facebook

sobota, 4 maja 2013

Wojenny snajper w ucieczce przed komunistami

                                  

Giuseppe Meazza, Alfredo Di Stefano, Ferenc Puskas, Artur Friedenreich, Fernando Peyroteo, Just Fontaine, Pele, Gerd Mueller, Johan Cruyff, Ronaldo– myślicie, że słyszeliście o wszystkich najskuteczniejszych piłkarzach w historii? Odpowiedź brzmi „nie”, jeżeli nie znacie Josefa Bicana.


Narodziny mistrza

Bican urodził się dokładnie sto dwa lata temu – w Wiedniu. Pochodził z austriacko – czeskiej rodziny. Jego ojciec był uznanym piłkarzem Herthy Wiedeń, ale wszystko zmieniło się po I wojnie światowej. Podczas bitwy został zraniony, a następnie odmówiono mu operacji nerek. Wskutek tej decyzji ojciec Josefa Bicana zmarł już w wieku 30 lat. Matka pracowała w restauracji, ale nie mogła liczyć na zbyt dużą pensję. Delikatnie mówiąc – w domu się nie przelewało, a Josef pierwsze piłkarskie kroki musiał stawiać… bez butów. Eksperci twierdzili później, że dzięki temu młody „Pepi” tak wspaniale rozwinął swoje umiejętności techniczne.

Josef poszedł w ślady ojca i zapisał się do szkółki Herthy Wiedeń. W tej drużynie spędził pierwsze lata swojej juniorskiej kariery. Już jako nastolatek wyróżniał się niezwykłym instynktem strzeleckim. Ciekawostką jest fakt, że w trakcie jednego z treningów, matka Josefa po faulu na synu zaatakowała sprawcę parasolem. Charakter, na który narzekano, Josef wyniósł więc z domu i nic dziwnego że dość często zmieniał barwy klubowe. 

W zespołach Schustek i Farbenlutz młody snajper  strzelił ponad 70 goli. A mówimy już oczywiście o rozgrywkach seniorskich. Niedługo potem jego osobą zainteresował się austriacki potentat – Rapid Wiedeń. Bican zapracował sobie na bardzo przyzwoitą jak na ówczesne czasy piłkarską pensję w wysokości 150 szylingów. Mało tego, kiedy pogroził palcem, że po raz kolejny zmieni klub, jego stawka wzrosła trzykrotnie. Jak widać, mechanizmy rządzące dzisiejszym futbolem były aktualne także blisko 100 lat temu…

Początki wunderteamu

„Pepi” był motorem napędowym Rapidu i w znacznym stopniu przyczynił się do sukcesów tej drużyny. Na swoim koncie miał więcej strzelonych goli niż rozegranych meczów. Bramki zdobywał po uderzeniach zarówno lewą, jak i prawą nogą. Dysponował też doskonałym przyspieszeniem i śmiało mógł walczyć z najlepszymi sprinterami tamtych czasów. Podobno jego wynik na „setkę” wynosił wtedy 10,8 sekundy. W wieku 20 lat Bican pojechał na pierwszy wielki turniej piłkarski. To były Mistrzostwa Świata w 1934 roku.

 Najważniejszym wówczas człowiekiem w austriackim futbolu był syn żydowskiego bankiera mieszkający w Wiedniu. Nazywał się Hugo Meisl i był jednocześnie Sekretarzem Generalnym Austriackiego Związku Piłkarskiego, a także trenerem pierwszej drużyny. Był także pomysłodawcą zorganizowania pierwszych rozgrywek klubowych na skalę europejską - Pucharu Mitropa oraz rozgrywek międzypaństwowych - Pucharu Dr. Gerö (oba ruszyły w 1927). Brały w nich udział najsilniejsze wówczas kraje kontynentu europejskiego: Austria, Czechosłowacja, Węgry i Włochy. Pierwsze trzy z nich tworzyły tzw. szkołę naddunajską, której nauczycielem był brytyjski trener Jimmy Hogan. Jego styl, zwany szkockim, oparty był na grze krótkimi podaniami "po ziemi" i wymagał od zawodników fantastycznego wyszkolenia technicznego. 

