facebook

środa, 26 czerwca 2013

Wielki sukces, czy jeszcze większy wstyd faworytów?


Kochamy weekendy z liga angielską, hiszpańską, czy niemiecką. Równie silnym uczuciem darzymy rozgrywki elitarnej Champions League. Nie mniej ciekawe są czwartkowe zmagania w Lidze Europy. W pucharze pocieszenia jak często nazywane są te rozgrywki (wcześniej Pucharu UEFA) i w tym roku obyło się bez sensacji i na Amsterdam Arena faworyzowana londyńska Chelsea ograła przy aplauzie ponad 45 tysięcy kibiców Benfikę Lizbona. Mimo to z posadą trenera The Blues pożegnał się Rafa Benitez. Dlaczego? Pewnie dlatego, że kilka miesięcy wcześniej jako pierwszy trener w historii nie wyszedł z londyńczykami z fazy grupowej Ligi Mistrzów, a w angielskiej ekstraklasie przydarzyło mu się kilka kompromitujących wpadek. Jakie były rozgrywki Ligi Europy w sezonie 2012/2013? Zapraszam do lektury.

Polskie epizody – odpadamy zanim faworyci wystartują

Dwa sezony temu po raz pierwszy w historii dwa polskie kluby (Legia i Wisła) grały w fazie grupowej Ligi Europy. Po cichu wierzyliśmy, że można dokonać tej sztuki ponownie, ale patrząc z perspektywy czasu odnoszę wrażenie, że stało się to niechcący. Niestety już III runda boleśnie zweryfikowała marzenia Polaków. Najpierw Viktoria Pilzno zdeklasowała w dwumeczu Ruch Chorzów 7:0, a z AIK-iem Solna nie poradził sobie Lech Poznań. W decydującej o awansie IV rundzie przeciętny Rosenborg odprawił Legię, a Śląsk nie poradził sobie ze średniakiem niemieckiej Bundesligi –  Hannoverem, tracąc w dwumeczu aż 10 bramek!

Faza grupowa bez przyszłego mistrza, czyli wyścig ślimaków

Jak wspomniałem Chelsea do rozgrywek Ligi Europy dołączyła dopiero na wiosnę. Całą jesień na europejskich boiskach trwała jednak batalia o pierwsze dwa miejsca premiowane awansem w poszczególnych grupach. Batalia to duże słowo, bo większość drużyn sprawiała wrażenie jakby zdobywanie punktów sprawiało im ból podobny do tego, który czasem obserwujemy na boiskach polskiej ekstraklasy.

W grupie A mierzyły się ze sobą angielski Liverpool, rosyjska Anży Machaczkała, szwajcarski Young Boys Berno i włoskie Udinese. Na papierze najsilniejsi byli Anglicy i Włosi tymczasem trzy pierwsze zespoły zdobyły po 10 punktów (dzięki lepszemu bilansowi awansowali Anglicy i Rosjanie), a Włosi … przegrywając aż cztery z sześciu meczów zajęli ostatnie miejsce.

W grupie B spotkali się pogromcy Ruchu z Pilzna, Atletico z supersnajperem Falcao, Portugalczycy z Coimbry i Hapoel Tel-Awiw. W tej grupie o dziwo obyło się bez większych niespodzianek i awans wywalczyli faworyci z Czech i Hiszpanii, chociaż to piłkarze z Kastylii zdaniem bukmacherów mieli zająć pierwsze miejsce.

Grupa C z kolei przyniosła wiele zaskakujących rezultatów.  O ile 13 punktów Fenerbahce nikogo nie zaskakuje, o tyle jedynie pięć Olympique Marsylii już tak. Słabości Francuzów bez zawahania wykorzystali Niemcy, a konkretnie Borussia Mönchengladbach i z jedenastoma punktami przeszli dalej. Stawkę zamknął AEL Limassol.

W grupie D oglądaliśmy popisy Girondins de Bordeaux i Ludovika Obraniaka. Zespół reprezentanta Polski pewnie wygrał grupę. Duży wpływ miało na to podejście innych zespołów. Newcastle, które grało niemal całą fazę grupową rezerwowymi oraz Club Brugge i portugalskie Maritimo, których poziom ciężko nazwać europejskim.

