facebook

czwartek, 28 maja 2015

Carski internacjonał, który podbił Polskę

   

Dawno, dawno temu, gdy sport w Polsce rodził się w bólach, a społeczeństwo dopiero zaczynało poznawać tę formę aktywności życia, postępowała fala migracji. Historia wędrówek ludów rozwijała się szczególnie w Europie na początku XX wieku. Wyjeżdżano z wielu setek powodów, zarówno z przyczyn społecznych, politycznych jak i ekonomicznych. Jednymi z bohaterów takiego stanu rzeczy była rodzina Bułanow, która w niepowtarzalny sposób zapisała się w historii polskiego futbolu.

Był rok 1918. Jedna z setek wielodzietnych moskiewskich rodzin pogrążała się właśnie w smutku padającego za oknem deszczu. To co widziała, było przerażające. Ulice zdominowali żołnierze, karabinierzy, rewolucjoniści. Życie toczyło się 'normalnym' rytmem, a raczej takim niepostrzeżonym. Jak każdego zwykłego dnia jeździły tramwaje, czynne były kina, restauracje, odbywały się koncerty i występy baletowe. Bezpiecznie jak na wojnie, a raczej jak podczas przewrotu. Rewolucji październikowej.

Rodzina Bułanow była załamana. Obawiała się najgorszego. Śmierci najbliższych i nadciągającej wojny. Nastoletni i niezwykle utalentowani sportowo synowie nie mieli złudzeń i chcieli wyjechać, by żyć bez strachu dnia następnego. Po długich rozmowach, wraz z najbliższymi podjęli decyzję − uciekamy do Polski. Rodzina natychmiast spakowała dorobek na wóz drabiniasty i udała się do Warszawy. Emigracja nigdy nie jest prosta. Nawet jeśli człowiekowi powodzi się z dala od ojczyzny to serce zawsze będzie ciągnęło do rodzinnego domu. Dom jest przecież zawsze tam, gdzie pozostały pierwsze wspomnienia. Jednak rodzina Bułanow miała jeszcze trudniej, bowiem ucieczka okazała się przejściem z deszczu pod rynnę, gdyż w Polsce władzę przejęli komuniści.

Im trudniejsze warunki, tym więcej trzeba poświęcić pracy, by się do nich dopasować. Takie myślenie udało się w porę wpoić rosyjskiej rodzinie. Całą czwórka uczyła się w gimnazjum rosyjskim i zaczęła poznawać tajniki języka polskiego, rozwijając jednocześnie swoje umiejętności sportowe. Najzdolniejsi − Borys i Jewgienij integrowali się z polską młodzieżą zapisując się do podwarszawskich klubów. Później dołączyli do nich dwaj kolejni. Roman i Mikołaj  podobnie jak pozostali spadkobiercy rodu Bułanow imponowali walecznością i determinacją. Każde spotkanie traktowali jak sprawę życia lub śmierci, jak ostatni mecz w karierze. Takie cechy pozwoliły im zdobyć szacunek w środowisku oraz rozwinąć swoją piłkarską karierę. W efekcie cała czwórka trafiła do klubu o uznanej marce, jakim była wówczas Polonii Warszawa.

Jewgienij zachwycał również wszechstronnością. Występował zarówno w obronie, pomocy jak i w pierwszej linii. Imponował szybkością, ambicją, ofiarnością, błyskawicznym startem do piłki i łatwością w wygrywaniu pojedynków 1 na 1.  Po fantastycznych występach w barwach nieistniejącej już Korony Warszawa, na spotkaniach której niezwykle często pojawiali się najważniejsi piłkarscy obserwatorzy w kraju, trafił do reprezentacji Polski. W kadrze zadebiutował 3 września 1922 roku w spotkaniu z Rumunią. Ciekawostkę stanowi fakt, że Jewgienij lub jak nazywano go w Polsce Jerzy, w tamtym czasie nie posiadał jeszcze polskiego obywatelstwa, a przed rumuńską granicą otrzymał paszport zawodnika Cracovii - Stefana Popieli, dzięki któremu przekroczył granicę.

