facebook

środa, 3 września 2014

Gran Derbi czyli futbolowa wojna światów



Jedenastki obu drużyn były wówczas dość wyrównane. Real miał kilku doświadczonych piłkarzy jak Zoco, Pirri, czy Netzer, a niekwestionowaną gwiazdą zespołu był Amancio, którego pozycję w zespole można porównać do roli, jaką spełnia dziś Cristiano Ronaldo. Barcelona też miała swojego odpowiednika Leo Messiego. Był nim oczywiście Johan Cruyff, który grał z takimi asami jak Rexach, Asensi czy Sotil. W lidze weterani z Madrytu nieco ustępowali młodszym Katalończykom, którzy przystępowali do tego spotkania w roli lidera, ale jak powszechnie wiadomo, w meczach pomiędzy tymi drużynami wydarzyć może się wszystko, może paść bezbramkowy remis po bezbarwnym meczu, a może się to zakończyć zwycięstwem 5:0 jednej z drużyny. Tutaj cuda zdarzają się średnio co kilka spotkań…


Początek tego pojedynku to kalka obecnych starć pomiędzy tymi klubami. Zabójczo szybkie tempo i agresywna gra z obu stron już wtedy charakteryzowała mecze Realu z Barceloną. Już wtedy były też kontrowersje, szczególnie kiedy w pierwszych minutach Marcial został ścięty w polu karnym, a sędzia pozostał tym faktem niewzruszony. Tak, Gran Derbi od zawsze było spotkaniem, w którym sypały się wióry. Początkowo w tej bitwie na noże lepszy był Real, który w pierwszym kwadransie stworzył sobie dwie dogodne sytuacje. Najbliżej zdobycia gola był Velasquez, który po sprytnym przepuszczeniu piłki przez Amancio stanął pięć metrów przed bramką Mory, ale posłał ją nad poprzeczką. Real mógł i nawet powinien w tym momencie postawić jedynkę po stronie strzelonych bramek, ale zaprzepaścił swoją szansę. 

Chwilę później odpowiedziała więc Barcelona. Świetna akcja Rexacha z Juanem Carlosem kończy się strzałem Marciala i Remon, który wiele lat później zostanie trenerem „Królewskich”, jakimś cudem łapie piłkę. Kilka minut później „Blaugrana” przeprowadziła kolejną akcję. Rexach na krótkiej przestrzeni ograł dwóch piłkarzy Realu, po czym dograł na skrzydło do Marciala, ten łatwo poradził sobie z kryjącym go obrońcą i podał na piąty metr do Asensiego, który doskonale wie jak się wykańcza tego typu akcje. Remon pokonany, Santiago Bernabeu uciszone. Ten gol nie tylko podciął, ale chyba nawet uciął skrzydła piłkarzom Realu, bo od tej pory ich gra przypominała spadochroniarza, który spada w dół z dużej wysokości bez żadnego wyposażenia.

Barcelona wyraźnie złapała wiatr w żagle. Rexach pobawił się z madrycką defensywą w kotka i myszkę i huknął na bramkę zza pola karnego, Remon instynktownie obronił jego uderzenie. Potem, po rzucie rożnym gospodarze popełniają błąd przy wybiciu i tracą piłkę we własnym polu karnym, lecz Asensi nie potrafi skorzystać z prezentu. W ostatnim kwadransie pierwszej połowy piłkarze z Madrytu zaczęli łapać oddech. Zupełnie jakby ten spadochroniarz chciał opanować emocje i wyrównać lot, ale przecież to nie zmieni faktu, że spadochron został w samolocie. Zresztą, jeszcze przed ostatnim gwizdkiem sędziego skoczek znów napotkał potężne turbulencje. Tym razem spowodował je Cruyff, który po indywidualnej akcji wpakował piłkę do siatki. Holender otrzymał piłkę od Sotila, wpadł w pole karne i przy asyście trzech przeciwników z ogromnym spokojem skierował piłkę do siatki. Nie przypomina to przypadkiem pewnego Argentyńczyka, który zupełnie się nie przejmuje faktem ilu rywali ma obok siebie?

Po raz kolejny piłkarzami Realu zatrzęsło w 45. minucie. Cruyff idealnie dośrodkował na głowę Marciala, a ten efektownym „Szczupakiem” wpakował piłkę do siatki. Gol nie został uznany, bowiem sędzia dopatrzył się pozycji spalonej napastnika drużyny przyjezdnej. Zaraz potem sędzia zakończył pierwszą połowę. Ciekawe co trener Molowny miał do powiedzenia swoim podopiecznym w szatni. Na pewno kilka mocnych słów usłyszał Amancio, którego w drugiej połowie na boisku już nie było. W jego miejsce pojawił się Carlos Santillana.