Grupa E przypominała batalię bokserów wagi ciężkiej w dwunastej rundzie. Każdy miał szansę by znokautować rywala, ale nikt nie miał na to sił. Tym samym grupę wygrała Steaua Bukareszt, która najlepiej wykorzystywała atut własnego boiska, a drugi był VfB Stuttgart, który europejskimi pucharami rekompensował swoim kibicom kompromitujące wpadki w Bundeslidze. Tyle samo punktów co Niemcy zdobyła Kopenhaga, ale dzięki wygranej Niemców w stolicy Danii to podopieczni Bruno Labbadii awansowali dalej. Stawkę zamknęło norweskie Molde.

Bardzo przekonujące w zmaganiach grupy F było Dnipro Dniepropietrowsk. Pięć pewnych zwycięstw i jedna porażka (po walce) w Neapolu sprawiły, że pewni awansu Ukraińcy patrzyli jak faworyzowane Napoli i PSV wykrwawiają się na śmierć walcząc o drugą pozycję. Patrząc na długą historię sycylijskiej mafii i doświadczenie w tego typu pojedynkach nie powinno dziwić, że awans wyszarpali piłkarze z Neapolu, choć z PSV przegrali … i to dwukrotnie! Ledwie cztery punkty w tej grupie urwał AIK Solna, który we wcześniejszych rundach okazał się za mocny dla poznańskiego Lecha.

Grupa G to pozytywne zaskoczenie w postaci KRC Genk, który nie zaznał porażki! O drugą pozycję walczyły szwajcarskie FC Basel i węgierski Videoton. Szwajcarzy awansowali i w dalszej fazie narobili niezłego bałaganu. Ostatnie miejsce w grupie nieoczekiwanie zajął Sporting Lizbona. W odróżnieniu od innego klubu ze stolicy Portugalii Benfiki ,,Leões’’ sprawili swoim kibicom ogromny zawód urywając jedynie pięć punktów i odpadając z dalszej rywalizacji.

W grupie H łupy podzieliły pomiędzy siebie Rubin Kazań i włoski Inter Mediolan. Tłem dla niech były zespoły Partizana Belgrad i azerskiego Neftci Baku. Imponować mógł zwłaszcza dorobek Rosjan bowiem na własnym stadionie wygrali wszystkie mecze strzelając sześć bramek nie tracąc żadnej. Inter mimo awansu za takie mecze jak na San Siro z zespołem z Baku, czy w Kazaniu powinien chować głowę w piasek ze wstydu.

Grupa I to kolejna deklasacja. Lyon, który pierwszy raz od dawna musiał zadowolić się jedynie Ligą Europy (wcześniej regularnie występował w Lidze Mistrzów) zdobył aż 16 punktów. Druga Sparta Praga aż o siedem mniej. Z rywalizacji stosunkowo szybko odpadły Athletic Bilbao (ubiegłoroczny finalista) i Hapoel Irony Kiryat Shmona.

Niemal równie jednostronna rywalizacja miała miejsce w grupie J, gdzie karty rozdawały Tottenham i Lazio (kolejno 10 i 12 punktów). Grecki Panathinaikos zmagający się z problemami finansowymi zdobył tylko pięć oczek, a Maribor cztery.

W grupie K liczyły się tylko Metalist Charków i Bayer Leverkusen (po 13 zdobytych punktów i zbliżony względem siebie bilans bramkowy). Daleko w tyle zostały zespoły z Trondheim (Rosenborg) i Wiednia (Rapid).

W ostatniej grupie zmierzyły się ze sobą Hannover 96, Levante, Helsingborg i Twente. Zaskakująco blado w tej stawce zaprezentowali się Holendrzy. Zaskakująco dobrze natomiast piłkarze z Niemiec, którzy obok Levante pozostawili po sobie najlepsze wrażenie (kolejno 12 i 11 punktów).

Patrząc na rywali Polaków wygląda na to, że zarówno Ruch jak i Śląsk trafili na bardzo wymagające zespoły, które media i same zespoły chyba nieco zlekceważyły. Spodziewały się nieco lepszych od nich samych średniaków, a dostali bardzo mocne drużyny, które zaskakiwały takie zespoły jak Atletico, czy Napoli.