Debiut miał kapitalny. Kibice szybko go pokochali, obdarzyli kredytem zaufania i wszystko wydawało się cacy. Największym problemem, o czym piłkarz wspominał po latach, okazał się początkowy stres i hymn Polski. "Po raz pierwszy stałem z godłem Polski, słuchając w jakimś nabożnym, skupieniu wesołych tonów Mazurka. Czułem, że doniosłość tej chwili formalnie przytłacza, czułem się dziwnie mały. Była chwila, że chciałem krzyknąć rozpaczliwym głosem: - Puśćcie mnie! - i uciekać ile sił w nogach" - wspominał Rosjanin.

Po pierwszym udanym nielegalnym spotkaniu w barwach nowej, przybranej ojczyzny, Jerzy, o którym chodziły słuchy, że z powodu nikłej postury, już przed meczami potrafił się spalać, grał coraz lepiej. W tym samym roku wraz z bratem - Borysem trafił do stołecznej Legii, gdzie obaj panowie zasłynęli głównie tym, że zagrali w meczu otwarcia nowego, jeszcze wówczas prowizorycznego stadionu CWKS. Zagrali jak cała drużyna "Wojskowych", czyli fatalnie. Mecz przypominał starcie nabuzowanych żołnierzy z profesjonalnymi piłkarzami, był pełen brutalnej gry, niezdrowych emocji, a Legia mimo kilku naprawdę solidnych podówczas zawodników została rozgromiona aż 0-3. Przeciwnik stołecznych - Wisła Kraków kończyła tamto spotkanie w 9, ponieważ gospodarze skupili się na łamaniu nóg przeciwnika, a nie grze w piłkę. Oba zespoły nie wykorzystały też jedenastek, podyktowanych przez sędziego Strzeleckiego, który wielokrotnie podkreślał, że była to "największa piłkarska awantura jakiej był świadkiem".

Rok później w karierze Jerzego i jego braci zaszły duże zmiany. Najpierw wszechstronny zawodnik - wraz z rodziną przeniósł się do warszawskiej Polonii (po fuzji Legii i Korony), gdzie klub stawiał podwaliny pod nowy stadion, a następnie PZPN przystąpił do FIFA o zgodę dla Rosjanina o nowy, polski paszport. Oznaczało to, że Bułanow kolejny mecz w naszej reprezentacji mógł zagrać dopiero 5 lat później. Jeszcze w tym samym roku Polonia okazała się najlepszą drużyną grupy warszawskiej, gdzie pokazała wyższość nad Warszawianką i Legią oraz zwyciężyła w swoim pierwszym meczu nad rywalem z zagranicy - węgierskim Vasasok Sport Clubja 2:1.

Już w roku następnym zrealizowano jeden z najbardziej absurdalnych projektów w historii "Czarnych Koszul". Zorganizowano bowiem mecz z najlepszą żydowską drużyną tamtego okresu - Haokachem Wiedeń. Spotkanie nie miało ani przez sekundę wymiaru sportowego. Prasa rozpoczęła wówczas niekończącą się dyskusję o pochodzeniu etnicznym, mniejszościach narodowych, w którą mimo woli wkręceni zostali nawet najbardziej znani politycy. Okazało się - już podczas spotkania, że "Hakoachowi" kibicowali warszawscy Żydzi, a "Polonii" stołeczni endecy. Na wypełnionych po brzegi trybunach (fanów było więcej niż miejsc na stadionie) doszło do zamieszek, które przerwała dopiero potężna, stołeczna ulewa. Wszystkiemu z bliska przyglądali się bracia Bułanow, którzy w sekundzie przypomnieli sobie dlaczego uciekli z Rosji.

"Kłopot polegał na tym, że za kilka dni "Hakoach" miał grać z reprezentacją Warszawy i władze piłkarskie zastanawiały się, czy meczu nie odwołać. Mecz "Hakoachu" z kadrą Warszawy odbył się, ale został poprzedzony licznymi prośbami o spokój.... Środki zaradcze tym razem pomogły i mecz przebiegał w spokojnej atmosferze" - pisze w książce "Sport w II Rzeczpospolitej" Robert Gawkowski.

