gotowa pójsc za sobą w ogień.
A
jak wspomina Majewskiego i jego stosunek do kadry, kolega z
reprezentacji, Andrzej Iwan? "Nie miałem z nim zbyt dużego
kontaktu, ponieważ lgnął do starszych piłkarzy i się im
podlizywał. Nigdy nie wychodził przed szereg. Marek Kusto
powiedział kiedyś, że Stefan biega jak zranione gnu... Kiedy myślę
o Majewskim, przed oczami mam jego żonę, która bardzo dobrze znała
się na futbolu. Domyślam się, że w domu rozmawiali tylko o piłce,
ponieważ dwie córki Stefana także zaangażowały się w ten typowo
męski sport - jedna chyba sędziowała, a druga grała"- pisze
w swojej autobiografii "Ajwen".
W
Legii o Majewskim mówiło się podobnie jak w Wiśle o Adamie
Nawałce. Obaj byli wzorami profesjonalizmu i dyscypliny, ciężko
pracowali w czasie, gdy większość ich kolegów nie prowadziła
sportowego trybu życia. A jaka była atmosfera w zespole? - Zespół
był podzielony na różne grupy ze względu na sytuację rodzinną.
Żonaci trzymali razem, kawalerowie chodzili natomiast w inne
miejsca. Trzymałem z Krzyśkiem Sobieskim, Leszkiem Ćmikiewiczem,
Pawłem Janasem, Ryśkiem Milewskim, Adamem Topolskim, Markiem Kusto,
Waldkiem Tumińskim. Grupy nigdy ze sobą jednak nie rywalizowały.
Spotykaliśmy się często całym zespołem, kiedy tylko była
okazja.- wspomina Majewski.
W
połowie lat 80. XX w., pojawiła się szansa na wygranie ligi dla
CWKS. Półmetek sezonu 1984/1985 "Zieloni" skończyli na 1
miejscu, jednak wiosną - w co najmniej dziwnych okolicznościach -
"majstra" zgarnął zabrzański Górnik. Niemal identyczna
sytuacja miała miejsce rok później. Niby walka trwała do końca,
ale... Oficjalnie nikomu nic nie udowodniono, a trop "śledztwa"
urywał się w... szatni Legii.
Niestety
takie czasy - warto jedynie przypomnieć, że to właśnie na kanwie
tamtych wydarzeń Janusz Zaorski nakręcił słynnego "Piłkarskiego
Pokera". Ironią losu jest fakt, iż w ciągu zaledwie dekady
przez Łazienkowską przewinęła się cała masa niezłych podówczas
piłkarzy - nierzadko wielkich indywidualności (m.in. Jarosław
Araszkiewicz, Jarosław Bako, Kazimierz Buda, Andrzej Buncol, Tomasz
Cebula, Dariusz Dziekanowski, Krzysztof Iwanicki, Zbigniew Kaczmarek,
Jacek Kazimierski, Roman Kosecki, Dariusz Kubicki, Marek Kusto,
Stefan Majewski, Henryk Miłoszewicz, Piotr Mowlik, Mirosław
Okoński, Włodzimierz Smolarek, Stanisław Terlecki, Adam Topolski,
Dariusz Wdowczyk) - z których nigdy nie udało się zbudować silnej
drużyny.

Dzięki
udanej rundzie Majewskiemu udało się odejść do niemieckiego
Kaiserslautern. W Legii, w ciągu 5 lat, rozegrał 183 mecze, w
których strzelił 12 goli."Najlepszy mój okres w Legii? Rok
1982, zaraz po mistrzostwach świata w Hiszpanii. Legia nie mogła
wejść na początku lat osiemdziesiątych na najwyższy poziom,
zdobyć mistrzostwa Polski. Najlepiej za moich czasów, klub z
Łazienkowskiej grał, gdy odchodziłem, czyli w 1984 roku. Zresztą,
warunkiem dopuszczenia mojego transferu zagranicznego była pierwsza
pozycja Legii po rundzie jesiennej, nawet pomimo że wcześniej
podpisałem kontrakt z FC Kaiserslautern. A złośliwym jeszcze
powiem, że mój udział w zajęciu pierwszego miejsca po pierwszej
rundzie też nie był znikomy.
Mieliśmy
wtedy fajny zespół, tworzyliśmy zgrany kolektyw. Zresztą, to ja
namówiłem Andrzeja Buncola do przyjścia do Legii. Na zgrupowaniach
kadry pytał o wszystko, miał wątpliwości, bo w końcu pochodził
ze Śląska. Zagwarantowałem mu, że wszystko będzie, jak należy.
Pewnie później nie żałował, że trafił na Łazienkowską... W
mojej przygodzie z Legią zabrakło mistrzostwa Polski. Chyba każdy
piłkarz chciałby zapisać w piłkarskim CV różnorakie tytuły.
Rywale też mieli wtedy mocne zespoły, a warto pamiętać, że
zdobyliśmy dwukrotnie Puchar Polski. Ten wynik też coś znaczy..."
- opowiada po latach medalista mundialu w Hiszpanii.