Szwajcarska precyzja finezja i złamany nos Torresa

Co zobaczyliśmy w fazie play-off? Na co warto zwrócić uwagę? Po pierwsze na fakt, że zabrakło tam zespołów przypadkowych. Dodatkowy doszły ,,spady’’ z Ligi Mistrzów (m.in.: Chelsea, Zenit, Ajax, Dynamo, czy Benfika) i w zasadzie można powiedzieć, że od tego momentu zaczęła się właściwa rywalizacja o wygraną w całym rozgrywkach. Faworyci nie zawsze zwyciężali, a jeśli nawet to odbywało się to w strasznych męczarniach (Liverpool z Zenitem – 0:3 i powrót na Anfield 3:1, który nic nie dał; Inter z Tottenhamem – po 0:3 na White Hart Lane Włosi wygrali na San Siro 4:1, czy kompromitacja Napoli z Pilznem 0:5 w dwumeczu).

Na pewno warto zapamiętać kopciuszka z Bazylei. Szwajcarski futbol podobnie jak belgijski rozwija się w zaskakująco szybkim tempie. Szwajcarzy odpadli dopiero w półfinale, ale napędzili strachu wielkim (m.in. Chelsea) i kto wie jak potoczyłaby się ta rywalizacja, gdyby w decydujących momentach nie brakowało im zimnej krwi.

Ważną rolę odegrał trochę zapomniany i mało eksponowany zespół Steauy Bukareszt, w składzie której podstawowym defensorem był Polak Łukasz Szukała. Co by nie mówić Szukała wraz kolegami pokonał w 1/8 finału zespół Chelsea 1:0. Co więcej jego defensywa zachowała w tym meczu czyste konto. Przypomnę tylko, że po drugiej stronie boiska biegał Torres, Hazard, Lampard, Mata i Oscar, więc powód do dumy na pewno jest. Szukała zostawił Torresowi w meczu rewanżowym także pamiątkę w postaci złamanego nosa, ale ostatecznie to Hiszpan cieszył się z awansu swojego zespołu do kolejnej fazy.

Klątwa Guttmana i różne odcienie szarości Chelsea

W finale spotkały się ze sobą zespoły, które odpadły z Ligi Mistrzów, a więc Benfika i Chelsea. Można zrozumieć, że jakiś zespół wchodzi do finału przypadkiem i go przegrywa. Można też zrozumieć, że są kluby takie jak polskie, cypryjskie, czy słowackie, które nigdy w takim finale nie zagrają. Ciężko jednak zrozumieć, że co jakiś czas solidna drużyna dochodzi do finału i nie potrafi go wygrać. O kim mowa? Oczywiście o Benfice. Klub z Lizbony meczem z Chelsea po raz siódmy przegrał finał rozgrywek o europejskie trofeum. Zdaniem kibiców, mediów i samych zawodników winę za brak zwycięstwa ponosił trener Jorge Jesus. Człowiek, który jeszcze kilka miesięcy temu był noszony na rękach i miał szansę zdobyć potrójną koronę (mistrzostwo kraju, Puchar Portugalii oraz zwycięstwo w Lidze Europy) przegrał wszystko. Co zabawniejsze we wszystkich tych finałach jego zespół dominował … i tracił gole w końcówkach. – Benfica była od nas znacznie lepsza przed przerwą i zasłużyła na trochę więcej. Po przerwie różnicę na naszą korzyść zrobiły indywidualności – mówił z rozbrajającą szczerością w wywiadzie dla goal.com szkoleniowiec Chelsea Rafael Benitez. – Dominowaliśmy na boisku, ale zabrakło nam szczęścia, żeby pójść za ciosem po pierwszym golu, a w końcówce koncentracji i sił. Prawie zawsze jesteśmy lepsi, ale futbol znów okazał się dla nas okrutny – dodał po meczu mając w pamięci ligową porażkę z Porto, która rozstrzygnęła o mistrzostwie rozżalony Jesus.

Wieli komentatorów żartowało, że jest to spełnienie klątwy Bela Guttmana, byłego węgierskiego trenera Benfiki, który po zdobyciu w 1961 i 1962 roku z ,,Orłami’’ Pucharu Europy poprosił o podwyżkę i nie dostał jej. Skutek? Trener zrezygnował, ale na odchodne rzucił, że klub przez kolejne sto lat nie sięgnie po żadne europejskie trofeum. Benfika w latach 1963, 1965, 1968, 1983, 1988, 1990 i w 2013 przegrywała wszystkie mecze finałowe europejskich pucharów i jest jedynym takim zespołem.