Druga połowa rozpoczęła się lepiej dla podrażnionych gospodarzy, ale animuszu starczyło tylko na pięć minut. Resztki ambicji z ekipy trenera Molowny’ego wydarł Juan Manuel Asensi. Wielokrotny reprezentant Hiszpanii dostojnym krokiem wszedł sobie w pole karne i nic sobie nie robił z towarzystwa dwóch obrońców drużyny przeciwnej, tylko strzelił na bramkę celując w długi róg. W efekcie Marciano Garcia Remon po raz kolejny musiał wyciągać piłkę z siatki.

Później Real strzelił bramkę, ale nacierającego Rubinana nikt nawet nie usiłował zatrzymać, bo sędzia dopatrzył się wcześniej jakiegoś przewinienia. Po chwili „Królewscy” trafili raz jeszcze. Najpierw strzelał Santillana, a potem skutecznie dobijał Macanas, ale powtórki wyraźnie pokazały, ze ten pierwszy znajdował się na pozycji spalonej. Odpowiedź Barcelony była piorunująca. Cruyff posłał długie podanie otwierające drogę do bramki Juanowi Carlosowi. Pomocnik „Blaugrany” popędził z piłką na bramkę Remona i znajdując się na wysokości pola karnego delikatnym lobem przymierzył w samo okienko. Goście prowadzili już w tym momencie 4:0!

Przy takim festiwalu bramek winą za porażkę często obarcza się bramkarza, ale Marciano Garcia Remon bronił nienajgorzej. Gdyby nie on parę minut po czwartej bramce wynik byłby wyższy. Marcial potężnie uderzył na bramkę z bliskiej odległości, a golkiper Realu z najwyższym trudem odbił piłkę przed siebie. Chwilę później Remon był już bezradny. Cruyff dośrodkował z rzutu wolnego wykonywanego z prawego skrzydła wprost na głowę Sotila, a ten z czterech metrów wpakował piłkę do siatki. Manita! Barcelona na terenie odwiecznego rywala prowadziła już 5:0 i nie zamierzała na tym poprzestać.

Lot feralnego spadochroniarza się przedłużał. Wiedział on już, że nie ma żadnych szans na przetrwanie i lada chwila, kiedy mecz dobiegnie końca, z ogromną siłą uderzy o ziemię. Jednak ten koniec wydawał się wydłużać i wydłużać, a turbulencje, jakie powodowały kolejne ataki Barcelony, wciąż nie pozwalały nawet na krótką chwilę spokoju. Nacierał Sotil, ale obrońcy zdołali go wypchnąć z pola karnego, atakował Rexach, ale defensorzy zablokowali jego strzał na bramkę, szarżował też Cruyff, który posłał kolejne wyśmienite dośrodkowanie na głowę Sotila, który pomylił się o kilkanaście centymetrów. Nawałnica trwała i miotała skoczkiem we wszystkie możliwe strony. Zanim nastąpiło bolesne spotkanie z ziemią, które było jednocześnie ogromną ulgą dla feralnego spadochroniarza, Barcelona jeszcze trochę pobawiła się z rywalem, choć wydawało się, że Real gra niezwykle ambitnie, że się stara z całych sił, jednak tego dnia nie był on w stanie nawiązać równorzędnej walki ze świetnie dysponowaną drużyną, którą kierowała przyszła legenda katalońskiego klubu – Johan Cruyff.

***
Dziś o tym meczu mówi się jako pierwszy krok do przyszłej wielkości Barcelony. To był moment, w którym Cruyff pokazał, że jego gra może wyprowadzić ten klub z cienia bardziej utytułowanego rywala. Kolejne ważne kroki przyszły po wielu latach, kiedy Cruyff został trenerem Barcelony i poprowadził ten klub do wielkich sukcesów a jednocześnie nakreślił pewną wizję, zgodnie z którą „Blaugrana” miała konsekwentnie inwestować w młodzież. Ta młodzież powtórzy wynik z 1974 roku i pokona Real Madryt 5:0, a następnie poprawi rozgromieniem odwiecznego rywala 6:2. To spotkanie było iskrą, która napędziła późniejsze wydarzenia i stało się początkiem wielkiej Barcelony.


Grzegorz Ignatowski

3 komentarze:

  1. Świetny tekst. Gran Derbi od zawsze było pasjonujące

    OdpowiedzUsuń
  2. Coś tak czegoś mi tu brakuje. Ale ogólnie zajebiście! Świetny tekst

    OdpowiedzUsuń
  3. Trzymasz poziom. Więcej historii u Was, czekam na to

    OdpowiedzUsuń