Hogan był bliskim przyjacielem Hugo Meisla i wywarł kluczowy wpływ na jego prowadzenie drużyny narodowej. Genialni podówczas piłkarze Anton Schall,Pepi Bican, a zwłaszcza Matthias Sindelar (zwany "Mozartem futbolu") szybko znaleźli wspólny język i podbili piłkarski świat. Wygrana 2-1 z Czechosłowacją 12 kwietnia 1931 zapoczątkowała niezwykłą serię 14 meczów bez porażki. Jeszcze głośniej o drużynie austriackiej zrobiło się miesiąc później, gdy wygrała ze Szkocją w Wiedniu aż 5-0. To był jednak dopiero początek. Jeszcze tego samego roku Austria pokonała faworyzowane Niemcy 6-0 w Berlinie oraz 5-0 w Wiedniu, 8-1 Szwajcarię w Bazylei, a w 1932 Węgry 8-2, Szwecję 4-3, Belgię 6-1 i Włochy 2-1. Zespół Meisla natychmiast obwołano "wunderteamem" czyli "drużyną marzeń", a pochwałom jego podopiecznych nie było końca. 

Zwycięstwo rodzi się w walce

Tym samym na drugim mundialu w historii futbolu to właśnie reprezentacja Austrii, pod nieobecność Anglików, była wielkim faworytem mistrzostw. We Włoszech Bican pierwszy raz spotkał się z komunistami, przed którymi dzielnie uciekał przez całą karierę i którzy mimo wszystko ciągle mu towarzyszyli. Włoska impreza została wykorzystana jako pokaz potęgi i dyktatury Benito Mussoliniego. Jedyny raz w historii zdarzyło się, by w turnieju zabrakło drużyny broniącej trofeum sprzed czterech lat. Europejskie reprezentacje zbojkotowały poprzednią imprezę w Urugwaju. Teraz to Urugwaj obraził się na Europę.

Marzeniem rządzących we Włoszech i Niemczech partii faszystowskich był finał pomiędzy reprezentacjami tych krajów, co miało mieć wspaniały wymiar propagandowy. Benito Mussolini robił wszystko, aby Włosi nie tylko świetnie zaprezentowali się jako gospodarze mistrzostw, ale przede wszystkim, by po prostu to mistrzostwo świata zdobyli. Służyć temu miało między innymi naturalizowanie kilku świetnych Argentyńczyków (gwiazdora poprzednich mistrzostw Luisa Montiego oraz Raimundo Orsiego, Attilio Demarię i Enrico Guaitę) czy przekupywanie sędziów (do dziś nie wyjaśniono dziwnych decyzji sprzyjających Włochom w półfinale i finale turnieju).

Sam Mussolini w swojej "Doktrynie faszyzmu" podkreślał, że wszystko co wielkie rodzi się w walce. Ze wszystkich życiowych atrybutów cenił najbardziej siłę i dominację, którą Włosi mieli pokazać na mundialu. Symbole faszystowskiej doktryny politycznej rzucały się w oczy niemal na każdym kroku. Na plakatach reprezentujących mistrzostwa widoczny był starożytny znak sędziowski -  fasces lictorii - godło faszyzmu. Stadiony nazywano na cześć przywódców lub partii faszystowskich, a włoski polityk świetnie wykorzystywał mundial do własnych celów.

Ówczesny selekcjoner  "Squadra Azurra" Vittorio Pozzo współpracował z Mussolinim, bo faszyzm podgrzewał poczucie narodowe. Mój ojciec był bardziej patriotą, niż nacjonalistą, a to różnica. Nacjonalista postrzega wszystkich jako wrogów, a patriota wspiera swój własny kraj i akceptuje to, że inni mają te same prawa - mówił wówczas syn trenera reprezentacji Włoch.

W przeniknięty korupcją i przekrętami świat bardziej polityki niż piłki nożnej wkroczyć mieli "nieskazitelni" Austriacy. Co ciekawe, już trzy i pół miesiąca przed mistrzostwami odbył się mecz towarzyski dwóch największych faworytów do tytułu. Bican i spółka postanowili wówczas popłynąć pod prąd i zmierzyć się z przyszłymi gospodarzami turnieju. Mimo braku w składzie kluczowego Mathiasa Sindelaara, zagrali fantastyczne spotkanie, zwyciężając 4-2. Zażenowani Włosi zdecydowali się na teksańską masakrę piłą łańcuchową, powszechnie znaną jako "skalpel Pozzo".

Sędziowie Mussoliniego

Wściekły Benito Mussolini nakazał szkoleniowcowi rewolucję. Ten wiedząc, że nie ma innego wyjścia, a raczej, że takie mu się nie opłaca, natychmiast odsunął od reprezentacji kilku zawodników. Szczególnym szokiem dla kibiców była rezygnacja trenera ze wszystkich najlepszych defensorów Juventusu (poza Giamberio Combim) czy z niezwykle popularnego w tamtych czasach Renato Cesariniego. Skład Włochów prezentował się wyjątkowo przeciętnie. Gdzie jednak gospodarz nie może, tam sędzia pomoże.