Jeśli chodzi o drugiego finalistę to uczucia również mam mieszane. Chelsea nie zachwyciła, momentami grała fatalnie, ale miała więcej atutów i potrafiła przechylać szalę zwycięstwa na swoją stronę. Na jesieni londyńczycy z dumną bronili tytułu w elitarnej Lidze Mistrzów, ale faza grupowa tych rozgrywek okazała się lekcją życia i wstydu, bo po raz pierwszy obrońca tytułu odpadł na tym etapie rozgrywek. Puchar pocieszenia jakim były rozgrywki Ligi Europy również przyniósł gorzką pigułkę w postaci porażek ze Steauą, czy Rubinem oraz remisu ze Spartą Praga w Londynie. W takich sytuacjach mówi się, że momenty były. Problem w tym, że tylko momenty. Chelsea wygrała swój jedenasty puchar za rządów Abramowicza, ale oprócz postawy kilku graczy (Cech, Ivanović, Moses, czy Mata) nie ma specjalnie powodów do dumy. Pewnie dlatego po sezonie klub rozstał się z i tak tymczasowym Benitezem.

Drużyna Ligi Europy 2012/2013

Mimo bardzo różnej jakości gry poszczególnych ekip i samych graczy można pokusić się o wytypowanie najlepszej jedenastki (a nawet osiemnastki do stworzenia całego zespołu) niedawno zakończonej edycji Ligi Europy. Wybrana przeze mnie jedenastka gra systemem 1-4-3-3.

Yann Sommer – w mojej opinii w bramce bezapelacyjnie powinien znaleźć się 24-letni Sommer. To kolejny po Benaglio świetny szwajcarski bramkarz. W rozgrywkach europejskich pucharów w sezonie 2012/2013 wystąpił w 14 spotkaniach aż sześć razy zachowując czyste konto. Fantastyczny wynik zespołu z Bazylei (półfinał) to w dużej mierze zasługa świetnej postawy reprezentanta Szwajcarii, który obronił także arcyważne rzuty karne w ćwierćfinale z Tottenhamem.

Fabian Schär – w linii obrony nie mogło zabraknąć także kolegi z zespołu Sommera, a mianowicie 21-letniego obrońcy Helwetów – Fabiana Schära. Reprezentant szwajcarskiej młodzieżówki oprócz znakomitej postawy w obronie popisywał się niebywałymi umiejętnościami ofenwysnymi aż czterokrotnie wpisując się na listę strzelców.

Ivan Marcano – kolejnym obrońcą, który zasłużył na wyróżnienie był bez wątpienia Ivan Marcano z Rubina. Zespół z Kazania z Marcano w składzie stracił tylko sześć bramek, a sam Hiszpan wielokrotnie podłączał się do akcji ofensywnych co tylko podnosi jego wartość.

Ezequiel Garay – moim zdaniem najlepszy środkowy obrońca minionej edycji (jeszcze jesienią jeden z najlepszych także w Lidze Mistrzów). Razem z Luisao tworzył zaporę nie do przejścia. To właśnie bardzo solidna linia obrony sprawiła, że ,,Orły’’ z Lizbony zaszły aż do finału.

Bronislav Ivanović – Serb zaliczył najlepszy sezon od momentu przybycia na Stamford Bridge w 2008 roku. Zaliczył najwięcej występów i najwięcej bramek, będąc najpewniejszym punktem chwiejnej defensywy ubiegłorocznych zwycięzców Ligi Mistrzów. Gol strzelony w finale był ukoronowaniem dobrej postawy Ivanovicia w tegorocznej edycji Ligi Europy.

Fredy Guarin – dobra postawa grającego w kratkę Interu w dużej mierze spowodowana była świetną postawą Guarina. Kolumbijczyk do czterech asyst dorzucił cztery bramki stając się tym samym jednym z najbardziej kreatywnych graczy minionych rozgrywek.

Juan Mata – mózg zespołu ,,The Blues’’, Hiszpan był wszędzie, a wiosna zarówno w Premiership jak i Lidze Europy była w jego wykonaniu po prostu fantastyczna. Na wiosnę uzbierał pięć asyst w ośmiu występach, a do tego świetnie wywiązywał się z roli playmakera (84 % skuteczności podań mówi sama za siebie).

