facebook

sobota, 5 stycznia 2013

Mecz karnych czyli finał Champions League 2001


Puchar w Monachium, Valencia we łzach.


23 maja 2001, 20:30, San Siro, 71,5 tysiąca widzów. Fantastyczna atmosfera. Tłum domagający się wielkiego meczu, niezapomnianego spektaklu. Tłum, z jednej strony czerwono-biało-niebieski, z drugiej biało-pomarańczowo-czarny. Tłum czekający, na finał Ligi Mistrzów. Na starcie gigantów: Bayernu Monachium z Valencią. Oba kluby, to przegrani dwóch ostatnich decydujących meczów Champions League. Bawarczycy, przed dwoma laty ulegli po dramatycznej końcówce Man Utd, "Nietoperze" nie dali rady Realowi. 

To było, przede wszystkim, starcie dwóch najlepszych bramkarzy świata. Oliver Kahn kontra Santiago Canizares. Rówieśnicy, niesamowici fachowcy, wielkie, ale i kontrowersyjne gwiazdy. Ich rywalizacja miała być ozdobą spotkania. I była. 

Bayern wystąpił w składzie : Kahn, Sagnol, Lizarazu, Kuffour, Andersson, Scholl, Elber, Effenberg, Salihamidzic, Hargreaves, Linke. Hector Raul Cuper wystawił następującą jedenastkę : Canizares, Pellegrino, Mendieta, Carboni, Ayala, Carew, Sanchez, Kily Gonzalez, Baraya, Angloma, Aimar. To musiało być wielkie widowisko.


                                         

Mecz rozpoczął się, od huraganowych ataków Valencii. Druga minuta. Atak lewą stroną, dośrodkowanie Gonzaleza, zamieszanie w polu karnym, Mendieta i rzut karny. Gaizka faulowany przez obrońców Bayernu. Do piłki podchodzi sam poszkodowany, oddaje dokładny strzał przy słupku, Kahn bez szans. 1-0. Może to dobry omen, dla Bayernu nie będą narzekać na brak koncentracji jak przed dwoma laty, mają mnóstwo czasu na odrobienie strat- pomyślałem.

Bayern próbuje odrobić straty. Effenberg wyprzedza Anglomę w polu karnym, ten wystawia nogę, faul. Karny. Wykonawcą, Mehmet Scholl. Przekłada piłkę, czaruje. Strzela beznadziejnie, w środek bramki, w nogę Canizaresa. Jak to mówił Jan Tomaszewski, nie ma dobrze obronionych karnych, są tylko źle strzelone. Pasuje, jak ulał. 

Kolejne minuty to ataki "La Bestia Negra". Strzały Effenberga, Elbera i Scholla, nie robią na Canizaresie wrażenia. "Gwiazda Południa" ma przewagę, ale nic z tego nie wynika. Valencia odpowiada kontrami. Kapitalne spotkanie, szybkie tempo, walka na śmierć i życie.  Genialna atmosfera. Przerwa. W szatni Bawarczyków musi przejść huragan. I tak się dzieje. 



Początek drugiej połowy i szturm na bramkę podopiecznych Cupera. Szaleńcze ataki skrzydłami, dośrodkowania. Jedno z nich, kierowane do wprowadzonego Janckera, ręką zatrzymuję Carboni. Jedenastka. Po raz trzeci w meczu. Jeśli rzut karny, to czerwona kartka dla obrońcy Valencii, bo żółtą już miał. Nie ma. A, więc kontrowersja. Ale większą było podyktowanie stałego fragmentu gry. Jancker pracował łokciami, jak ktoś zagrał nieczysto to on. Sędzia - Dick Jol widział to inaczej.

                                                  

Tym razem Effenberg. Strzela dokładnie, w prawy róg. Canizares, obraca się tylko na linii bramkowej, nie ma nic do powiedzenia. Gool ! 1-1, 50 minuta. Szał radości Bayernu. Mamy remis. Mecz zaczyna się od nowa. Na boisku panuje nieład. Starcia Elber- Angloma, Mendieta -Andersson oraz Jancker -Carboni. Agresja, walka, niesamowita determinacja, ambicja, wślizg, wślizg, wślizg. 

Współpraca Effenberga z Janckerem daje efekt. Ładne, dwójkowe akcje, strzały. Na goalkeeperze Valencii nie robi to wrażenia. "Los Che" liczy tylko na kontry. Oliver Kahn bezrobotny. Do ostatniej sekundy regulaminowego czasu gry atakuje Bayern. Brakuje wykończenia, a Hiszpanie mają masę szczęścia. W drugiej połowie, zawodnicy z Primera Division, nie istnieją. Osiągają swój cel, dogrywka. 

Valencia dostaje szansę. Dodatkowe pół godziny. Niemcy mają rzut wolny. Odległość idealna dla Scholla, 25 metrów. Dla takiego eksperta, sytuacja lepsza niż rzut karny, a taki już miał. Strzał techniczny, nad murem, minimalnie mija bramkę. Jęk zawodu na trybunach. Kolejna akcja, Mehmet do Salihamidzicia, ale broni Canizares. W 10 minucie niespodziewana akcja Zahovicia, udany drybling, strzał i mogliśmy sobie przypomnieć, jaki strój wieczorowy wybrał Kahn. Przerwa. 