Tym
samym Majewski w 1984 został piłkarzem Kaiserslautern. Był
pierwszym polskim piłkarzem, który legalnie mógł opuścić kraj i
wyjechać na zachód Europy. Polski obrońca zadebiutował w nowym
klubie 1 grudnia 1984 roku i od razu przyszło mu się mierzyć z
najlepszym zespołem w historii ligi niemieckiej. Przeciwnikiem
"Czerwonych Diabłów" był Bayern, a "Socrates"
pojawił się na boisku w drugiej połowie zmieniając Andreasa
Brehmego. No właśnie "Socrates", jak to było z tym
przezwiskiem?
"Przypominałem
go sylwetką. Byłem wysoki, szczupły, nosiłem brodę. Socrates
miał jednak zdecydowanie inne predyspozycje. Podobni byliśmy tylko
wyglądem". - twierdzi dwukrotny uczestnik mistrzostw świata.
W pierwszym sezonie w Bundeslidze Majewski szybko wywalczył sobie
miejsce w pierwszym składzie. W tym czasie polski defensor rozegrał
19 spotkań na poziomie pierwszej ligi niemieckiej i aż 17 razy
wychodził na boisko w wyjściowym składzie. Również
w pierwszym roku gry w Kaiserslautern strzelił swojego jedynego gola
w Bundeslidze. Było to 3 maja 1985 w spotkaniu z Eintrachtem
Brunszwik. Jakie były pierwsze wrażenia Majewskiego w Niemczech?
-Byłem
jedynym cudzoziemcem w Kaiserslautern. Trzeba było mieć również
trochę szczęścia. Skauci niemieckiego klubu musieli obserwować
kilku zawodników, a zdecydowali się na mnie. Poziomu infrastruktury
nie da się natomiast w ogóle porównywać, a i zachowania były
inne, zaczynając od tego, że zawodnicy musieli być w szatni
godzinę przed treningiem. Odmówienie autografu kibicowi równało
się z karą jednej pensji. W Polsce nikt na to nie zwraca uwagi.
Inna sprawa, że nie było tak źle z naszym profesjonalizmem. Znalem
wielu graczy, którzy w ogóle nie palili, a i alkohol spożywali w
bardzo niewielkich ilościach. A nawet w ogóle. Wtedy była inna
kultura picia, nie było win, najczęściej spożywało się więc
wódkę... Przeskok był ogromny. Wbrew temu co sądzono, Polacy byli
lepiej przygotowani pod względem fizycznym. Treningi w Niemczech
były natomiast znacznie krótsze, ale bardziej intensywne, co
oczywiście w początkowej fazie przed adaptacją sprawiało mi
trudności.
Pierwsze
problemy pojawiły się przy wyjeździe Polaka na święta. Kiedy
obrońca chciał spędzić ten czas z rodziną, w klubie działacze
pukali się w czoło i zakazali powrotu do kraju. Wynikało to z
tego, że w Niemczech grało wówczas niewielu obcokrajowców, a
jeśli już tacy pojawiali się, to podpisywali kontrakty na innych
zasadach. Wyjazd nawet na święta był dla Niemców niezrozumiały.
Majewski jako pierwszy Polak przebywał legalnie w Bundeslidze, miał
wizę, paszport, prawo do podjęcia pracy, jednak jego tłumaczenia
na nic się zdały.
Obcokrajowiec
już wtedy musiał byc dwa razy lepszy od Niemca. Zawodnikom z
zewnątrz było dużo ciężej w walce o pierwszy skład, ale
Majewski sobie poradził. Drugi sezon w barwach "Czerwonych
Diabłych" znów miał udany. Zespół zajął 11. miejsce w
ligowej tabeli, a Polak wystąpił w 22 meczach Bundesligi, w których
otrzymał cztery żółte kartki. W tamtym okresie Majewski dzielił
szatnię z legendą klubu - Thomasem Allofsem, który niemal do
ostatniej kolejki walczył o koronę króla strzelców. Sezon
1985/1986 zakończył jednak tylko w czołówce najskuteczniejszych,
a nie na pierwszym miejscu. Jego licznik goli zatrzymał się bowiem
na 22 bramkach.
Stefan
Majewski ponownie znalazł się w kadrze jadącej na mundial w 1986
roku. Wizytę w Meksyku wspomina jednak gorzej niż w Hiszpanii.
Polacy nie grali zbyt dobrze. Majewski wciąż cieszył się
bezgranicznym zaufaniem trenera Piechniczka i podobnie jak cztery
lata wcześniej nie opuścił boiska nawet na minutę. Ze swej
pamięci zapewne chciałby wymazać datę 11 czerwca 1986 r. Wtedy to
biało-czerwoni zostali rozbici przez Anglików 0:3. Wszystkie bramki
strzelił wówczas Gary Lineker, którego krył właśnie były
legionista. „Kat” Polaków wspominał później, że te trzy
trafienia zmieniły jego życie i były początkiem wielkiej kariery.
Dla polskiego obrońcy było to jednak marne pocieszenie.