Ponieważ PZPN zdecydował, że z powodu Igrzysk Olimpijskich 1924 nie odbędą się rozgrywki o tytuł Mistrza Polski, dlatego większość klubów skupiła się na rozgrywkach towarzyskich z zespołami zagranicznymi. Polonia zmierzyła się w tym czasie chociażby z dwiema najsilniejszymi ekipami z Turcji - Galatasaray (2:2) i Fenerbahce (3:4), a bracia Bułanow zbierali bardzo pochlebne recenzje. Płynnie znali już swój nowy, 'ojczysty' język, dzięki czemu doskonale radzili sobie w szatni "Czarnych Koszul".

Kolejny rok przyniósł pierwsze rozgrywki o Puchar Polski, w których jednak Polonia szybko odpadła po nieudanym, derbowym spotkaniu z Warszawianką. Nie szło jej także w lidze, gdzie zakończono rozgrywki rozpoczęte w ubiegłym roku. Nic nie zapowiadało, więc przełomu i sukcesów, które przyniósł rok 1926.

Końcowa tabela mistrzostw Warszawy 1926:
1. Polonia Warszawa         17  46:17
2. Warszawianka Warszawa    17  33:15
3. Legia Warszawa           12  23:26
4. Varsovia Warszawa         9  27:21
5. Korona Warszawa           4  21:37
6. Czarni Radom              1  14:48

Na początku 1926 roku doszło do niecodziennej sytuacji. Otóż wybitny lwowski piłkarz i działacz PZPN Wacław Kuchar wysunął pod adresem Polonii oskarżenia o ukryte zawodowstwo, co mogło wiązać się nawet z dyskwalifikacją. W tamtym okresie "Czarne Koszule" z polskimi Rosjanami w składzie rozbijały kolejnych rywali, w tym Legię, którą rozgromili aż 6-1 czy Warszawiankę 6-4 po niezwykle dramatycznym spotkaniu. To właśnie po tym meczu składano całe setki protestów. Warszawianka prowadziła już 3-0, trzeciego gola strzelając ze spalonego, a potem nie zgadzała się z karnym dla Polonii przy wyniku 4-4, bo "faul był, ale nie ewidentny". Po tej sytuacji "protestanci" myślami byli już przy kolejnym bojkocie, zaczęli grać chamsko (otrzymali 2 czerwone kartki), stracili następnego gola i odnieśli porażkę. W pełni zadowoleni mogli być wówczas tylko tzw. kibice neutralni, którzy obejrzeli 10 bramek, szalony mecz i byli świadkami nieprawdopodobnych emocji.

Do zwycięstwa w grupie warszawskiej Polonia potrzebowała wówczas jeszcze 4 zwycięstw, czego nie udało się osiągnąć, ale dzięki takiej samej liczbie punktów co Warszawianka, między oboma zespołami zarządzono dodatkowy mecz.  Kolejne pasjonujące derbowe spotkanie zakończyło się wynikiem 5-5, "Czarne Koszule" rzutem na taśmę wyrównały w końcówce, doprowadzając do dogrywki. Tą jednak przerwano ze względu na zapadające ciemności, co było jak manna z nieba dla Polonistów. Sam Jerzy Bułanow po meczu podkreślał, że on i jego koledzy nie mieli już siły biegać, oddychali rękawami i nie mieli prawa tego wygrać. W dodatkowym meczu Polonia okazała się lepsza i po raz kolejny sięgnęła po tytuł mistrza stolicy. Wywalczonego jednak w wielkim bólu.

Końcowa tabela grupy II mistrzostw Polski:
1. Polonia Warszawa    8  20:2
2. TKS Toruń           4  15:8
3. 1pp Leg. Wilno      0   2:27

W drugiej części rozgrywek mimo braku w najważniejszych spotkaniach kontuzjowanego Jerzego Bułanowa, Polonia dalej zachwycała. Z łatwością wygrała swoją grupę i tym samym wywalczyła pierwszy w swojej historii medal mistrzostw Polski. Teraz już chodziło tylko o jego kolor. W fazie finałowej "Czarne Koszule" mierzyły się z legendarną Pogonią Lwów i Wartą Poznań. To właśnie w tamtym okresie Borys Bułanow po raz drugi w karierze złamał nogę, co zakończyło jego piłkarską karierę. Jego bracia przyczynili się jednak w dużej mierze do największego sukcesu w historii klubu, którym bez wątpienia był tytuł wicemistrza Polski.