W turyńskim debiucie austriacki "wunderteam" dopiero po dogrywce uporał się z Francuzami 3-2. Decydującego gola w dramatycznych okolicznościach (109 minuta) strzelił Bican i uratował honor swojego kraju. Po spotkaniu pojawiło się ogromne zainteresowanie wiedeńskim napastnikiem, a kolejny mecz w jego wykonaniu mieli oglądać przedstawiciele największych klubów świata. Później po niezwykłym boju "Pepi" i spółka rozprawili się z Węgrami, by w półfinale zmierzyć się z gospodarzami turnieju, wprowadzonymi do najlepszej czwórki przez sędziów - Włochami. 

Mecz przebiegał w niezwykle burzliwej atmosferze, nikt nie ukrywał, że to Squadra Azzurra musi zagrać w finale. I to choćby najwyższym kosztem. Sędziowie, którzy nie ukrywali kolacji z Benito Mussolinim pomagali gospodarzom jak tylko mogli, gwizdali 'faule duchy' Austriaków, a przy brutalnej grze Włochów puszczali grę. Kombinacji była cała masa, spotkanie było wyreżyserowane od początku do końca. Włoski przywódca spoglądający na całą sytuację z trybun tylko klaskał, udając przejęcie, tak naprawdę ciesząc się w głębi, że jego plan działa, a jego kraj wygrywa. Bo jak mogłoby być inaczej. 

Prawdziwą farsą całego pokazu korupcji mistrzostw była sytuacja z golem dla gospodarzy. Otóż po jednym ze strzałów bramkarz Austrii przyklęknął, trzymając piłkę w rękach. Natychmiast zaatakował go Meazza, doprowadzając do wypuszczenia piłki przez goalkepeera, dzięki czemu Guaita dobił piłkę już niemal z linii bramkowej i strzelił jedynego gola spotkania. Faul był ewidentny. Decyzja kuriozalna. Arbiter spotkania dzięki bezbłędnemu wypełnieniu swojej roli, poprowadził finał mundialu, który oczywiście wygrały Włochy.

Austriacy, w tym Bican, narzekali wówczas na mokre boisko, które uniemożliwiało im ich ulubioną grę po ziemi, a zwłaszcza na ostrą grę przeciwników, w której technicznie grający piłkarze nie mieli szans się przeciwstawić... Meisl nazwał to spotkanie "uliczną burdą, a nie piłkarskim meczem" i na zawsze zerwał przyjaźń z trenerem Włochów Vittorio Pozzo... Dziennikarze, już po zwycięstwie gospodarzy w finale wymownie pytali: "I to jest drużyna rzekomo zwana mistrzem świata?". Słowa powtarzali parę miesięcy później, gdy mistrz już po 12 minutach przegrywał z Anglią 0-3...

Kontrowersyjne ruchy nadzieją faszystów

 Na turnieju Josef zagrał w czterech meczach i strzelił jednego gola. Reprezentacja Austrii odniosła wtedy spory sukces, bo dotarła aż do półfinału, ale kibice byli załamani. Od pamiętnego meczu z Czechosłowacją była to dopiero trzecia porażka "wunderteamu" (31 meczów - 101 strzelonych goli!). Fani liczyli na mistrzostwo świata, a po porażce w meczu o III miejsce z III Rzeszą wracali do kraju bez medalu. To był dla nich wstyd. "Pepi" zagrał udany turniej, zebrał bardzo pochlebne recenzje i o młodym napastniku robiło się coraz głośniej…

Rok po udanym mundialu Bican wywołał wielkie kontrowersje swoją decyzją. Postanowił odejść z Rapidu do drużyny wielkiego rywala – Admiry. Nie ukrywał, że potrzebuje nowych wyzwań. W poprzednim klubie osiągnął już niemal wszystko. W nowym zespole nie było już jednak tak łatwo o sukcesy. Zdobycie jednego Pucharu Austrii z Admirą wygląda niezwykle blado w porównaniu do osiągnięć zaksięgowanych przez niego w okresie gry w Rapidzie…