Pięć
dni po porażce z Wyspiarzami, Polaków rozbiła Brazylia (0:4),
reprezentacja mogła wracać do domu, a zawodnik Kaiserslautern,
który został uznany za jednego z głównych winowajców fatalnego
występu Biało-Czerwonych, kończyć karierę reprezentacyjną. Tak
też się stało. Łącznie w drużynie narodowej Majewski rozegrał
40 meczów, w których strzelił 4 bramki.
Ostatni
sezon w Bundeslidze polski defensor rozegrał w kolejnym roku. Zagrał
wówczas w 22 spotkaniach, co dało mu w sumie 63 występy w
najwyższej klasie rozgrywkowej w Niemczech. W tym czasie Majewski
strzelił 1 gola, 53 razy rozpoczynał mecz w pierwszym składzie i
otrzymał 8 żółtych kartek. Jego karierę za naszą zachodnią
granicą można zdecydowanie zapisać na plus, choć nie był to jeszcze
jej koniec, bowiem od sezonu 87/88 Majewski został zawodnikiem
drugoligowego Bochum.
Co
obrońca "wyniósł" z Bundesligi? Dyscyplinę? - Często
mi to się przypisuje. Niesłusznie, bo zawsze byłem
zdyscyplinowany, nawet gdy grałem w Polsce. Niektórzy wypominali
mi, że byłem aż za bardzo ambitny. Nie ukrywam, że zawodnikiem
byłem co najmniej średnio utalentowanym, ale ciężko pracowałem
nad sobą. W sporcie trzeba być indywidualistą. Mieć świadomość,
jak bardzo pójście na imprezę zaszkodzi w przyszłych treningach.
Oczywiście wyjścia całym zespołem wzmacniają kolektyw, więc nie
można ich całkowicie zabronić.
Majewski
podkreśla też, że to Kaiserslautern zapoczątkowało nowy trend:
-Pamiętam, że już w 1987 roku graliśmy czwórką obrońców w
linii. W Polsce zaczęto to dopiero praktykować w XXI wieku. Ja jako
szkoleniowiec, gdy zaczynałem, prowadziłem drużynę w systemie
4-4-2.
W
Bochum Majewski rozegrał tak naprawdę ostatni poważny sezon w
swojej bogatej karierze. Od początku swojej przygody z niemieckim
klubem był podstawowym zawodnikiem drużyny i filarem defensywy. W
całym sezonie rozegrał 34 spotkania, w których zdobył jedną
bramkę. Po udanej kampanii przeniósł się na Cypr.
"Nie
ukrywajmy, to była końcówka mojej kariery. Miałem wówczas chyba
33 lata i dostałem dobrą propozycję. Gra na Cyprze była ciekawą
przygodą." - wspomina były reprezentant Polski. Po roku gry w
cypryjskim Apollonie Limassol wrócił do Niemiec – ostatnie lata
kariery spędził we Freiburger FC. Łącznie Majewski na
niemieckich boiskach wystąpił w 110 meczach, zdobył 3 gole i
został zapamiętany jako solidny, elegancki obrońca, który nigdy
nie dostał czerwonej kartki. Zapamiętany został bardzo dobrze.
Czy
Majewski jako piłkarz czuje się spełniony? „Tak.
Jako młody chłopak nie marzyłem nawet, że zagram w kadrze. W
dodatku, że na mundialu strzelę gola w meczu o 3 miejsce. Czy mogło
być lepiej? Coś mogłem dołożyć, ale niewiele.” - ocenia były
piłkarz Bundesligi.
Po
zakończeniu kariery Majewski podjął pracę jako trener i działacz
piłkarski. "– Już będąc w Legii, robiłem sobie notatki z
treningów, które mi się podobały, ale też z takich, które były
słabe i których nie chciałbym nigdy prowadzić...Świadomość
trenerska nie kształtuje się jeszcze, gdy gra się czynnie w piłkę.
No może w końcówce kariery. Pamiętam, gdy trafiłem do Legii.
Bardzo pomógł mi wtedy Lesław Ćmikiewicz – wybitna postać
polskiego futbolu i kolejny trener z szacownego grona, do którego
można zaliczyć też Ryśka Milewskiego. Kontakt z Leszkiem i jego
rodziną po dziś dzień mam bardzo dobry. Często wspominamy stare
czasy."
Kariera
trenerska Majewskiego, mimo, że okraszona sukcesami nie była jednak
usłana różami. Konflikty z piłkarzami, problemy wychowawcze
swoich podopiecznych i kłopoty z dogadaniem się z zawodnikami były
na porządku dziennym. Majewski nie stał się, łagodnie mówiąc,
ulubieńcem prowadzonych przez siebie drużyn, a w oczach kibiców
stracił też jako działacz Polskiego Związku Piłki Nożnej. Jest
to jednak temat na zupełnie inną historię...
Piłkarz wybitny, trener żałosny
OdpowiedzUsuńPrawdziwy lider, będzie wzmianka o zmarnowanej karierze trenerskiej?
OdpowiedzUsuńBędzie w najbliższych dniach.
UsuńMajewski - czlowiek ciagniety za uszy przez cale zycie przez Bonka. Juz wiemy kto bedzie nastepca Nawalki. Zreszta Nawalka tez kumpel prezesa, jakze by inaczej
OdpowiedzUsuń