Końcowa tabela grupy finałowe mistrzostw Polski 1926:
1. Pogoń Lwów          6  13:5
2. Polonia Warszawa    3   9:8
3. Warta Poznań        3   7:16

Rok 1927 Polonia, jak i bracia Bułanow mogą spokojnie zapomnieć. "Czarne Koszule" zaczęły widocznie upominać się o nowe transfery, nowe gwiazdy, ludzi, którzy potrafią grać w piłkę, przyciągnąć ludzi na stadion, a przede wszystkim rządzić w szatni stołecznego zespołu. Tam najlepiej radził sobie Jerzy Bułanow, który w roku 1928 wrócił do reprezentacji, a dwa lata później dzięki swojej fantastycznej postawie uznany został najlepszym polskim piłkarzem. Wyboru dokonał "Przegląd Sportowy". Międzyczasie Polonia przeprowadziła się na Konkwiktorską 6, gdzie gra do dziś, trenerem klubu został Czech František Koželuhm a w klubie zadebiutowała przyszła legenda "Czarnych Koszul" Władysław Szczepaniak.

W obliczu światowego kryzysu, pieniędzy w klubie zaczęło brakować, a wyniki były coraz słabsze. Tym samym Polonia spadła z najwyższej ligi, ale pozostali w niej zawodnicy, którzy kochali ją mimo wszystko. Jerzy Bułanow, Szczepaniak czy Odrowąż byli piłkarzami, którzy mieli wyprowadzić Polonię z kryzysu i wraz z nowymi zawodnikami zrobić z "Czarnych Koszul" potęgę europejską. W roku 1932 doszło do ciekawej sytuacji. W przerwie spotkania Pogoni Lwów z Polonią trzej gracze stołecznych zostali pobici, jednak pod eskortą policji i w dźwięku lecących w ich kierunku wyzwisk piłkarze postanowili grać dalej. Polska odebrała ten gest jako "dowód męskości i prawdziwego hartu ducha"- wspomina Robert Gawkowski.

W grudniu 1933 roku pierwszy raz w historii polska reprezentacja spotkała się z Niemcami, tracąc gola dopiero w ostatniej minucie gry. Szczególnie sensacyjni okazali się wówczas kapitanowie obu drużyn. Polską kadrę na boisko wyprowadzał Rosjanin z polskim paszportem - Jerzy Bułanow, Niemców pochodzący z Wielkopolski, syn polskich emigrantów i pierwszy strzelec gola na mundialu dla naszych zachodnich sąsiadów Stanislaus Kobierski. Smaczku całej historii dodaje fakt, że premierowego gola dla Polski na mistrzostwach świata zdobył mający korzenie niemieckie - Fryderyk Scherfke. Dziś bardzo wymowne, w tamtych czasach ze względu na 'wędrówki ludów' zupełnie normalne.

Jakiś czas później, już po awansie i beznadziejnej grze znów przyszła degradacja Polonii. Zespół spisywał się fatalnie, był wielokrotnie wygwizdywany, ale Bułanow i Szczepaniak, dwa symbole klubu ani myślały z niego odchodzić. Szczepaniak został nawet kapitanem reprezentacji olimpijskiej, zastępując na tym zaszczytnym miejscu urodzonego w Moskwie obrońcę. Bułanow z opaską na ramieniu polskiej kadry zagrał w sumie w 17 spośród 22 międzynarodowych meczów tworząc wraz z Henrykiem Martyną jedną z najlepszych środkowych defensyw w historii polskiego futbolu.

Stołecznym klubem zarządzał już wtedy polski dowódca wojskowy i polityk, działacz niepodległościowy płk. Kazimierz Sosnkowski (i często oglądał poczynania swoich podopiecznych z trybun, co było dość popularne wśród wysokich rangą funkcjonariuszy, nie inaczej było z J. Piłsudskim i Legią), któremu w końcu udało się wyciągnąć "Czarne Koszule" z poważnego dołka. Polonia wróciła do ekstraklasy, a fantastyczna kariera Bułanowa powoli dobiegała końca. Jurij wszechstronny był nie tylko na boisku. Od początku pobytu w Polsce, a raczej od momentu poznania języka, pisał nowele, opowiadania, artykuły. Nie było więc najmniejszych wątpliwości, czym zajmie się po zakończeniu pasjonującej przygody z piłką.

