facebook

piątek, 5 września 2014

Samolocikiem do klubu 100



Gumiś. Młodzieży kojarzy się z bohaterami pewnej bajki. Jednak nasz bohater nie miał nic wspólnego z animowanymi postaciami. Był prawdziwy, a dowodem na to były emocje, których dostarczał po każdym strzelonym golu. Jednak kibice Lecha Poznań czy Legii Warszawa zapytani o Gumisia nawet nie pomyślą o żadnej bajce, lecz natychmiast odpowiedzą z szerokim uśmiechem na twarzy - Jerzy Podbrożny!


Samolocikiem do klubu 100

 Klubów w swojej karierze Podbrożny miał sporo ( 14 przez 20 lat poważnej kariery)  – zaczęło się od Przemyśla i tamtejszej Polnej, później była Resovia, a następnie awans do pierwszej ligi z Iglopolem Dębica. W tym klubie debiutował w ekstraklasie, ale początkowo nikogo nie powalił na kolana. Dopiero po transferze do Lecha Poznań okazało się, że jego zabójczy instynkt strzelecki jest tym, czego pożąda każdy klub ekstraklasy. O tym jak potężną bronią była jego skuteczność świadczą statystyki. Podbrożny strzelił w polskiej ekstraklasie  122 bramki i po każdej z nich wykonywał charakterystyczny „samolocik”. Sam bohater przyznał w wywiadzie dla Weszło, że ta cieszynka była  swego rodzaju podarunkiem dla trenera Latawca, który prowadził go w Resovii.

Bóg wybacza, kibice nigdy

Grając w Lechu w latach 1991-93 miał sporo okazji by się cieszyć. W pierwszym roku w Poznaniu strzelił 20 goli, w kolejnym 25. Oba sezony kończył z tytułem króla strzelców. Przez kolejne pół roku bramek było jednak mniej – zaledwie trzy. Do tego doszła polityka odmładzania składu i „Guma” z Poznaniem mógł się pożegnać.  Podbrożny śmieje się z tego, że kibice przywiązują tak dużą wagę do lojalności piłkarzy – on sam nigdy nie czuł miłości do żadnego klubu, choć zawsze dawał z siebie wszystko dla drużyny, którą aktualnie reprezentował. Kibice jednak tego nie rozumieli i wychowanka Polnej Przemyśl znienawidzili.  Zaraz przy wjeździe na stadion kibice namalowali wielki napis: „Podbrożny – Bóg wybacza, kibice nigdy” . Znana jest też sytuacja, gdy wraz z drużyną Legii wyjeżdżał z Poznania po meczu z Lechem i musiał chować głowę, by nie było jej widać w oknie.

Po słynnym transferze, „Guma” ładował swojemu byłemu klubowi aż miło. Przeciwko Lechowi przez 2,5 roku spędzonych w Warszawie grał 5 razy –tyle samo strzelił też poznaniakom bramek. W swoim ostatnim meczu przed wyjazdem do Hiszpanii upokorzył przybyszy z Wielkopolski  pokonując trzykrotnie Mariusza Bekasa.

Warszawa , czyli spełniony sen o Lidze Mistrzów

Tak złymi uczuciami nie jest jednak darzony w Warszawie. Jest przede wszystkim pamiętany – za bramki, za mistrzostwa i za przygodę z Ligą Mistrzów. W decydującej batalii o awans do Champions League przeciwko Goteborgowi „Gumiś” miał niemały udział. W meczu w Warszawie strzelił gola na wagę zwycięstwa, a w rewanżu to właśnie po faulu na nim Jonas Olsson otrzymał czerwoną kartkę. W 1995 roku Legii udało się wyjść z grupy Ligi Mistrzów(bramka Jerzego z Blackburn), jednak wiosną 1996 roku w fazie pucharowej „Wojskowi” nie zdobyli nawet gola odpadając w ćwierćfinale z Panathinaikosem Ateny. Po tamtym sezonie, 30-letni wówczas snajper opuścił szeregi warszawskiej Legii i wyjechał do Hiszpanii.

Niespełniony sen o podbiciu Europy

Na Półwyspie Iberyjskim został zawodnikiem klubu CP Merida, z którym wywalczył awans do Primera Division. Tam zdołał zagrać jednak jedynie w dwóch meczach, po czym ponownie zmienił barwy klubowe, tym razem przywdziewając trykot CD Toledo i znów godząc się na grę na zapleczu hiszpańskiej ekstraklasy. Hiszpańskiego epizodu urodzony w Przemyślu zawodnik nie może zaliczyć do udanych, ale nie zniechęciło go to do dalszej walki o wyrobienie sobie dobrej reputacji za granicą.

Po półtorarocznym pobycie na południu Europy, „Gumiś” zdecydował się na podróż za ocean, gdzie w 1998 roku zdobył dublet z Chicago Fire. O sile ognia tej drużyny stanowiła wówczas polska trojka – poza Podbrożnym w Chicago grali również Roman Kosecki i Piotr Nowak. Dwukrotny król strzelców polskiej ekstraklasy radził tam sobie naprawdę dobrze, jednak po dwóch latach zdecydował się wrócić do Polski. To wtedy w ciągu czterech lat, zdołał zagrać w sześciu klubach.

Spełniony (?) sen o Widzewie

Podbrożny, mimo że kojarzony jest głównie z Lechem i Legią, od dziecka chciał grać w Widzewie – tak przynajmniej przyznawał, kiedy pytano go o łódzki rozdział jego kariery. W Widzewie grał w roku 2003. Wcześniej próbował swoich sił już w kilku innych polskich klubach, jednak jego liczby były stopniowo coraz gorsze. W Łodzi strzelił 4 gole. A wcześniej?    Rok w Zagłębiu Lubin – 11 goli. Rok w Pogoni Szczecin – 6. Bywało jednak i jeszcze  gorzej, a grał w Amice Wronki, Wiśle Płock, wspominanym Widzewie oraz Świcie Nowy Dwór Mazowiecki.  Być może „Guma” nie wiedział w którym momencie zejść ze sceny i dlatego zmierzch jego kariery przypominał odcinanie kuponów od dawnej sławy. Jednak czego się spodziewać po piłkarzu dla którego gra w piłkę to jego drugie życie? Miał zejść z boiska i ustąpić młodszym? Na to Jurek sobie nie pozwolił, bo wiedział, że nawet w wieku 37 lat może dać drużynie coś bezcennego − dobry przykład. W czasach, kiedy piłkarz poświęca więcej czasu na ułożenie fryzury niż porządną rozgrzewkę lub ćwiczenie stałych fragmentów gry on był tym, który swoją postawą pokazywał jak ciężko trzeba trenować, żeby przekroczyć barierę stu bramek w ekstraklasie, zagrać w Lidze Mistrzów, czy być reprezentantem Polski.  Takich piłkarzy co raz bardziej brakuje na polskich boiskach.



3 komentarze:

  1. Autor chyba nie wie o czym pisze. Podbrożny uwielbiany w Warszawie mimo, ze zdradził klub? Nie, nie jest uwielbiany. Judaszy Legia nei kocha

    OdpowiedzUsuń
  2. To moje czasy i mogę potwierdzić, że uwielbiany...
    Swoją drogą bardzo dobry artykuł.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeśli nie uwielbiany to conajmniej szanowany.

    OdpowiedzUsuń