Victor Moses – jeszcze jesienią 22-letni skrzydłowy grając w Lidze Mistrzów prezentował się bardzo przeciętnie. Na wiosnę, już w Lidze Europy okazało się jak olbrzymi potencjał drzemie w Nigeryjczyku. Z miejsca stał się podstawowym graczem, który decydował o sile ofensywnej Chelsea. Gole w czterech kolejnych, arcyważnych meczach (dwumeczu z Rubinem i dwumeczu z Bazyleą) sprawiły, że jego udział w wywalczeniu przez londyńczyków tytułu był ogromny.

Libor Kozak – napastnik Lazio to prawdziwy ewenement rozgrywek. Rezerwowy rzymskiego zespołu w rozgrywkach Serie A wystąpił w 20 spotkaniach ani raz nie znajdując drogi do bramki rywali. W Lidze Europy wystąpił w 11 spotkaniach (w trzech wchodził z lawki) i strzelił aż 10 bramek zostając najlepszym strzelcem minionej edycji. To najlepszy dowód na to, jak dziwne i nieprzewidywalne były to rozgrywki.

Edison Cavani – 26-letni Urus trzeci sezon w Serie A w Napoli strzelił ponad 20 bramek. Prawdziwym wyzwaniem są jednak europejskie puchary, w których utrzymanie równie dobrej dyspozycji jest miarą klasy napastnika. Cavani poradził sobie z tym zadaniem znakomicie, aplikując bramkarzom rywali siedem bramek (aż 4 strzelone Dnipro) w zaledwie siedmiu występach.

Oscar Cardozo – równie regularny co Cavani był inny zawodnik rodem z Ameryki Południowej, reprezentant Paragwaju Oscar Cardozo. Rosły napastnik w dziewięciu spotkaniach strzelił siedem bramek i walnie przyczynił się do wywalczenia finału Ligi Europy przez zespół Benfiki.

Ławka rezerwowych: Petr Cech – Jan Vertonghen, Nicolas Lombaerts – Hernanes, Gareth Bale, Valentin Stocker – Fernando Torres

4 komentarze:

  1. Chelsea - najsłabszy zwycięzca LM w historii, wstyd dla Europy,że posłała taki zespól na Klubowe mistrzostwa świata. Porównajcie sobie Chelsea z BVB czy...Bayernem. Niebo a ziemia - zwłaszcza w kwest determinacji!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chelsea to najsłabszy zwycięzca LM w historii? Mam porównać z BVB czy Bayernem? Te dwa zespoły w tym sezonie pokazały na co ich stać bo mają świetny skład ale jeszcze kilka sezonów temu te zespoły nie równały się co do Chelsea. Sezonowiec - tak bym Cię ujął. Przypomnij sobie CFC gdy trenerem był Jose M.

      Usuń
  2. właściwie to kiedy Chelsea w lidze gra no powiedzmy sobie szczerze nie najlepiej to wtedy odnosi sukcesy w europie. Nie zmienia to faktu że wygrali w tamtym sezonie ligę mistrzów a w tym odpadli już w fazie grupowej. Chelsea zmienia trenerów jak rękawiczki. Dla mnie drużyna która we własnej lidze nie zostaje mistrzem lub walczyła w lidze do ostatniej kolejki o mistrzostwo no ale się nie udało a wygrywa w pucharach w europie jest po prostu słabą drużyną. I Chelsea właśnie jest takim zespołem i w tym i w poprzednim sezonie w angli byli cieńcy i nic nie osiągneli. w tym przynajmniej wywalczyli sobie miejsce do gry w lidze mistrzów a nie tak jak w poprzednim zagrali w tegorocznej edycji ligi mistrzów tylko dlatego że wygrali poprzednią edycję a w lidze byli na 6 albo 7 miejscu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo życzyłem Befnfice tego tytułu, więc szkoda kolejnej porażki - podobnie jak Basel, ale okazali się nieznacznie gorsi od Chelsea. Mówcie co chcecie, ale The Blues byli najlepsi i już. Nie liczy się styl tylko zwycięstwa, choćby kopali się po czole. Tekst trochę długaśny, ale nawet dobrze się czyta. W końcu ktoś podjął się rzetelnej próby podsumonowania rozgrywek Ligi Europsjekiej, więc za to autorowi należą się gratulacje.Pozdro z Gdańska.

    OdpowiedzUsuń