W swojej karierze w Polonii Jerzy Bułanow rozegrał blisko 200 spotkań ligowych, został zapamiętany jako wzór gry fair-play, zawodnik o niesamowicie wysokim stopniu dyscypliny i charyzmy. Po zawieszeniu butów na kołku został oznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi, zostając po drodze uznanym dziennikarzem sportowym. Przez chwilę był też trenerem Polonii, w której zasłynął tym, że nie przegrał żadnego derbowego meczu z Legią. Publikował w największych polskich gazetach, w jednej z nich wydał nawet swoje wspomnienia "11 Czarnych Koszul", napisał 2 książki, wydane jeszcze przed wojną. Jako jeden z pierwszych piłkarzy był .wykorzystywany w marketingu (świetne pocztówki reklamujące książkę o cukrze), a jego "Prawo Pięści" po wojnie trafiło na listę książek do usunięcia z bibliotek.

Rosjanin z urodzenia pokochał Polskę od pierwszego wejrzenia. Umiłował nasz kraj jako swoją drugą ojczyznę, która z czasem stała się jego jedynym, prawdziwym domem. Niestety, podobnie jak z tej, z której pochodził musiał uciekać. Powodem była II wojna światowa, podczas której Bułanow był bardzo aktywny i walczył z okupantem, wchodząc pod już pod jej koniec do Armii Andersa. Po zakończeniu konfliktu zbrojnego wyjechał do Argentyny, gdzie nie zapominał o swojej przybranej ojczyźnie i związał się z polską emigracją.

W latach 70. kontynuował pisanie do najpopularniejszych sportowych gazet w Polsce m.in. do "Piłki Nożnej", a podczas mundialu w 1978 roku gościł naszą kadrę narodową w swojej posiadłości w Buenos Aires. Zmarł dwa lata później.

Jerzy Bułanow i jego bracia, choć Ci w mniejszym stopniu przeszli do historii polskiego futbolu jako "za wcześnie urodzeni". Kibice nie mieli cienia wątpliwości, że gdyby paczka polskich Rosjan przyszła na świat 10 lat później, Polska świętowałaby zdobycie medalu podczas Igrzysk Olimpijskich 1936 i mundialu rozegranego dwa lata później. To byli geniusze swoich czasów, Jedyni w swoim rodzaju. Wyjątkowi. Charyzmatyczni. Prawdziwi. Tylko ten problem z metryką...

3 komentarze:

  1. Mam pytanie: Czy zamiast wydawać grube tysiące na import piłkarzy, nie należało by wprowadzić szeroko zakrojonego szkolenia piłkarzy w Polsce? Nie mam nic przeciwko temu, żeby ktoś, kto zamieszka w Polsce, tu się przeprowadzi itp. reprezentował potem miasto czy wieś, Śląsk lub Małopolskę i trafił do reprezentacji.
    Ale to kupowanie "Polaków" przed mistrzostwami Europy, to jakaś paranoja. I w dodatku wróży jak najgorzej perspektywie rozwoju piłki w Polsce. Ostatnio najkomiczniejsza jest Wisła Kraków ze swoim melanżem narodowości. Ciekawe, czy mając w swoim składzie piłkarza z Izraela nadal będą wymyślać Cracovii od "żydów

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby polscy działacze mieli rozum i jaja to w polskiej reprezentacji od 15 lat grałby Łukasz Podolski, który czekał na powołanie z Polski i się nie doczekał. W zagranicznych szkółkach klubowych trenuje obecnie około 70 polskich młodzieńców rokujących bardzo dobre nadzieje na przyszłość. Trzeba ich powoływać do reprezentacji bo za 5-6 lat będą reprezentować inne kraje. Amen

      Usuń
  2. Pierwszy farbowany lis.

    OdpowiedzUsuń