Wtedy, w 1936 roku Austria, bez udziału Bicana, wzięła udział w kolejnej wielkiej imprezie, które znów zdominowała polityka. Igrzyska Olimpijskie miały odbyć się w Berlinie, a głównym celem Hitlera było jak najlepsze wyszkolenie niemieckich sportowców tak, aby mógł z łatwością potwierdzić wyższość rasy aryjskiej. Dużą rolę odegrał tutaj minister propagandy w III Rzeszy Joseph Goebbels. Niemieckich sportowców przedstawiano w wręcz mityczny sposób. Wszyscy oczywiście bardzo dobrze umięśnieni, z niebieskimi oczami i blond włosami. Dużą rolę przyłożono do wychowania fizycznego w szkołach najpierw podniesiono liczbę godzin w-f z dwóch na trzy tygodniowo, a później z trzech na pięć. Z czasem doszło nawet do tego, że wychowanie fizyczne było ważniejsze niż takie przedmioty jak matematyka czy fizyka, a kiepskie rezultaty sportowe mogły doprowadzić nawet do wyrzucenia ze szkoły. Nie brakowało nawiązań do kultury greckiej, a szczególnie spartańskiej. I znów jak w przypadku Włochów,  tak i w Niemczech dominował kult siły. Niestety nie tej sportowej. Bo sport dla Hitlera i Mussoliniego nie miał absolutnie żadnego znaczenia.


Włosi pokonali w finale Austrię, nadal prowadzoną przez Meisla. Mecz pomiędzy tymi reprezentacjami po raz kolejny niewiele miał wspólnego ze sportem, a jego sędziowanie znów udowodniło, kto ma wygrywać na faszystowskiej ziemi. Turniej ten miał olbrzymie znaczenie dla późniejszej kariery Bicana (choć w nim nie zagrał), bo rozwinął siłę hitleryzmu, a niemiecki przywódca chciał mieć po swojej stronie coraz głośniejsze nazwiska, także te sportowe.


W Admirze Bican zbyt długo nie zabawił. W 1937 roku przeniósł się do ligi czechosłowackiej. Na początku reprezentował tam barwy Slavii Praga. Niemal od razu dał się poznać jako typowy lis pola karnego. Zdobywał gole seriami z niebywałą wręcz regularnością. W ciągu kilku lat potrafił ustrzelić blisko 400 goli w oficjalnych meczach! Dzięki niemu Slavia rok w rok z łatwością kolekcjonowała tytuły mistrzowskie. Josef szybko związał się z czeską ziemią i uzyskał nawet obywatelstwo tego kraju. Z uwagi na niedopatrzenia organizacyjne okazało się jednak, że nie będzie mógł wystąpić na Mistrzostwach Świata w 1938 roku. Pozostały mu jedynie spotkania towarzyskie, w których oczywiście był piekielnie skuteczny.

W latach II wojny światowej osiągnął szczyt formy. Wybitni sportowcy świetnie spełniali w tym okresie role propagandowe, dlatego Hitler za wszelką cenę chciał go wykorzystać jako twarz swojej ideologii. Przywódca III Rzeszy miał nakłaniać Bicana do podpisania niemieckiej listy narodowościowej. W domu Josefa mówiło się wprawdzie w języku niemieckim, ale ten mimo to postanowił odmówić.

Puk, puk, tu komuniści, otworzysz "Pepi"?

Po wojnie ubiegały się o niego włoskie kluby. Juventus Turyn miał podobno zaoferować nawet 6 milionów koron za transfer. Bican wahał się długo, ale odrzucił tę ofertę. Obawiał się, że na Półwyspie Apenińskim do głosu dojdą komuniści i jego piłkarska przyszłość stanie pod wielkim znakiem zapytania. Nie spodziewał się jednak, że taka sama sytuacja może mieć miejsce w ... Czechosłowacji. Partia komunistyczna bardzo szybko chciała go widzieć w swoich szeregach. Josef i tym razem sprytnie się wymigał. Skupił się tylko i wyłącznie na grze w piłkę nożną. A że potrafił to robić znakomicie, to po wojnie kibice także mogli zachwycać się jego wspaniałymi golami.

„Pepi” był w swoim klubie gwiazdą numer jeden. Nie wszystkim jednak taka sytuacja odpowiadała. Tym bardziej, że Bican miał pochodzenie austriackie. Choć Slavia zdominowała rozgrywki ligowe, to w jej drużynie często dochodziło do sprzeczek i awantur. Koledzy z zespołu mieli pretensje, że Josef gra zbyt egoistycznie… Ten z kolei sugerował, że zazdroszczą mu goli, kibiców i sukcesów. Co by nie mówić, statystyki broniły napastnika.