                                              

Czas zacząć drugą część dodatkowego czasu gry. Paolo Sergio za Scholla, ważna zmiana. Próby z obu stron. Sił niewiele. W 112 minucie z 30 metrów uderza Carboni, ale wprost w koszyczek niemieckiego bramkarza. Chwile później, Mendieta sprawdza czujność, dobry strzał, ale Kahn ma posterunku. Karne. Znów Monachijczycy w finale i znów horror. Znów dramat. Może tym razem z happy endem ? Może zmieni się w melodramat?- modlą się kibice. Fani z Hiszpanii, mają nadzieję, że ich zespół, słabszy dzisiaj, wygra, bo to przecież loteria. Czy futbol będzie sprawiedliwy? 

Pot, ogromne zmęczenie, miękkie nogi. Tak wyglądają piłkarze. Nie ma co się dziwić. Mają za sobą 120 minut gry na najwyższym poziomie, w moderczym tempie. Ostatnie spojrzenia, poprawki. Nieprawdopodobne emocje. Śpiewy kibiców. Zaczynamy. 




Paolo Sergio nad bramką. Fatalny strzał. Euforia w obozie hiszpańskim. Gaizka Mendieta. Specjalista w fachu, Już dziś jednego karnego wykorzystał. Strzela w prawo, Kahn rzuca się w lewo i jest 1-0.  Czas na Salihamidzicia. Bośniak wykorzystuje złe ustawienie Canizaresa i mamy remis. John Carew, potężny Norweg,  uderza spokojnie, z chirurgiczną precyzją, myli Oliego i jest 2-1 dla Valencii. Wielka radość. Teraz Zickler, zwabił Hiszpana, pewny strzał 2-2. Szósty strzelec, Zahović i fantastycznie Kahn, niebywałe wyczucie. Co za kunszt! 120 minut, łącznie 9 karnych i nic dalej nie wiemy. Wszystko zaczynamy od początku.

Andersson i... pudło! Uderzył tragicznie, najgorzej jak mógł. Po ziemi, w środek bramki. Valencia odżywa, może objąć prowadzenie. Pierwszy raz w meczu. Carboni, nie powinno go być już dawno na boisku. Czy zostanie bohaterem ? Nie. Strzał w środek,po rękach Kahna, poprzeczka. Czas na wyborowego strzelca karnych. Effenberg. Kto jak nie on? Perfekcyjnie, dokładnie, gol ! Żaden bramkarz, by tego nie obronił. Nawet Canizares. 3-2, Baraja. Co za emocje. Jeśli, nie strzeli Bayern wygra Ligę Mistrzów. Gol ! Pewnie wykonana jedenastka. 3-3 i gramy dalej. 

                                         

Teraz czas na Lizarazu. Mistrz Świata i Europy strzela potężnie, przy prawym słupku, bramka, 4-3. Czy to będzie decydujący karny? Kily Gonzalez. Za nim świetny mecz, ale kto to będzie pamiętał, jeśli nie trafi? Goool ! Kahn bez szans. Nawet nie ruszył 4-4. Co za dramaturgia, kibice pogrążeni w modlitwach, tętno 200 uderzeń na minutę. Linke i 5-4!!!  Bez problemowo. Canizares zagubiony jak dziecko we mgle. Czas na Pellegrino. Ciężko idzie, ledwo się porusza. Gubi kroki, podczas rozbiegu, strzela i ... kapitalnie broni "VulKahn"!  "Der Titan" bohaterem ! Bayern zwyciezcą Ligi Mistrzów w sezonie 2000/2001! 


Szał radości. Fani oszaleli. "Oli" zachwycony podbiega do kibiców. Za nim wszyscy piłkarze "Gwiazdy Południa". Czas na świętowanie. Futbol okazał się sprawiedliwy, jak nigdy. Podopieczni Ottmara Hitzfelda wygrywają zasłużenie w meczu karnych. Bo, w którym finale było 17 karnych, w tym 7 przestrzelonych? Mecz ten będę zawsze pamiętał, z jeszcze dwóch powodów. Fantastycznego Olivera Kahna, który cały mecz się nudził, a w decydującym momencie zbawił Bayern i niepowtarzalnej atmosfery na stadionie. Puchar w Monachium, Valencia we łzach.






6 komentarzy:

  1. Kahn to byl ktos

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dobry tekst. Pamietam, te karne i horror.

    OdpowiedzUsuń
  3. Z tego co mi swita mecz wcale nie byl taki dobry. Ok, pelen dramaturgii, ale nie bylo to wielkie widowisko.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bayern mial pake. Trzeba dodac ze wtedy, sukces był przyjety bez wielkiej radosci. Teraz czekaja 11 lat

    OdpowiedzUsuń
  5. Fajny artykul. Wiecej takich

    OdpowiedzUsuń
  6. To byl piekny mecz

    OdpowiedzUsuń