Późniejsze losy jego kariery ukształtowała…  dalsza ucieczka przed komunistami. Ci cały czas nie dawali mu spokoju i chcieli wcielić go do partii. Bican najpierw odszedł do FK Vitkovice, a później do Hradeca Kralove. W obu tych klubach nie zatracił nic ze swojej skuteczności. Choć pod przymusem musiał opuszczać różne miasta, to na boisku wciąż przypominał maszynkę do zdobywania goli… Karierę sportową zakończył w wieku 42 lat jako najstarszy zawodnik całej ligi. Po zawieszeniu butów na kołku rozpoczął nowe życie jako trener. Pierwszym jego klubem w tej roli była oczywiście Slavia Praga. Później poprowadził jeszcze kilka innych czechosłowackich zespołów aż wreszcie przeprowadził się do Belgii.

(Nie)znana historia

Kiedy w 1968 roku Brazylijczyk Pele zmierzał po zdobycie swojej 1000 bramki w karierze, dziennikarze sportowi rozpoczęli poszukiwania najskuteczniejszego piłkarza w historii futbolu. Tak naprawdę nie da się sprawdzić tej informacji, bo w dawnych czasach dużo meczów miało charakter nieoficjalny. Niemniej jednak, wtedy właśnie padło nazwisko Bicana. Pojawiły się nawet plotki że czeski napastnik zdobył we wszystkich spotkaniach w sumie ponad 5000 bramek!

A co na to sam zainteresowany? – Kto by mi uwierzył, gdybym powiedział, że strzeliłem pięć razy więcej goli niż Pele? – zaśmiał się tylko Bican. Według statystyków piłkarskich „Pepi” zdobył 643 bramki w ligowych meczach. W 1997 roku Międzynarodowa Organizacja Historyków Piłki Nożnej uznała go wraz z Pele i Uwe Seelerem najlepszym strzelcem XX wieku.

Josef „Pepi” Bican spędził kilka ostatnich miesięcy swojego życia w szpitalu z chorobą serca. Miał nadzieję, że umrze w swoim domu w dzień Bożego Narodzenie. Niestety nie doczekał tego święta i zmarł dwa tygodnie wcześniej. Odszedł w wieku 88 lat jako najwybitniejszy piłkarz w historii czeskiego i austriackiego futbolu.


10 komentarzy:

  1. I wlasnie na takie artykuly sie czeka. Swietny snajper

    OdpowiedzUsuń
  2. Friedenreich, Bican, Pele, Puskas, Seeler

    OdpowiedzUsuń
  3. Artykuł fajny. Kto jest superstrzelcem wszech czasów pewnie nie dowiemy się nigdy, ale warto przypominać takich zawodników.

    OdpowiedzUsuń
  4. Prawdziwa legenda o której niewielu pamięta

    OdpowiedzUsuń
  5. Nawet nie kojarze nazwiska a tu prosze, nieziemski talent, prawdopodobnie lepszy - jak tak czytam te sukcesy - od Pele, Maradona itp.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takich zawodnikow w czasach wojny było co najmniej kilku.

      Usuń
  6. Świetnie opowiedziana historia mi nieznana

    OdpowiedzUsuń
  7. Ranking najlepszych strzelców:
    1. Edson Arantes do Nascimento "Pele" Brazylia/USA 560/541
    2. Josef Bican Austria/Czechosłowacja 341/518
    3. Ferenc Puskas Węgry/Hiszpania 533/511
    4. Romario de Souza Farias Brazylia/Holandia/Hiszpania/Australia 612/489
    5. Carlos Roberto de Oliveira "Dinamite" Brazylia/Hiszpania 758/470
    6. Imre Schlosser Węgry/Austria 318/417
    7. Gyula Zsengeller Węgry/Włochy/Kolumbia 394/416
    8. James Edward McGrory Szkocja 408/410
    9. Arthur Antunes Coimbra "Zico" Brazylia/Włochy/Japonia 596/406
    10. Gerhard Mueller Niemcy/Japonia 507/405

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak we wstępie, na liście brakuje przede wszystkim: Giuseppe Meazza, Alfredo Di Stefano, Ferenc Puskas, Artur Friedenreich, Fernando Peyroteo, Just Fontaine

      Usuń
  8. Puskas jest do pozostałych jest to ranking najlepszych strzelców ligowych, więc nie sądzę, by wszyscy się w nim zmieścili.

    OdpowiedzUsuń